Ze specjalną dedykacją dla Poczwarki... Ku chwale!
W pewnym mieście, pewnej nocy, na dachu
pewnego budynku stał człowiek. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, choć na
pierwszy rzut oka można było dostrzec, iż jest zdenerwowany. Wiatr rozwiewał
jego czarne włosy, oraz natarczywie szamotał rozpiętą kurtką, która okrywała
jego chude ciało. Palce u rąk wyginał nerwowo we wszystkie możliwe strony,
charakterystycznie strzelając kostkami, wywołując znienawidzony dźwięk. Stopy
dreptały jedna za drugą w miejscu bez większego powodu. Przecież czarne,
rozsznurowane trampki nie byłyby w stanie przełamać betonowego podłoża.
Co tam robił? Młody, zdrowy człowiek,
przebywający w środku nocy na dachu, nie znajdował się tam bez zamierzonego
celu. Nie poszedł tam, by oglądać gwiazdy, które akurat tej nocy miały spadać. Przyszedł
tam, bo lubił to miejsce! – Powiedziałby jakiś przypadkowo spytany optymista.
Chciał pomyśleć w samotności!- Odparłby ktoś inny. Przyczyna jego wizyty była
jednak bardziej poplątana, a zakończyć się miała z wielkim impetem, połączonym
z niejaką tragedią. Ale kto odważyłby się pomyśleć, że ten
dwudziestopięcioletni mężczyzna przemierzył wszystkie rzędy schodów, wdrapał
się po drabinie na sam szczyt wieżowca, w którym na ogół mieszkał, by z niego
skoczyć?
Dzień
rozpoczął się całkiem zwyczajnie. Obudził się, w domu kobiety, której nie
kochał, a dostrzegłszy srebrny pierścionek połyskujący na jej palcu, zawiódł
się po raz kolejny. Przez całe pół roku, budząc się u boku pięknej, subtelnej
kochanki przeklinał fakt swej słabości. Pewnego poranka, złożone oświadczyny
wzbudziły w nim rozpacz, która z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zastępowała
wcześniejszą radość.
-
Co się z Tobą ostatnio dzieje?! – Krzyknęła, gdy znowu odmówił pocałunku na
dobry początek dnia.
Nie
potrafiąc wytłumaczyć swojego zachowania nie odezwał się do niej nawet słowem.
Popijał jedynie przygotowaną kawę i zagryzał zrobione przez dziewczynę kanapki.
Przecież wszystko ułożył tak dobrze, teraz wszystko miało przebiegać zgodnie z
planem…
-
Gerard porozmawiaj ze mną ! – Skierowała jeszcze wiele słów, w stronę
narzeczonego, lecz on już jej nie słuchał. Myślał o tym, co zrobił nie tak. Jak
powinien postąpić, by życie na powrót przybrało swój dawny bieg. Co mógł zrobić,
by znów patrzeć na tą blondynkę, jak na osobą, dla której byłby w stanie zrobić
wszystko.
-
Ja Cię nie kocham – wręcz szepnął, jednak wystarczyło by kobieta go usłyszała.
Przestała krzyczeć, chociaż na chwilę. Później różnorodne wyzwiska słyszał
zapewne cały wieżowiec, a dźwięk uderzania otwartą dłonią o blady policzek
utonął w jego umyśle.
- Wyszło na to, że się myliłem. –
Skierował wzrok ku ciemnemu niebu, spostrzegając na nim setki gwiazd.
Mylił
się, od samego początku, kiedy tylko spotkał tą dziewczynę, a ona oczarowała go
swoim pięknym spojrzeniem i zastosowała wobec niego wszelkie metody
kokietowania. Nabrał się, jest w końcu facetem, a ona była ubraną w krótką
spódniczkę i bluzkę z dużym dekoltem sekretarką szefa, do gabinetu którego
właśnie zmierzał zaraz po tym, jak wywaliła go z mieszkania.
Każdy
człowiek powinien mieć możliwość spełnienia się w swojej pracy. Mieć poczucie
tego, że to co robi, sprawia mu przyjemność i jest rzeczą, do której dążył. W
takim razie czy artysta, który wszędzie dostrzegał coś wyjątkowego, a w nawet
najzwyklejszej rzeczy mógł dostrzec coś wyjątkowego, mógł czerpać przyjemność z
wpisywania danych do komputera? Odpowiedź jest prosta, skierował się do
siedziby firmy, gdzie jego awans odkładany był już od ponad roku.
-
Jest pan niepoważny – skarcił go, były już pracodawca, kiedy na jego biurku
wylądowało wypowiedzenie. On jednak nie zwracał na niego uwagi, bo myślami był
gdzie indziej. Dokładniej rzecz biorąc, faktycznie był niepoważny, bo w jeden
dzień zaprzepaszczał właśnie wszystko to, na co pracował przez dłuższy czas.
- Przecież nie mogłem tak żyć! – wrzasnął
ku ciemnej otchłani, mierzwiąc włosy obiema rękoma.
Emocje kłębiące się w jego głowie były
trudne nawet do nazwania, nie mówiąc o ich zrozumieniu. Czuł się wolny i
niezależny, lecz uwięziony i bezbronny zarazem. Potrząsał głową, jakby
wszystkie myśli mogły opuścić jego umysł, wydostając się od tak, przez uszy.
Tak się nie stało. Jego kolana,
osłonione jedynie materiałem luźnych, czarnych spodni z impetem uderzyły o
beton. Chciał pozbyć się tych wszystkich rzeczy, problemów, które swoisto
zakończył, lecz wciąż nie dawały mu one spokoju.
- Czym sobie zasłużyłem? Co takiego
zrobiłem!
Nie panował nad łzami, napływającymi do jego
oczu. Przed kim miał się kryć? Przed gwiazdami, które błyszczały jaśniej niż
zwykle? Przed pustką, otaczającą go zewsząd? Chciał pozbyć się tego głupiego
uczucia, że życie które go męczyło zakończyło się dzisiaj, lecz nie ma odwagi
by rozpocząć nowe. Potrzebował impulsu, który zmusi go do działania.
- Czy proszę o tak wiele ?! – Skierował
się ponownie do nieba, poddając się w geście totalnej rezygnacji. Łzy sączyły
się po jego policzkach jedna po drugiej. Ręce bezwładnie opadły na ugięte nogi.
- To zależy, czego pragniesz.
Czy to sumienie? Nagle przemówiło do
niego całkiem donośnym, stonowanym głosem, przedzierającym się przez ciemność,
zaburzoną jedynie blaskiem księżyca. Przecież nie odzywało się przez cały
dzień, dlaczego nagle miałoby wyrazić swoją opinię?
- Halo, tutaj jestem!
Czyżby ktoś jednak towarzyszył jego
rozterce? Przecież to nie możliwe, nie ważne jak bardzo rozmyślony był,
zauważyłby przemieszczającą się postać. Mimo, że nie wierzył w inną osobę na
tym dachu, otworzył nieświadomie zamykane oczy i rozejrzał się naokół siebie.
Łzy, które nie zdążyły jeszcze opuścić oka, przeszkadzały mu w dokładnym
rozeznaniu. W oddali dostrzegł jedynie zarys ciemnej postaci, stojącej na
skraju budynku. Przetarł oczy rękawem kurtki i ponownie spojrzał w tamtą
stronę.
Na dachu faktycznie, znajdował się
jeszcze jeden mężczyzna. Stał na niewielkim murku, w miejscu, gdzie jeden krok
wystarczyłby do osiągnięcia celu i skończeniu swego żywota. Gerard podniósł się
z klęczek i powolnym krokiem zaczął zmierzać w kierunku drugiego osobnika. Im
bliżej się znajdował, tym więcej szczegółów był w stanie dostrzec. Chłopak,
ubrany był jedynie w czarną koszulkę z krótkim rękawem i jeansy. Był całkiem
chudy, a szalejący wiatr sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał go zdmuchnąć z
krawędzi. Jego włosy były znacznie krótsze niż Gerarda, lecz tego samego
koloru. Wyglądał strasznie młodo, możliwe że dopiero co skończył szkołę.
Chłopak był odwrócony w stronę przeciwną
do przepaści, patrząc się wprost na Gerarda. Było zbyt ciemno, by móc określić
kolor tęczówek, które starały się przewiercić duszę drugiego mężczyzny.
- A więc o co prosisz? – W jego głosie
można było z łatwością usłyszeć jakby radość. Co jest zabawnego, w obrazie
człowieka znajdującego się na granicy wytrzymałości? Czy dążenie do śmierci,
można uznać za coś śmiesznego?
- Co Ty tu robisz? – Gerard zadał to
pytanie, choć odpowiedź i tak nie miałaby dla niego znaczenia. Chciał się po
prostu pozbyć osobnika, który zagradza mu drogę do domniemanej wolności.
- Tak sobie patrzę, chcesz się
przyłączyć ? – Odwrócił się w stronę przepaści i jakby jego życie nie stanowiło
kwestii kilku centymetrów zsunął się w dół, siadając na murku. Postawa
wskazywała na to, że jest pewny siebie. Siedział wyprostowany, wpatrzony w
śpiące miasto, które przecież tej nocy ma zostać poruszone tragedią. Gerard
wahał się przez dłuższą chwilę. Minęło nawet kilka minut, gdy postanowił
zbliżyć się do chłopaka i usiąść obok niego. Przecież i tak dziś ze sobą
skończy, te ostatnie chwile może przeznaczyć jeszcze na rozmowę z nieznajomym.
Siedzieli tak przez kilkanaście minut,
wpatrując się to w niebo, to znów kierując spojrzenia na pogrążone w półmroku
miasto, oświetlone jedynie za pomocą latarni. Ich nogi zwisały ze szczytu,
machali nimi, zupełnie jakby siedzieli na pomoście nad jeziorem.
- Pięknie tu, prawda? – zapytał po
jakimś czasie nieznajomy.
- Tak, rzeczywiście – odparł Gerard. Nie
wiedział na dobrą sprawę dlaczego, ale miasto wydawało mu się wyjątkowo piękne
tej nocy. – Jakoś nigdy nie zwróciłem na to uwagi.
- Widocznie patrzyłeś pod złym kątem. –
Chłopak oparł się z tyłu na rękach. – O co prosiłeś?
Mężczyzna nie udzielił odpowiedzi na to
pytanie. Nie przeszkadzał mu fakt, że całkowicie nie zna chłopaka, lecz zatkała
go niewiedza. O co prosił? O odwagę, by móc się zabić, czy o jakiś sens, by
potrafić dalej żyć?
- Ja, chciałem sprawdzić, czy mnie wiatr
nie zdmuchnie. – Nieznajomemu widocznie nie zawadzał brak odpowiedzi na zadane
pytanie. Teraz, gdy spojrzał w niebo, Gerard mógł dostrzec brąz jego oczu, w
których odbijało się światło księżyca.
- A co jakby Cię zdmuchnął?
-Pewnie bym zginął – odparł, bez cienia
emocji. – Wiesz, próbowałem już kiedyś. – Odwrócił się w stronę swojego
rozmówcy, nawiązując po raz pierwszy kontakt wzrokowy.
-Nie udało się?
-Jak widać – roześmiał się radośnie –
nie.
Jego głos przyjemnie wypełniał pustkę
naokoło, a to przecież ona miała zostać dziś nieporuszona, spokojna i lekka.
Oczy obojgu skierowały się po chwili ponownie w stronę miasta, które było
całkowicie martwe. Jedyne, co mąciło we wszechobecnemu otępieniu, to awaria
poszczególnych latarni, które migotały zaciekle przerywając panujący spokój.
- Będziesz skakał? – zapytał w sposób, w
jaki pyta się o godzinę.
Gerard jednak ani myślał udzielić
odpowiedzi. Nie do końca rozumiał to, co się działo. Przyszedł na ten dach w
jednym, konkretnym celu. Nie chciał się już nad tym zastanawiać, ani odwlekać
tej decyzji. Pragnął jedynie skoczyć, przez chwilę poczuć, że może latać. Ale
przecież, nie mogło pójść tak łatwo. Myśli musiały wpleść się do jego głowy.
Może jednak zostanie? Po co miałby
zostawać? Czy potrafiłby zbudować swoje życie od nowa? A może za wszelką cenę
starałby się odzyskać to, które dzisiaj zaprzepaścił?
- Ja już się zamachnąłem, ale
przekręciło mnie na drugą stronę. Dokładnie rok temu, dajesz wiarę?
- Coś się zmieniło w Twoim życiu od tego
czasu? – Ciekawość jednak wzięła górę nad Gerardem.
- Myślę, że nie – odparł. – Ale mimo
wszystko cieszę się, że jestem.
Co to za odpowiedź? Skoro nic się nie
zmieniło, jego życie wciąż musiało być tak zagmatwane jak rok temu, kiedy to on
tu przyszedł i zbierał się do skoku. Czy jest się z czego cieszyć? Co stałoby
się z Gerardem, gdyby zdecydował się jednak nie skakać? Mógłby znaleźć jakąś
pracę, z której utrzymywałby mieszkanie i mógłby się spokojnie wyżywić…
- Powiesz mi chociaż, jak masz na imię?
– Nieznajomy znowu spojrzał na swojego towarzysza, a ten choć się starał, nie
mógł odmówić ponownego zerknięcia na te piękne, brązowe oczy. Coś go
fascynowało w tym chłopaku, ale bał się do tego przyznać. Nie mógł zrozumieć
jak on umiał mówić o samobójstwie w tak lekki, wręcz przyjemny sposób. Jego
obecność była denerwująca, bo w końcu gdyby go tu nie było, Gerard
prawdopodobnie już leżałby na ulicy w kałuży krwi, wolny od wszystkiego.
-Gerard.
-Znałem kiedyś jednego Gerarda, całkiem
spoko koleś. Chodziłem z nim do szkoły, i zawsze dawał mi kanapki, gdy byłem
głodny.
Gerard przyglądał mu się z
niedowierzaniem. Czemu ten chłopak mu to wszystko opowiadał, przecież i tak go
to nie obchodziło. Jeśli zastał go, w trackie próby samobójczej, to nie
powinien przypadkiem próbować dowiedzieć się co dolega jemu, zamiast paplać o
nieistotnych rzeczach?
- A, no tak, – klepnął się w czoło,
przez co wyglądał idiotycznie – ja jestem Frank.
Uścisnęli sobie ręce, po czym powrócili
do siedzenia w ciszy. Frankiem co jakiś czas wstrząsał lekki dreszcz, co nie
było wcale dziwne, zważając na fakt, że miał na sobie jedynie koszulkę, a
Gerard czuł chłód nawet przez materiał kurtki.
Nie wiadomo ile czasu spędzili pogrążeni
w ciszy i natłoku własnych myśli. Początkowy dyskomfort, odczuwany przez
obecność drugiego człowieka, szybko opuścił Gerarda, a na swoje miejsce wróciły
myśli jeszcze sprzed godziny. Na zmianę chciał wygadać wszystko Frankowi, tym
samym zwierzając mu się ze wszystkich wątpliwości i smutków, lecz zaraz po tym nie
chciał się przez nim otwierać. Pragnął pozostać tym zimnym mężczyzną,
szykującym się na własną śmierć. Przez chwilę pomyślał nawet o tym, czy jak już
zdecyduje się na ten krok, to ten drugi wciąż będzie tu siedział, obserwując
jak krew powoli pokrywa chodnik przed wejściem do budynku, a może po prostu
sobie pójdzie, jeszcze przed cała tą tragedią. Na dobrą sprawę, mógłby go
opuścić już teraz, jednak wciąż trwał, zatracony w ciszy własnych myśli, tuż
obok Gerarda.
- Co byś zrobił, jakbym skoczył?
- Wiesz możliwe, że zacząłbym klaskać.
Sam nie zdobyłem się na taką odwagę, więc podziwiałbym ją u Ciebie – westchnął.
- Czemu chciałeś to zrobić? – Frank
zaczął najzwyczajniej w świecie fascynować Gerarda. Jego beztroska, mówienie
tego co myślał. Zachowywał się zupełnie tak, jak on by chciał, jeśli coś odwróciłoby go od tej poważnej decyzji.
- Wiesz Gerard, życie się czasem sypie.
Co ja gadam – klepnął się w czoło, co tym razem w jego wykonaniu wyszło całkiem
uroczo – sam tu siedzisz, więc na pewno o tym wiesz.
Przymilkł na parę minut, choć było
widać, że najzwyczajniej w świecie zastanawia się co powiedzieć.
- Były moje urodziny, jak co roku nie przyjechał
nikt. Siedziałem sam i oglądałem horrory, w końcu było Halloween. Upiłem się
trochę i patrząc jak facet na ekranie odcina sobie nogę zadzwoniłem do mojej
mamy. Dobrze pamiętam, że było to właśnie w tym momencie, kiedy odebrała, a gdy
tylko zorientowała się kto dzwoni od razu odrzuciła połączenie. Facet z filmu
powoli kuśtykał w stronę wyjścia, a ja przeglądałem numery w komórce, nie
napotykając na żaden, do którego mógłbym zadzwonić. – Posmutniał, co nie
zdarzyło mu się od początku ich rozmowy. – A kiedy wyświetliły się napisy, ja
już zamykałem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę tego tu właśnie dachu. Ale nie
miałem odwagi…
- To było dokładnie rok temu? – spytał
Gerard, choć wiedział, że jeszcze przez chwilę powinien pozwolić chłopakowi
dojść do siebie po tak ważnym wyznaniu.
-Tak – odparł.
- Wszystkiego najlepszego! – Tym razem
to Gerard się uśmiechnął, pierwszy raz dzisiejszego dnia. Sam już nie wiedział
co myśleć, ale koniec końców cieszył się, że Frank tu przyszedł.
- Ha, dzięki. Nie słyszałem tego od
dobrych dwóch lat – powiedział. – Chociaż szkoda, że tak bez prezentu – dodał
zadziornie.
- Nie mam nic przy sobie.
- A mógłbyś mnie przytulić? – Nawet
najtwardsze serce rozczuliłoby się, słysząc to pytanie. Frank spojrzał na
Gerarda pełen nadziei, a dopiero to uzmysłowiło temu drugiemu, jak dużo czasu
musiało minąć, od kiedy ktoś chłopaka przytulił. Skoro nawet życzeń
urodzinowych nikt mu nie składał od dwóch lat.
Gerard przytaknął z uśmiechem, po czym
powoli przysunął się do Franka, czując jak jego ciało lekko drży. Zapewne z
zimna, lecz może i z ekscytacji? Człowiek nie jest w stanie wytrzymać tak długo
bez okazywania uczuć, potrzebuje tego, by normalnie funkcjonować. Pomimo że
Gerard doświadczał regularnych czułości ostatnimi czasy, on również nie mógł
się doczekać momentu, gdy obejmie to chude ciałko i przyciśnie z całej siły do
siebie. Chciał mu pomóc z nie do końca znanych przyczyn. Po prostu chociaż
teraz, gdy jego życie zmierza ku końcowi, chciał sprawić komuś choć odrobinę
radości. To było dla niego coś nowego. Do tej pory wszyscy ludzie, którym
starał się okazać uczucia, lub przynajmniej udawać, że mu zależy, zostawiali go, najczęściej z wielkim hukiem. O
wiele większym niż ten, który będzie dziś towarzyszył jego śmierci.
Znajdowali się coraz bliżej siebie,
wciąż wpatrzeni w oczy drugiego. Były pełne nadziei, pewnej dozy ekscytacji i z
pewnością szczęśliwe. Niby zwykły uścisk, a zawierał tyle emocji. Frank zadrżał
mocniej, gdy ręce Gerarda powoli zaczęły otulać jego ramiona, pokryte gęsią
skórką spowodowaną zimnem. Tak naprawdę, to chłopak już dawno przyzwyczaił się
do chłodu. W końcu tak długo nie miał nikogo, z kim mógłby chociaż porozmawiać.
Jedynym znakiem, że ktoś jeszcze pamięta o jego istnieniu były przelewy od
matki, które co miesiąc wpływały na jego konto.
Kiedy uścisk był w końcu zaciśnięty,
każdy z nich przeżył swego rodzaju szok. Czuli jak serce drugiego bije szybciej
niż zazwyczaj, a ich oddechy były szczególnie niespokojne. Niby zwykły uścisk,
a budził tyle emocji… Frank bez opamiętania przyległ do ciała Gerarda,
przywołując wspomnienia tego, jak miło jest mieć kogoś przy sobie. Teraz, gdy
znów to czuł, chciał by ta chwila nigdy się nie kończyła, aby ten moment trwał
wiecznie. Zupełnie jakby zapomniał o tym, że Gerard znalazł się tu w celu
zakończenia swojego życia, a on sam świętuje tu swego rodzaju rocznicę. Czy coś
jednak zmieniło się od tego czasu? Kiedy przyszedł tu rok temu, czuł się
podobnie jak dzisiaj, pomijając chwilę, która trwała teraz. Teraz czuł kogoś
obok siebie, mógł się łudzić, że komuś na nim zależy, nawet jeśli ta osoba
niedługo ze sobą skończy. Może właśnie to da mu odwagę, którą stracił zeszłego
roku?
Gerard czuł dziwne ciepło rozlewające
się po jego ciele. Takie, którego nie czuł, gdy przytulała go była narzeczona,
albo jakikolwiek inny człowiek. Przejeżdżał po ramionach Franka w tak delikatny
sposób, jakby bał się, że może go skrzywdzić. Czuł mocny uścisk dłoni z tyłu kurtki. Nie wiedział ile czasu tak
przesiedzieli, ale w pewnym momencie chłopak zaczął się trząść w jego ramionach.
Zacieśnił jedynie uścisk. Po kolejnych minutach dobiegł go dźwięk płaczu i ze
smutkiem zorientował się, że dochodzi on od Franka. Delikatnie odsunął od
siebie bruneta i położył dłonie na jego ramionach, ustawiając ich tak, by
siedzieli naprzeciw siebie. Głowa Franka wisiała opuszczona, a chłopak nawet
nie starał się zakryć łez kapiących na murek. Gerard dał mu chwilę spokoju,
choć uścisk na jego plecach nie zelżał ani trochę. Puścił ramiona chłopaka i
chwytając go za brodę podciągnął do góry. To co ujrzał sprawiło mu wręcz
wewnętrzny ból. Oczy, które wcześniej były takie roześmiane i czułe, teraz,
choć ich kolor był piękniejszy, wyrażały jedynie ból. Gerard położył swoje
dłonie na jego policzkach, kciukami ścierając wszystkie znajdujące się na nich
kropelki. Bał się, że pozwala sobie na za dużo, lecz nie potrafił patrzeć na
smutek, malujący się na twarzy tego drobnego chłopaka.
- Dlaczego płaczesz?
Frank jedynie wcisnął się ponownie w
ramiona Gerarda. Wciąż płakał, lecz jego oddech się stopniowo uspakajał.
Siedzieli objęci przez dłuższą chwilę. Gerard zaczął powoli głaskać bruneta po
głowie, a później, nie wiedząc do końca co nim kierowało, obrócił swoją głowę w
jego kierunku i pocałował go w policzek, pozbywając się w ten sposób jednej z
łez, która się na nim znajdowała. Frank podskoczył w miejscu i odsunął się.
-Przepraszam, ja… - zaczął Gerard,
czując jak jego policzki robią się niesamowicie gorące.
-Nie szkodzi – przerwał mu i, o dziwo,
uśmiechnął się promiennie. Obrócił się ponownie w stronę miasta. Siedzieli
bardzo blisko siebie, stykając się na całej długości. – Zimno mi! – wykrzyczał
radośnie.
-To dobrze? – zapytał Gerard, całkowicie
zdezorientowany.
Frank uniósł się i stanął na brzegu
murku. Rozłożył szeroko ręce i przymknął oczy.
- Nie rozumiesz? Czuję Gerard! Czuję
zimno! – wykrzyczał z całej siły, prawdopodobnie budząc mieszkańców górnych
mieszkań.
-Odsuń się, zaraz spadniesz…
- Ciekawe, co czułbym wtedy. Jej, ale
super. Chodź tu, Gerard. – Złapał go za barki i podciągnął. Po chwili stali
jeden obok drugiego. – Dałeś mi odwagę!
- Co? Nie Frank! – odruchowo chwycił
jego rękę, trzymając ją kurczowo.
- Ale dlaczego? Przecież sam chciałeś!
Chyba nie będzie Ci przeszkadzało, jak zrobimy to razem. To będzie takie
namiętne! – Odwzajemnił uścisk dłoni i uśmiechnął się do niego pokrzepiająco. –
Chociaż w tej ostatniej chwili nie będę się czuł samotny – dodał o wiele
cichszym tonem.
- Frank… - ustawił ich naprzeciw siebie,
kładąc wolną rękę na policzku chłopaka. – Proszę Cię, nie.
- Zróbmy to Gerard! Póki mamy odwagę…
Nie dokończył, bo jego usta zostały
zatkane w podobnie najprzyjemniejszy sposób na świecie. Pocałunkiem. Gerard
doskonale wiedział, że nie chodziło o ten rodzaj odwagi, lecz nie mógł już
dłużej znieść myśli o samobójstwie Franka. Delikatnie pieścił jego usta, czując
się jakby w amoku. Dobrze wiedział, że nie zdobyłby się na coś takiego w normalnych
okolicznościach, ale przecież stali na granicy życia i śmierci. Ciepło, które
czuł w momencie przytulania, zdawało się być lekkim promyczkiem w porównaniu z
tym, co czuł teraz. Usta Franka były o stokroć wspanialsze niż wszystkich
dziewczyn, które w życiu całował. Były lekko spierzchnięte, lecz wcale mu to
nie przeszkadzało. Ponownie stracił poczucie czasu, ściskając wciąż dłoń
Franka, gładząc jego policzek oraz pieszcząc usta. Czuł się niesamowicie.
