czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 18


Nowy rozdział na Dreamers Play. Serdecznie zapraszam!


Rozdział 18 *Ray* piątek, listopad 1994


Gdybym mogła uciec, pobiegłabym jak najdalej stąd. Z dala od tych uśmiechów i sztucznych snów. Krzywe spojrzenia i kpiące śmiechy. Niby jestem kimś, a ludzie mają inne priorytety.


Chciałabym, byś był kimś kto jest coś wart. Kto wie co to ból, inaczej widzi ten świat. Zadziera nos i patrzy na wprost. Nie czuje już nic, tylko w oczach łzy…


Otóż to jedyne zapamiętałem z wczorajszego koncertu. Zespół wydawał się całkiem przyjemny, choć grał w kiepskim klubie. Na dobrą sprawę cudem było to, że w ogóle tam byłem. Gdybym nie miał znajomych, którzy często bywali w tym miejscu, nigdy nie dowiedziałbym się o koncercie. Wydarzeniu, które zapewne na długo pozostanie w mojej pamięci. Zespół, składający się z trzech facetów, perkusja i gitary, oraz wokalistki… Oj tak, to jest obiektem moich zamyśleń. Ta jedna, drobna, niepozorna osóbka, która potrafiła wydobyć z siebie tak niesamowite dźwięki…


-Ray?


-Tak…- Dostrzegłem parę mocno zdenerwowanych oczu, skierowanych w moją stronę. Wiedziałem, że zaraz dostanę kolejną ocenę niedostateczną.

Angielski… Na co to komu? Przecież umiem się nim posługiwać. Potrafię pisać, mówić i rozumieć ze słuchu. Po co komu więcej? Dlaczego powinienem się interesować się literaturą i historią, skoro najzwyczajniej w świecie całkowicie mnie to zanudza?


-Staraj się uważać. – Pokiwałem głową, składając obietnicę, której nie mam najmniejszego zamiaru dotrzymać. Spojrzałem na siedzącego obok Gerarda, który jak zwykle bazgrał coś w swoim zeszycie. Tym razem było to coś na kształt wampira, pod nim dostrzegłem drobną postać skulonego chłopca.


-Dzwoniłeś do Nicka?


-Zadzwonię po lekcjach – odparł nawet nie podnosząc głowy. – Totalnie nie miałem do tego głowy.


-Wszystko okay?


-Nie. Nawet nie chce mi się Ci wkręcać, że wszystko w porządku. Kiedyś Ci powiem.


Nie chciałem wypytywać. Way naprawdę nie wyglądał za dobrze. Zawsze miał sińce pod oczami, lecz teraz wdawały się jeszcze większe niż zwykle. Całkowicie nie skupiał się na lekcjach, nawet na plastyce, a przecież ją uwielbiał. Białka jego oczu pokryte były kilkoma czerwonymi kreskami, zupełnie jakby nie spał przez całą noc, a włosy wyglądały jak po przejściu huraganu.


-Zawieziesz nas dzisiaj do szpitala? Czas ściągnąć Młodemu gips…


-Jasne, nie ma sprawy. Mam nadzieję, że tym razem nie odpierdoli ci tak jak ostatnio… - Roześmiałem się głośno, a Gerard o dziwo zachichotał, sprowadzając wzrok nauczycielki ponownie w naszą stronę. Uratował nas dzwonek, obwieszczający koniec dzisiejszych lekcji.


Czekaliśmy na Mikey’ a tuż pod szkołą. Gerard wciąż nie zmienił swojego nastawienia do świata, ja wciąż rozmyślałem o czarnowłosej wokalistce. Wiele bym zrobił by znów ją zobaczyć. Te jej czarne włosy, które aż prosiły o dotyk, oraz te bystre oczy, patrzące na świat z radością.


-Hej Ray! – No nareszcie! Chociaż on jeden będzie dziś uśmiechnięty.


-Cześć Mikey. Dzisiaj wielki dzień?


-Kurwa, w końcu! – Zawołał i władował się na tylnie siedzenie, kiedy tylko dotarliśmy do samochodu.  Gerard nawet nie zareagował. Kompletnie na nic, co go otaczało. Nie przywitał się z bratem, nie narzekał na szkołę, nie przygryzał warg. Coś go musiało całkowicie dobić. Wyciągnął tylko telefon i zaczął wystukiwać kolejno klawisze.