Zupełnie, jakby latał…
Frank nie miał pojęcia co się dzieje.
Zwykły uścisk wywołał w nim powrót niemiłych wspomnień i ból, a co dopiero ten
pocałunek, którego w dalszym ciągu nie był w stanie oddać. Dlaczego Gerard to
robił? Chciał się w ten sposób pożegnać przed śmiercią? Nie, przecież on nie
może się teraz zabić. Frank czuł, jak opuszcza go odwaga, którą tak długo w
sobie zbierał. Zaczęła się w nim rodzić nadzieja, a zabił ją w sobie już dawno
temu. Ale może tym razem mu się uda?
Nie myśląc dłużej oddał ochoczo
pocałunek, od razu przejeżdżając językiem po wargach Gerarda, który od razu
otworzył usta i wpuścił go do środka.
To wszystko było takie magiczne. Jakby
każdy z nich, tuż przed śmiercią odkrył sens życia. Coś, dla czego jednak warto
żyć. To, czego Frank nie mógł odnaleźć od roku, nagle uderzyło go w tak ważną
dla niego rocznicę. Brunet umieścił wolną rękę na szyi Gerarda i zaczął ją
gładko pocierać. Wiedział, że teraz nie pozwoli mu na wyrządzenie sobie
jakiejkolwiek krzywdy. Chciał sprawić mu jak najwięcej szczęścia i
przyjemności.
Po kilku minutach zaprzestali się
całować, lecz wciąż nie zmieniali swoich
pozycji. Mieli zamknięte oczy, a ich czoła stykały się za sobą, powodując tym
samym czucie przyjemnego ciepłego oddechu drugiej osoby na swoich wargach. W
pewnym momencie oboje zmuszeni byli otworzyć, bo pierwsze promienie słońca
zaczęły przedzierać się przez wysokie budynki.
- Pozwól mi narodzić się na nowo.
- Jeśli tylko pozwolisz mi Ci
towarzyszyć.
Spędzili na dachu całą noc. Powody ich
wizyty tam, były całkowicie odmienne, i choć w pewnym momencie jeden przeszedł
na stronę drugiego nie doszło do żadnej tragedii. Żadne dziecko nie ujrzało
martwego ciała, gdy wyszło do szkoły. Żaden człowiek nie zwrócił uwagi na zaschnięte
plamy krwi na chodniku, bo ich tam nie było.
Rok później, ponownie znaleźli się na
dachu. Weszli tam razem, trzymając się za ręce. Nie pokonali zbyt długiej
drogi, bo mieszkali w środkowej części wieżowca. Obaj byli uśmiechnięci, pełni
nadziei i pewni szczęśliwej przyszłości. Rocznica, która miała miejsca tego
dnia, nie oznaczała jedynie urodzin młodszego z nich, oraz dnia w którym oboje
chcieli się zabić. Rocznica ta, była wyjątkowa, bo oznaczała cały rok ciepła,
uczucia, radości, rozkoszy i ogólnej miłości. Przysiedli na murku,
odgradzającym dach od przepaści, i tak jak rok wcześniej, machając nogami,
wpatrywali się w śpiące miasto. Frankowi już nie było zimno, a Gerard nie
pragnął już niczego więcej od życia.
Jeju jaki ten shot jest kochany!
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to najlepszy stylistycznie tekst jaki tu dodałas jesli jest nowy to sie ciesze bo to znaczy ze bedzie juz coraz lepiej i lepiej <3 (nie mowie ze reszta tekstow jest zla! bo jest wspaniale)
jeju dalej sie usmiecham.. dzieki Ghoul!!
Czekam na wiecej i wiecej i wiecej i wiecej i wieeeeceeeej...!!
Dziękuje bardzo za cudowna dedykacje.:* Ciesze się tym bardziej, że to taki krótki, przyjemny tekst z pozytywnym zakończeniem. Miód na me poczwarze serduszko. :) Pisz dalej i nawet jak nie dostaniesz ode mnie komentarza, to pamietaj, że frerardy to nie bardzo moja bajka, ale i tak życze ci weny, i wspieram twoje pisarskie zapędy. :)
OdpowiedzUsuń