-Jak piszesz do Nicka, to powiedz że mi też by się trochę przydało.


-Okay. – Pierwsza oznaka życia po godzinie. Cokolwiek go dręczyło, musiało
być naprawdę namolne.


Szybko dotarliśmy do szpitala. Nie znajdował się zbyt daleko od naszej szkoły. Chyba nawet nie chciałem zastanawiać się nad tym, czy rozmieszczenie tych dwóch miejsc jest przypadkowe, czy też nie.


Gdy bracia Way zniknęli za drzwiami lekarskiego gabinetu przysiadłem na ławce, modląc się o utrzymanie stoickiego spokoju w głowie starszego z nich. Wpatrywałem się tępo w białe ściany, czując się jak w psychiatryku. Ponownie zatopiłem się w myślach, przywracając wspomnienia wczorajszego koncertu. Jej głos był tak delikatny i ostry zarazem. Jak takie brzmienie może mieścić się w tak kruchym ciele.


-Pamiętam Cię ! – Śnieżnobiałe ściany zostały zaburzone czernią jej włosów.
Drobnej postury dziewczyna, ubrana w czerwony płaszcz, ciemne spodnie i glany. Jej zielone oczy patrzały prosto na mnie.


-Tak. Em, byłem wczoraj na Twoim koncercie… - Totalnie zaskoczony zaistniałą sytuacją nie byłem w stanie wykrztusić nic więcej.


- Podobał Ci się? – Przysiadła tuż obok mnie, tak niesamowicie blisko. Kurwa, Ray. Co się z Tobą dzieje…


- Było naprawdę zajebiście. Jesteście niesamowici. – Spowodowałem uśmiech na jej twarzy, wyglądał naprawdę uroczo.


-Cieszę się. – I nastała cisza, około stu razy wypomniałem sobie jakim to jestem beznadziejnym idiotą, aż w końcu oprzytomniałem.


-Tak w ogóle, to jestem Ray.


-Christa. – Uścisnąłem jej dłoń. – Co tutaj robisz?


-Czekam na przyjaciół. Jednemu ściągają gips… Jednocześnie też modlę się o to, by drugi nie zrobił tym razem afery na cały szpital.


-Zakładam, że są braćmi?- Cóż za domyślna istotka!


-Tak właśnie. – Uśmiechnąłem się lekko. Usłyszałem jak Mikey powoli żegna się z lekarzem. – Może chciałabyś gdzieś wyjść wieczorem?


-Właściwie, to dziś też mamy koncert. W tym samym miejscu gdzie wczoraj, wpadnij a później gdzieś wyskoczymy… Okay?


-Pewnie. – Odpowiedziałem w tym samym momencie, gdy Gerard otworzył znajdujące się naprzeciw drzwi. Za nim podążał Mikey… Jeszcze szczęśliwszy niż wcześniej, o ile było to możliwe.


-To.. do później.


-Do zobaczenia. – Wyszczerzyła się ukazując rządek białych zębów, wstałem  ławki i udałem się w stronę braci, w duchy przeklinając fakt, że nie mogłem z nią dłużej porozmawiać.


Ale wieczorem! Wieczorem, mam randkę, na dodatek po koncercie. Co najważniejsze, mam ją z najwspanialszą dziewczyną jaką w życiu spotkałem. Wszystkie moje byłe nie dorastały jej nawet do pięt, a przecież nie znaliśmy się jeszcze praktycznie wcale.


Ręka Mikey’ a wyglądała źle. Nie mógł ją jeszcze poruszać, choć widziałem jak strasznie próbuje to zrobić. Była sina. Nie lubiłem patrzeć na takie rzeczy, bo jakoś zawsze mnie odpychały. Jednak uśmiech na jego twarzy sprawiał, że od razu człowiek czuł się lepiej.


No chyba, że byłoby się jego starszym bratem, który był tego dnia nie do zniesienia. Zakładam, że cieszył się z ulgi brata, lecz musiał to robić gdzieś bardzo, bardzo głęboko w duszy.


-Stary… Podryw w szpitalu ? –Za to Mikey był dziś tak szczęśliwy, że zastępowałby optymizm nie tylko swoje brata, lecz i całego świata.


-Wiesz, każde miejsce jest dobre!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz