wtorek, 20 maja 2014

Szaleństwo.

I shouldn't laugh, but I know I’m a failure in your eyes
I know it's daft but I guess I know it deep inside
It feels like we’re ready to crack these days, you and I
When it’s just the two of us, only the two of us, I could die

Nie powinienem się śmiać, ale wiem, że w twoich oczach jestem porażką.
To głupie, ale głęboko wewnątrz, chyba też tak myślę.
I zdaje się, że jesteśmy gotowi przełamać te dni, ty i ja.
Kiedy jesteśmy tylko we dwoje, tylko we dwoje, mogę umrzeć.


Mikey zawsze był tym opanowanym i zrównoważonym członkiem zespołu. Nigdy nie widziałem, żeby dał się ponieść emocjom i ‘zaszalał’. Niby to ze względu na jego chorobę, z którą na szczęście mógł bez większych problemów żyć, lecz ja wiedziałem, że musi to być uzasadnione czymś innym.
Ja, ten który zawsze szalał na scenie, ten który wydawał się ruchać wokalistę każdej nocy, ten który był wszech znanym gejem, ten  który oszałamiał swoją głupotą, ten który potajemnie kochał się w basiście naszego zespołu…

Mikey zawsze był osobą, z którą chciało się pogadać. To on pomógł mi i Gerardowi, gdy cały  świat myślał, że jesteśmy razem. Znaczy, mnie to większej różnicy nie robiło, ale Gee i jego żona mieli niezłe kłopoty. Drugi Way pomógł… I to jak. Przegadał z mediami niezliczoną ilość godzin. Rozmawiał z nami, o wszystkim co nas dręczyło.  Lecz nie mogłem przecież powiedzieć mu o tym, że to nie tego Way’ a chciałem całować na koncertach i po nich.

Gerard jest spoko. Mogę z łatwością nazwać go moim najlepszym przyjacielem, bo przecież łączy nas tak wiele. To z nim najczęściej odstawiam jakieś paranormalne rzeczy, lub najzwyczajniej w świecie wydurniam się. Gee jest kimś, kogo życzyłbym każdemu w życiu. Podporą, wsparciem w każdej, nawet najbardziej prymitywnej rzeczy.  Jest tak jakby moim bratem, który skoczyłby dla mnie w ogień i przegonił wszelkie zło panujące naokoło.

Nie mógł jednak przegonić miłości. Choćby nie wiem jak bardzo się starał, nie był w stanie zahamować we mnie tego uczucia, które rosło z dnia na dzień. Wszystko zaczęło się od tego, że Mikey przestał być z Alicją. Niby dalej połączeni byli związkiem małżeńskim, ale spójrzmy prawdzie w oczy, kto w dzisiejszych czasach patrzy na coś takiego jak ‘ślub’.

Gerard doskonale wiedział, co czuję do jego brata. Spodziewałem się, że zacznie mnie przeklinać, wysyłać do psychiatrów i tym podobnych ludzi, lecz on jedynie chciał wiedzieć na czym dokładniej rzecz biorąc mi zależy.  Tym ‘czymś’ z pewnością był Mikey. Ten jego spokój, choć wiedziałem że jakby się postarać, to dałoby radę wycisnąć z niego coś szalonego. Zależało mi na tym, by znowu odzyskał to szczęście, które miał w sobie na początku jego związku z Alicją. Chciałem, by znów czuł tą siłę, płynącą z ludzkich emocji, i choć sam go nią darzyłem, to dobrze wiedziałem, że się tym nie zadawala. W końcu jak mógłby? Przecież nic o tym nie wiedział, a nie planowałem mu powiedzieć w najbliższym czasie. Gerard na szczęście był na tyle wyrozumiały, że postanowił nie wtrącać się w tą sprawę osobiście, ale odkąd tylko dowiedział, że nie robię sobie żartów, to non stop wspiera mnie duchowo.

Nie planowałem tego. Totalnie nie przemyślałem sytuacji, w której powiedziałbym temu przystojniakowi, że bardzo chętnie pokazałbym mu prawdziwą drogę do szczęścia. Oczywiście, że chciałem to zrobić, lecz nie miałem zielonego pojęcia jak mógłbym się za to zabrać.

Byliśmy w drodze do Phoenix, gdzie miał się odbyć nasz kolejny koncert. Życie w trasie dawało wiele satysfakcji, lecz było też uciążliwe. Oczywiście nie miałem nic do chłopaków, bo każdy z nich był w mniejszym lub większym stopniu moim przyjacielem, lecz wiadomo, że nawet najlepszych znajomych ma się z czasem dość. No chyba, że chodziłoby o Mikey’ a.

Uwielbiałem moment, gdy siedział na przednim siedzeniu, tuż obok kierowcy. Mogłem wtedy wpatrywać się w niego bez żadnych podejrzeń. Jego brązowe oczy wlepione były w przednią szybę, więc nie było opcji, bym został nakryty. Patrzyłem na jego zapadnięte policzki, które w myślach okładałem pocałunkami, na nos, który dla ludzi nie był zbyt dobrze wyprofilowany, lecz dla mnie był perfekcyjny, na usta, które niejednokrotnie nawiedziły mnie w snach… Nie do końca  czystych i grzecznych snach…

-Frankie ogarnij się. – Gerard szturchnął mnie lekko łokciem i ułożył się wygodniej na moim ramieniu. Nie przeszkadzało mi to, choć myślałem, że przez te przyjacielskie akcje Mikey mógł pomyśleć, że serio coś mnie łączy z Gee. A tak nie było, i nigdy nie będzie. Gerard jest moim najlepszym przyjacielem i choć jego usta zdawały się był szczególnie miękkie i aksamitne, nic ma między nami żadnego uczucia.

-Śpij nie marudź – szepnąłem w jego stronę. Zachichotał jedynie i prowizorycznie przytulił się do mojego ramienia.

A Mikey jak na złość nie chciał pogrążyć się we śnie. Przecież była rypana trzecia w nocy, a on wciąż wpatrywał się w drogę, jakby na autostradzie mogło się znaleźć coś ciekawego. Teoretycznie powinienem mieć gdzieś to, czy mój kolega z zespołu śpi podczas podróży czy nie, lecz nie wiecie jak uroczo wygląda Mikey Way kiedy śpi. Z resztą, on zawsze jest na swój sposób uroczy. Ten jego nieogar i rozgardiasz na głowie, pomijając sam fakt jak nieporadny potrafi być. Nie zapomnę tego, gdy przed naszym pierwszym występem na żywo był tak strasznie zestresowany. Alicji nie było jeszcze wtedy przy nim, a ja podszedłem i przytuliłem go jak najmocniej potrafiłem, choć jeszcze wtedy nie żywiłem do niego żadnego, silniejszego niż przyjaźń, uczucia. Nie wiem na dobrą sprawę kiedy, ale z czasem zacząłem marzyć o jego dotyku, zacząłem zazdrościć Alicji, gdy się z nią ożenił, a ja wciąż byłem sam, zacząłem myśleć o nim przez zaśnięciem, aż wreszcie cieszyłem się, gdy jego związek powoli zmierzał ku końcowi, choć przyznaję, że to było wyjątkowo okrutne z mojej strony.

Nie wiem do końca kiedy, ale znużony oczekiwaniem na to, aż szanowny, młodszy pan Way pójdzie spać sam to uczyniłem. Objąłem Gerarda, wyobrażając sobie jednak, że to Mikey siedzi tuż obok mnie,  i oddałem się wyobraźni, która znów postawiła mnie i basistę w niezbyt grzecznej sytuacji.

-Frank… Wstawaj. – Czułem jak ktoś szarpie mnie za ramię, lecz szczerze mówiąc miałem to gdzieś, gdy miałem Mikey’ a tylko dla siebie w moich snach. Kogo obchodził cały świat, kiedy w wyobraźni widzisz człowieka, którego kochasz?

-Iero, podnoś się. – ktoś ponownie lekko mną potrząsnął. Tym razem nie byłem już tak rozespany, więc mogłem powoli określić właściciela budzącego mnie głosu. Okrutnie spodobał mi się wniosek, do którego doszedłem. Otworzyłem szybko oczy, po chwili jednak ponownie je zmrużyłem przez słońce wpadające przez otwarte drzwi. Wywnioskowałem, że stoimy, lecz było chyba za wcześnie, żebyśmy już dotarli do celu podróży. Przecież nie mogłem spać aż tyle czasu, rzadko mi się to zdarza. W każdym razie, przy wejściu do naszego busa stał cholernie przystojny blondyn, który patrzył na mnie wyczekująco. Och, ile ja bym dał by robił to w innych okolicznościach…

- Idziemy do sklepu – oznajmił. Nie miałem pojęcia po co mielibyśmy tam iść, lecz zacząłem zbierać się z miejsca i już po chwili, poprawiając czarną bluzę, znalazłem się na zewnątrz. Było całkiem przyjemnie, słońce dawało dużo ciepła, a przy okazji czupryna Mikey’ a zdawała się wręcz lśnić w jego promieniach. Byliśmy na jakimś parkingu, przy supermarkecie. Rozglądając się dokoła nie dostrzegłem nikogo innego z zespołu, więc wyglądało na to, że Mikey specjalnie został, by mnie obudzić. Chociaż wyczuwałem w tym przeogromną intrygę starszego Way’ a i tak poczułem się wyjątkowo.

Zamknęliśmy samochód i ramię w ramię skierowaliśmy się do wejścia. Sklep nie był jakoś specjalnie duży, lecz nie był też na tyle mały, by kolejki ograniczały się do co najwyżej dwóch osób. Regały stały jeden obok drugiego, a różnorodność produktów była powalająco mała. Nie obchodziło mnie to jednak, bo najistotniejsze było to, że mogłem znów obserwować Mikey’ a.

Obsesję się leczy Iero.  Dlaczego ten podły głosik w mojej głowie jakoś strasznie przypomina Gerarda?

- Nic nie bierzesz? – Spytał człowiek z idealnym kolorem i ułożeniem oczu.

- W sumie to nie wiem co mi się chce – odparłem, uśmiechając się lekko.

Mikey brał po kilka rzeczy z półki, by móc porównać ich składniki i wkładał do koszyka te, które najwyraźniej go zadawalały. Przeszliśmy przez pieczywo, napoje, słodycze i różnego rodzaju konserwy, a ja wciąż nie znalazłem niczego, co by mnie zadawalało.

Pewien pałętający się tu blondyn pewnie by Cię zadowolił. Chciałbym zaprotestować, lub jakkolwiek się
temu sprzeciwić, lecz po cóż znowu miałbym kłamać? 

Doszliśmy do kasy. Mikey z koszykiem pełnym różnych produktów, a ja z pustymi rękoma.

-Będziesz głodny – spojrzał na mnie, a ja chłonąłem każdą sekundę w której jego oczy krzyżowały się z moimi.

- To się podzielisz – wyszczerzyłem się, a blondyn o dziwo zrobił to samo. Wyglądał tak wspaniale, kiedy się uśmiechał! Niestety nie robił tego zbyt często odkąd rozstał się z Alicją, lecz ja to kiedyś zmienię. Widzicie, już zaczynam! Małymi kroczkami do celu…

Do orgazmu najlepiej, co nie?  Zamknij  się.

Po odejściu od kasy natychmiastowo wydostaliśmy się ze sklepu. Nie lubiłem takich miejsc, ogólnie rzecz biorąc zamkniętych pomieszczeń, nawet jeśli byłem tam z Way’ em. Od razu, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz zaciągnąłem się świeżym powietrzem.

Reszta chłopaków stała przy naszym busie. Dziwne, że nie mijaliśmy żadnego w sklepie, a może mijaliśmy, ale ja byłem za bardzo skupiony na obserwowaniu Mikey’ a? Nie ważne.

Całą piątka, wraz z kierowcą zapaliliśmy po jeszcze jednym papierosie i bez większych problemów wyruszyliśmy w dalszą drogę. Siedzieliśmy znów na tych samych miejscach, co oznaczało Boba i Ray’ a na samym tyle, mnie i Gerarda po środku, oraz Mikey’ a tuż obok kierowcy, którego załatwił nam nasz kochany Brian.

Nie mogłem sobie wyobrazić, jak ciężkie życie musi mieć menadżer zespołu. Brian był dla mnie swego rodzaju idolem, bo przecież oprócz My Chem opiekował się jeszcze The Used. Możliwe, że nie pamiętał już nocy, którą przespałby w spokoju, a w jego głowie wciąż panował niepokój o to, czy dotrzemy do właściwego miejsca, o właściwym czasie. W naszym zespole, kontaktował się z nim głównie Ray. To on zawsze wszystko nam załatwiał. Jego też podziwiałem. Głównie za to, że zawsze pałał chęcią do pracy. Nawet jak niektóre partie nagrywaliśmy po raz setny, a ja jęczałem i wyłem z niemocy, Ray zawsze był gotów, by zagrać tą część tak, jak powinna być zagrana.

Z resztą, po co wyliczam. Każda osoba powiązana z naszym zespołem była dla mnie idolem. Nawet cheerleaderki, które towarzyszyły nam przy kręceniu ostatnich klipów. Wszyscy sprawiali, że moje marzenia się spełniały. Chociaż część z nich. Jednemu będę musiał pomóc… Oj i to jak.

- Brian pyta, czy zmieniamy coś w setliście… - oznajmił Ray reszcie.

Hm, co moglibyśmy zmienić? Ostatnio graliśmy głównie utwory z The Black Parade, która miała wyjść już niedługo. Pomimo tego, że była to niesamowita płyta, tęskniłem za graniem kawałków z czasów Revenge. Na przykład I Never Told You What I Do For A Living… Cholera, Mikey wygląda tak niesamowicie podczas tej piosenki. Nie gra tam zbyt wielu partii, ale jakoś się w nią wczuwa, przez co jest wspaniały. Z resztą, jak na każdej. Chociaż w tej było coś wyjątkowego.

- Zagrajmy I Never Told You ! – krzyknąłem, może trochę zbyt entuzjastycznie i spojrzałem na Gee, z nadzieją że mnie poprze, choć wiedziałem, że nie przepada za śpiewaniem tej piosenki na koncertach.

- Spoko – zaczął Bob, później Ray, MIKEY, a ten czarnowłosy debil, siedzący obok mnie jak zwykle musiał robić problemy. Walnąłem go z łokcia w brzuch, aż się zakrztusił.

- Tak, grajmy! – powiedział podwyższonym głosem, a ja wyszczerzyłem się jak psychopata.

- Coś będziemy musieli wywalić… - zaczął Ray. Faktycznie, przecież do Phoenix jedziemy na festiwal. Lista kawałków jest ograniczona. Hm… Co takiego gramy, gdzie Mikey się zbytnio nie udziela…

- Może ‘Mama’? – zagaił Gerard, a ja szybko odtworzyłem to, jak wygląda Mikey w czasie tej piosenki. Bez sensacji…

- Wspaniały pomysł, Gee!

Wszyscy spojrzeli się na mnie jak na idiotę, ale zgodzili się odrzucić ‘Mama’ z listy. Uśmiech nie znikał z mojej twarz, a Gerard chyba powoli domyślał się o co mi chodziło. Pokręcił jedynie głową i wrócił do czytania komiksu. Tym razem był to Daredevil, który właściwie był mój, ale zasada ‘co moje, to twoje’ funkcjonowała u nas od samego początku, dlatego też spytałem Mikey’ a, czy da mi swoją drożdżówkę. Nie byłem głodny, ale on właśnie ją jadł, a miał tylko jedną… Wgryzłem się w nią, z wspaniałą świadomością, ze wcześniej dotykały ją usta blondyna.

Może jednak wyślemy Cię do tego szpitala Frankie?  Nigdzie się nie wybieram. Chyba, że z Mikey’ em.
O, to by było niesamowite. Dzieliłbym z nim pokój! 

Właśnie… Trzeba jeszcze coś wymyślić, bym po koncercie trafił do dwójki z tym młodszym Way’ em, a nie starszym jak zwykle. Może w końcu znalazłbym w sobie tą odwagę? W końcu mamy dziś taki piękny dzień. Słońce mocno świeci, mamy koncert, a po nas gra… ANTRAX, do cholery!

- Szykujcie się chłopaki, za jakieś dwadzieścia minut będziemy – oznajmił kierowca, Mike.

Do koncertu zostały nam jeszcze trzy godziny, a cała impreza zaczynała się za dwie. Byliśmy środkowym zespołem. Lubiłem grać na festiwalach. Mnóstwo wtedy okazji do poznania innych artystów, a w tym przypadku, do załatwienia Mikey’ owi spotkanie z jego idolami, za co pewnie będzie mi wdzięczny…

Niech żyje bezinteresowność!  Oj cicho tam, przecież się staram!

Stanęliśmy na parkingu przez hotelem, który znajdował się tuż obok stadionu, na którym graliśmy. Każdy z nas złapał za swoją torbę oraz futerał z instrumentem. Wszyscy oprócz Gerarda i Bob’ a oczywiście, ten drugi jedynie przekręcał pałeczki od perkusji w swoich palcach. Skierowaliśmy się do recepcji, a mnie zaczął się palić grunt pod nogami. Przecież nic jeszcze nie wymyśliłem… Trzeba być więc desperatem.

- Gee – odciągnąłem go trochę na bok – idź dzisiaj do chłopaków.

- Myślę, że nie w mojej mocy to, żeby Mikey przyszedł do Ciebie – zamyślił się chwilę. – Powiesz mu to w końcu?

- Tak – oznajmiłem pewnie. – Czas najwyższy.

- Skoro tak… - uśmiechnął się chytrze, a mnie zrobiło się słabo. – Mikey! Masz mocniejszy sen, a Frankie chrapie jak szalony! Pójdziesz do niego?

Gdyby nie to, że w hotelu było pełno ludzi, którzy właśnie skierowali wzrok na mnie, albo to, że Mikey się zaśmiał i pokiwał głową, zabiłbym debila. Chwila… Mikey kiwa głową i odbiera klucz do dwuosobowego pokoju?! 

- Chodź Frankie – powiedział do mnie wesoło blondyn i ruszył do windy.

Pognałem za nim jak szalony, w międzyczasie odwracając się do Gerarda i wysyłając mu najbardziej wdzięczny uśmiech na jaki było mnie stać. Co z tego, że wyszedłem na idiotę? Przez całą noc, będę miał Mikey’ a w swoim pokoju. Będę mógł na niego patrzeć jak tylko zaśnie, a przy odrobinie szczęścia, będę czuł jego zapach i słyszał jak oddycha!

Nie ekscytuj się tak, bo Ci bokserki zmaleją.

Wjechaliśmy windą na piąte piętro i weszliśmy do jednego z pokoi. Ucieszyłem się jak małe dziecko, gdy zorientowaliśmy się, że musiała zajść pomyła, i zamiast dwóch łóżek jednoosobowych, mamy jedno duże. Często nam się to zdarzało, gdy dzieliłem pokój z Gerardem. Jakoś nigdy nie zawracaliśmy sobie głowy, by zgłaszać to do recepcji. Spojrzałem na Mikey’ a z iskierkami w oczach.

- Chyba trzeba będzie się wrócić – westchnął.

- Chce Ci się? – siliłem się na najbardziej obojętny ton. – Jeśli o mnie chodzi, to nie ma problemu…

Mikey patrzył to na mnie, to na łóżko, aż wreszcie po kilku sekundach, które zdawały się trwać wieczność, zamknął drzwi i położył swoją  torbę z futerałem po jeden stronie łóżka.

Umyliśmy się i przebraliśmy, niestety osobno i każdy zamknięty w łazience, po czym zeszliśmy na dół, by z resztą chłopaków udać się na próbę, oraz występ poprzedzającego nas zespołu.  Wszystko przebiegało całkiem sprawnie, jak zawsze. Chłopaki z ekipy okazali się naprawdę spoko gośćmi, a jeden z nich był nawet naszym fanem. Wtedy, gdy robiliśmy sobie z nim zdjęcie, na scenę wkroczyli chłopaki z Antrax’ u. Innymi słowy, idole Mikey’ a. Ten jednak, na szczęście, był zajęty przygotowywaniem sprzętu, więc na spokojnie mogłem do nich podejść tak, by nie zobaczył. Los mi dziś sprzyja!
Podszedłem do ich wokalisty, Joey’ a, który akurat stał bezczynnie. 

- Hej, jestem Frank Iero z My Chem – zacząłem, jednak ten mi przerwał.

- Znam Cię! Gracie przed nami, prawda? – wydawał się być całkiem podekscytowany. Jak to możliwe, że ktoś taki jak ON mnie zna?

- Tak… - zacząłem niepewnie. – Właściwie, to mam do Ciebie sprawę…

- Wal chłopie – objął mnie ramieniem i skierował za scenę.

Nie wiedziałem, albo nie chciałem wiedzieć dlaczego jest taki otwarty. Widocznie taki po prostu był. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o ich basistę, o którym tyle się nasłuchałem, również Franka.

- Mój przyjaciel jest waszym ogromnym fanem… Czy jest opcja, żebyśmy poszli razem na piwo po waszym koncercie? – spytałem niepewnie, ale z uśmiechem.

Chłopaki od razu się zgodzili. Co więcej, pochwalali mnie, jako przykład przyjacielskiego kolesia. Dobrze, że nie wiedzieli dlaczego aż tak mi na tym zależy…  Wróciłem na scenę, gdzie reszta mojego zespołu stała już gotowa do wyjścia.

- Gdzieś Ty był? – spytał mnie Ray, jednak ja jedynie się uśmiechnąłem i ruszyłem za kulisy, skąd mieliśmy obejrzeć występ Biffy Clyro. Nie znałem ich wcześniej, lecz już po pierwszej piosence postanowiłem kupić ich płytę w najbliższym czasie.

- Frankie – usłyszałem miły głos tuż przy moim prawym uchu. Odwróciłem się i spojrzałem na Mikey’ a. – Antrax tu jest – oznajmił podekscytowany i przestraszony. – Co jak coś mi dzisiaj nie wyjdzie?
Popatrzyłem na niego spojrzeniem typu ‘o czym Ty, do cholery, mówisz’ i zaśmiałem się.

- Mikey, będzie dobrze. Obiecuję.

Wtedy Mikey Way przytulił się do mnie. Tak samo jak przed naszym pierwszym występem. Nie do Ray’ a, czy Bob’ a. Nawet nie do własnego brata, tylko do mnie. Był wyższy, więc moja twarz została przyciśnięta do jego barku. Czułem, jak ramiona blondyna otulają moje i stałem tak bez ruchu, bo nie byłem w stanie żadnego wykonać.  Tak jakby nic się nie zmieniło od naszego pierwszego koncertu, a przecież byliśmy wtedy zupełnie inni. Mikey nie przeżył tragedii miłosnej, ja go jeszcze nie kochałem…

- Obejrzymy później ich koncert? – spytał cicho. Nie było potrzeby, by mówił głośniej, bo przecież był tak blisko.

- Pewnie – oprzytomniałem w końcu i skierowałem swe dłonie na jego plecy. Czułem jego zapach, słyszałem, jak wali mu serce, choć wiedziałem, że to tylko z ekscytacji przed koncertem. Mam nadzieję, że on myślał to samo o moim, które było jeszcze głośniejsze, jednak z innych powodów.

- Chłopaki, za dziesięć minut wchodzimy – wtrącił się Bob, za co zesłałem go w myślach do piekieł. Mikey odsunął się  ode mnie i uśmiechnął, w wyjątkowy sposób, jakiego jeszcze nie widziałem, a po tylu latach obserwacji potrafiłem z łatwością klasyfikować jego uśmiechy w zależności od sytuacji.

- Panie Iero – zaczepił mnie chłopak z ekipy i podał mi gitarę. Z czułością przejechałem dłonią po jej wierzchu i ostrożnie przełożyłem pas przez ramię. Może na koncertach tego nie widać, ale ja naprawdę troszczę się o instrumenty.

Usłyszałem jak tłum entuzjastycznie żegna się z Biffy Clyro, a po chwili zobaczyłem jak trójka chłopaków zmierza za kulisy. Ustawiłem się za Ray’ em i wspólnie oczekiwaliśmy, aż spiker zapowie nasz koncert. O dziwo, wcale nie musiał tego robić, bo publika hucznie skandowała nazwę naszego zespołu. To był pierwszy impuls, który dostarczył mi adrenalinę. Kolejnym była partia, wygrywana przez Bob’ a na wstęp, później gitara Ray’ a, aż wreszcie usłyszałem bas Mikey’ a i wokal Gerarda. Wtedy, nabuzowany do granic możliwości, wkraczałem na scenę.

Już podczas pierwszych dwóch piosenek zdążyłem zaliczyć trzy spotkania z podłogą, stanąłem na centrum Bob’ a, otarłem się o Gerarda (wywołując tym samym masę pisków w pierwszych rzędach), oraz zrobiłem dwa przewroty. Po trzeciej, która przebiegła całkiem spokojnie, zrobiliśmy krótką przerwę na uzupełnienie płynów.

- Teraz I Never Told You…  - szturchnął mnie Gee i uśmiechnął się porozumiewawczo.

Faktycznie! Przecież byliśmy już prawie w połowie koncertu.  Jak najprędzej wróciłem na swoje ‘teoretyczne’ miejsce i przymierzyłem się do pierwszych chwytów. Podczas tej piosenki, będę stał jak wryty, a moje spojrzenie skierowane będzie tylko w jedną stronę. Mikey Way, który właśnie wrócił na poprzednią pozycję i uderzył w struny. Mikey Way, który przymrużył oczy, by napawać się dźwiękami.
Mikey Way, który zaczął chodzić po scenie. Mikey Way, który znalazł się dziwnie blisko mnie. Mikey Way, który uśmiechnął się uroczo w moją stronę. 

Głupi Frank Iero, który odrzucił w tył gitarę i złapał za szyję blondyna. Palant Frank Iero, który przyciągnął go do siebie. Totalny idiota Frank Iero, który go pocałował.

Wtedy świat zawirował. Przez chwilę słyszałem, jak chyba każda nastolatka, która przyszła na koncert, wydobywa z siebie niesamowicie głośny pisk. Bob zgubił na chwilę rytm, a Ray złapał jeden próg bliżej niż powinien. Ostatnią rzeczą, był głos Gerarda, który następną linijkę tekstu wyśpiewał o wiele radośniej niż poprzednie.

Później słyszałem już tylko własne serce, które biło jak dzwon, napędzany przez naćpane chomiki. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, usta Mikey ‘a Way były niesamowicie delikatne. Pasowały do niego idealnie. Trzymałem go mocno, choć nie czułem żadnego oporu. On po prostu tam stał i pozwalał mi na to wszystko. Nie wykonał żadnych interakcji, biernie uczestnicząc w całym zdarzeniu. Nie mam pojęcia, ile mogło to trwać. Czas upływał z prędkością światła, jednak sekundy dłużyły się przyjemnie. Jak to możliwe? W pewnym momencie, miałem wrażenie, że Mikey oddaje pocałunek. Otworzyłem szeroko oczy i zobaczyłem go już dalej. Odszedł tylko na kilka kroków, bo zapewne nie chciał ze mnie robić debila. Dotknąłem palcami moje wargi, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się jego usta. Przecież nie mogłem sobie tego wyśnić, prawda?

Mikey Way patrzył na mnie w sposób nie do odgadnięcia. Miał lekko otwarte usta, widziałem jak jego klatka piersiowa opada i podnosi się szybciej niż zwykle, oddychał gwałtownie. Przez chwilę bałem się, że dostanie ataku, na szczęście jednak nic się nie stało. Brązowe oczy zaczęły wyrażać złość, co kłóciło się z nikłym uśmieszkiem, który przebiegł przez jego usta.

Gerard wyśpiewał ostatnie wersy ‘I Never Told You What I Do For A Living’, a ja zdałem sobie sprawę, że nie zagrałem połowy piosenki. Ciekawe czy Mikey grał, gdy go całowałem. Nie zorientowałem się nawet, gdy obok mnie znalazł się Gee.

- Dobrze, żeś się w końcu zebrał – szepnął mi do ucha. – Tylko szkoda, że na koncercie, przez setkami fanów.

Nie byłem w stanie mu odpowiedzieć. Zerknąłem szybko na setlistę, przyklejoną do podłogi, z ulgą stwierdzając, że zostały tylko dwie piosenki. Vampires i Dead… Trzeba przetrwać.

Zachowałem się bardzo nie fair w stosunku do fanów, gdy od razu po ostatnim pociągnięciu za struny wręcz zbiegłem ze sceny. Podałem gitarę technicznemu, po czym usiadłem pod ścianą. Słyszałem jak chłopaki żegnają się z tłumem, a Gerard zdziwił się, jak wskazując na mnie nie napotkał niczego. To on pierwszy pojawił się za kulisami i od razu do mnie podszedł. Podciągnął mnie do góry, po czym z całej siły przytulił. Przyznaję, nie spodziewałem się tego, ale mocno się w niego wtuliłem, z niewiadomych powodów drżąc na całym ciele. Gdy reszta schodziła ze sceny, ukryłem twarz w jego ramieniu. Bałem się reakcji Mikey’ a, tak strasznie się bałem…

- Frankie uspokój się… - Gerard gładził mnie opiekuńczo po plecach. – Przecież Mikey Ci nic nie zrobi.

- Skąd wiesz? – spytałem, łamiącym głosem. Odsunął mnie od siebie i zmusił do kontaktu wzrokowego.

- Odtrącił Cię ? – pokiwałem przecząco głową.

- Nie chciał ze mnie zrobić  jeszcze większego idioty – westchnąłem.

- Nie wydaje mi się – stwierdził Gee. – Zachowywał się normalnie.

Jakby na potwierdzenie tych słów, zza jego pleców wychylił się Mikey. Złapał brata za ramię i nie patrzył na mnie.

- Frank?

Poczułem, jak moje nogi znów zaczynają drżeć. Gerard przytaknął i posłał mi pokrzepiający uśmiech. Później sobie poszedł. Zostawiając mnie sam na sam z Mikey’ em Way. Wlepiłem wzrok w podłogę, podczas gdy on natarczywie patrzył się na mnie.

- Przepraszam – rzuciłem w końcu, dalej podziwiając posadzkę.

- Spójrz na mnie, Frank –z trudem spełniłem jego prośbę.

 Patrzył na mnie, uśmiechając się w ten nowy, specyficzny sposób. Nie wyglądał tak, jakby miał mi zrobić krzywdę, ale może pozory faktycznie mylą?

- Idziemy na Antrax? – spytał beztrosko. Może zapomniał o tym, że rzuciłem się na niego na koncercie?

Nie całujesz aż tak słabo, chyba że spadłeś z formy… Auć.

Pokiwałem entuzjastycznie głową, po czym ruszyłem za blondynem do wyjścia. Mieliśmy obejrzeć koncert ze specjalnej trybuny, gdzie siedzieli ludzie, którzy dadzą nam to zrobić w spokoju. Nie rozmawialiśmy wcale, ale miałem wrażenie, że Mikey się na mnie nie gniewa. Może nie miał mi tego za złe? Może, co gorsza, myślał, że z tej całej koncertowej adrenaliny pomyliłem Way’ ów?

Trafiliśmy wreszcie na trybunę, a Antrax był już w trakcie pierwszego utworu. Było mi chłodno i, no cóż, śmierdziałem potem po koncercie, ale wiedziałem, że Mikey chciał obejrzeć jak najwięcej. Uśmiechał się szeroko, co było cudownym zjawiskiem. Raz na jakiś czas śpiewał wraz z zespołem, a ja oczywiście zamiast patrzeć na scenę, patrzyłem na niego. Na to, jak poruszał ustami. Na to, jak jego oczy błyszczały w świetle reflektorów. Na to, jak jego noga tupała do rytmu. Na to, jak niemalże emanował szczęściem.

Koncert zleciał mi całkiem szybko. Nie zauważyłem nawet kiedy się skończył, ale Mikey wstał i skinął na mnie głową, że czas iść. Podniosłem się ociężale, po czym udałem się za blondynem w stronę wyjścia z trybun. Nie było tam zbyt wielu ludzi, dlatego bez większych problemów przedostaliśmy z powrotem za kulisy, gdzie dowiedzieliśmy się, że reszta zespołu pojechała już do hotelu.

- Hej Frank, Mikey. Jak z tym piwem? – zawołał ktoś ochrypniętym głosem, a ja rozejrzałem się dookoła.
Joey zmierzał ku nam, z innymi chłopakami z Antrax’ u, a ja niemalże walnąłem się w głowę przez moje zapominalstwo.

- Mikey, mam dla Ciebie niespodziankę… - zacząłem i uśmiechnąłem się szeroko. Mikey Way patrzył na mnie, jakbym był najwspanialszym człowiekiem  na świecie. Biedaczek, aż  otworzył usta ze szczęścia. Usta, których nie tak dawno dotykałem, ale pewnie już więcej tego nie zrobię.

- A… An… Antrax! – ‘krzyknął’ szeptem, po czym mocno mnie  przytulił.

Dwa uściski jednego dnia? Mamy dziś dzień dobra dla Iero? To byłoby z pewnością najlepsze święto świata!

Wybraliśmy się z chłopakami do najbliższej knajpy. Nie obyło się bez napadu fanów, lecz jakoś przetrwaliśmy. Dziwnie się czułem, gdy większość osób podbiegała do mnie i Mikey’ a, a nie do Antrax’ u. Przecież to oni byli gwiazdą wieczoru, nie My Chem.

Już widzę te nagłówki ‘Frank spełnia marzenia Mikey’ a, by wzmocnić ich związek zapoczątkowany na koncercie!’ Cholera, Mikey nie zniesie tego za dobrze, ale przecież mu przejdzie…

Kierownik baru zobaczył, że wraz z nami przybyło tam pełno innych ludzi, którzy grzecznie i bezinteresownie pokupowali piwa, po czym obsiedli nasz stolik, dlatego pozwolił nam przenieść się do bardziej zacisznego miejsca, niedostępnego dla klientów.

Mikey Way miał niebiański wyraz twarzy. Śmiał się z każdego żartu, wypowiedzianego przez chłopaków, nawet jeśli w ogóle nie był śmieszny. Patrzył na nich, jak na cudy świata, a na mnie patrzył… W jakiś dziwny sposób, którego nie mogłem odgadnąć.

Członkowie Antrax’ u okazali się być naprawdę równymi gośćmi. Pochwalili nawet naszą muzykę, na co Mikey prawie zapadł się pod stolik. Był niesamowicie szczęśliwy, a ja czerpałem z tego nieziemską przyjemność.

Około drugiej wyszliśmy na ulicę i pożegnaliśmy się. Nie piłem za dużo, bo wiedziałem, że wtedy nie byłbym w stanie skupić całej uwagi na Mikey’ u, tylko gadałbym jak najęty z resztą. Blondyn wypił zaledwie dwa piwa. Jak na jego głowę, to strasznie mało, dlatego oboje byliśmy trzeźwi i z łatwością kontaktowaliśmy.
Przemierzaliśmy ulice Phoenix w całkowitej ciszy, która wspaniale komponowała się z tą, panującą w mieście. W drodze do hotelu minęliśmy zaledwie cztery osoby, które nie zaprzątały sobie głowy niczym innym jak wpatrywanie się w chodnik. Milczenie z Mikey’ em zwykle nie było krępujące, lecz teraz się bałem. Może i spełniłem jego marzenie, ale sprawa naszego koncertu wciąż pozostawała tematem tabu. 

Zamknąłem drzwi do pokoju i patrzyłem, jak Mikey bez słowa bierze przybory do łazienki, po czym znika w jej otchłani. Czyżby już miał się do mnie nie odezwać? Przygotowałem wszystkie rzeczy, by być gotowym do pójścia pod prysznic od razu jak on z niego wyjdzie. Nie chciałem, by zasnął podczas mojej nieobecności. Nawet jeśli mielibyśmy się pokłócić, a ja budziłbym w nocy Gerarda, żeby pozwolił mi ze sobą spać, ta sprawa musiała się dziś wyjaśnić. Kiedy tylko otworzyły się drzwi, minąłem Mikey’ a w przejściu i zamknąłem się w łazience. Wziąłem najszybszy prysznic w moim życiu, po czym umyłem zęby i wróciłem do pokoju, zastając Mikey’ a Way…

Śpiącego, do cholery.

Przekląłem pod nosem, żałując, że zwyczajnie nie poprosiłem, by zaczekał aż wyjdę. Zgasiłem światło i położyłem się obok niego w łóżku. Mimo całej atmosfery, która panowała między nami od koncertu, czułem się niesamowicie ze świadomością, że Mikey Way leży przy mnie w łóżku. Odwróciłem się przodem do niego, napotykając jego twarz.

- Jezu, Mikey! – aż podskoczyłem, gdy zobaczyłem, że nie śpi. – Myślałem, że kimasz.  

Pokiwał jedynie głową i posmutniał. Jednak miałem szansę, by to wyjaśnić.

- Mikey ja… Przepraszam, za to, co się stało na koncercie – wydusiłem, a Mikey przymrużył oczy.

- Każdy ma prawo do pomyłki…

- Co? – spytałem zaskoczony.

- No… Pomyliłeś mnie z Gerardem, prawda?

Aż usiadłem z wrażenia i złapałem się za głowę. Kiwałem ją we wszystkie strony, a w moich oczach z niewiadomych powodów zaczęły zbierać się łzy. Dlaczego on tak myślał?

- Frank? – usiadł obok i pogłaskał mnie po plecach.

- Nie pomyliłem się, Mikey – powiedziałem, lecz słowa zostały częściowo stłumione przez ręce, które zostały po chwili odgarnięte przez blondyna. – Przepraszam Mikey. Przepraszam też za to, że już od dawna chciałem to zrobić…

- Mnie? Gerard Ci się już znudził?

To bolało. Cholernie bolało.

- To zupełnie co innego – odpowiedziałem, najpewniej jak mogłem. – Z Gerardem to było z adrenaliny…

Mikey złapał mnie za brodę i mimo oporu, jaki stawiałem, przekręcił mnie tak, bym spojrzał w jego piękne, brązowe oczy.

- A ze mną? – spytał.

Czułem się jak w amoku. Podniosłem ręce, by palcami pogładzić jego policzek, oraz szyję. Złapałem za dłoń, którą wciąż trzymał na mojej brodzie.

Teraz albo nigdy! Zrób to wreszcie!

- Kocham Cię, Mikey.

Opuściłem wzrok i wbiłem go w pościel. Zabrałem też ręce i zacząłem nerwowo wyginać palce. Z drugiej jednak strony, czułem jak ogromny ciężar opuszcza moje ciało. Przynajmniej Mikey wiedział.  Znowu poczułem jego palce na skórze, jednak tym razem złapał obiema dłońmi za moje policzki. Spojrzałem na niego zaskoczony, a później czułem już tylko wargi na moich ustach i widziałem przymknięte oczy.

Mikey Way mnie całował.

Odpowiedziałem natychmiastowo, niemalże desperacko. To był z pewnością najbardziej niesamowity moment mojego życia. Mikey mocno ściskał moje policzki, a ja nie miałem odwagi, by go dotknąć. Rozchylił usta, pozwalając mi na pogłębienie pieszczoty, a wtedy opuściły mnie jakiekolwiek zahamowania. Wsunąłem język do środka, od razu zderzając się z jego własnym. Jedną ręką złapałem za bok blondyna, a drugą zacząłem go lekko pchać do pozycji leżącej. Po kilkunastu sekundach wreszcie mi się udało i Mikey Way leżał pode mną, domagając się coraz to więcej uwagi. Nasze języki na przemian walczyły i zgrywały się ze sobą, a pocałunek kosztował dużo energii. Dlatego po kilku minutach zmuszeni byliśmy go przerwać. Oparłem czoło o jego brodę, głośno oddychając.

- Frankie… - szepnął, wplątując palce w moje przydługie włosy. Uniosłem się lekko i pocałowałem go w brodę, po czym zjechałem na szyję, zostawiając w jednym miejscu malinkę. Mikey wzdychał całkiem głośno, co jeszcze bardziej mnie nakręcało. Zaryzykowałem i ręką, na której się nie podpierałem, zacząłem podnosić ku górze jego koszulkę, delikatnie zahaczając palcami o skórę. Całowałem go nieprzerwanie, po pewnym czasie przenosząc się na brzuch i klatkę piersiową. Mikey, o dziwo, pomógł mi zdjąć jego koszulkę, a po chwili oboje zajęliśmy moją.

- Mikey… - westchnąłem zszokowany i zachwycony jednocześnie.

 Ten jedynie pociągnął mnie ku górze i namiętnie pocałował, aż zakręciło mi się w głowie. Czułem jak jego dłonie błądzą po całych moich plecach i barkach. Nagle zawędrowały do bokserek, w których spałem i ściągały je w dół. Momentalnie się podnieciłem, a Mikey z pewnością to wyczuł, bo ścisnął mój członek i zaczął go pocierać. Jęczałem i wyginałem się pod każdym możliwym kątem, aż w końcu zsunąłem jego spodnie i po chwili pieściłem go w ten sam sposób. Oczy Mikey’ a były na wpół zamknięte, a usta całe czerwone i lśniące od mojej śliny.

- Mikey… - westchnąłem. – Czy Ty chcesz… Być we mnie? – blondyn pogładził mój policzek i pocałował mnie w usta.

- Kocham Cię, Frankie – powiedział pewnie, patrząc mi w oczy. – Chcę poczuć Cię w sobie.

USTA MIKEY’ A WAY POTRAFIĄ WYMOWIĆ TAKIE SŁOWA?! Spadaj już stąd!

- Kocham Cię – powtarzałem, obsypując jego twarz pocałunkami. Mikey Way odwzajemniał moje uczucie!

Przerwałem stymulację jego członka, podczas gdy on dalej zajmował się moim, i nawilżyłem mocno palce śliną. Pocałowałem Mikey’ a w usta, gdy zacząłem wsuwać jeden z nich w niego. Wykrzywił się, lecz dalej smakował moich warg. Po kilku minutach mogłem już swobodnie poruszać palcem, nie sprawiając mu bólu, dlatego dołączyłem drugi. Mikey zaczynał czuć się coraz lepiej, co wnioskowałem po wyrazie jego twarzy. Odciągnąłem dłoń od mojego członka i sam za niego chwyciłem. Zarzuciłem sobie nogi blondyna na plecy, a on instynktownie mnie nimi obtoczył.

- Będzie Cię boleć…- ostrzegłem, wychodząc na eksperta, którym nie byłem. Mikey mocno mnie pocałował.

- Kocham Cię, Frankie - powtarzał jak mantrę. 

Wysunąłem z niego palce i powoli zacząłem wkładać swojego członka. Mikey wykrzywiał się, a raz nawet krzyknął, lecz starałem się sprawiać mu jak najmniej bólu, a jak najwięcej przyjemności. Ponownie złapałem za jego penisa i powoli go pieściłem. Starałem się, jak tylko mogłem. W końcu znalazłem się w nim cały, prawdopodobnie od razu trafiając w czuły punkt, bo Mikey aż się zatrząsł. Pozostałem bez ruchu na kilka minut, opadając delikatnie na klatkę piersiową chłopaka. Po jakimś czasie, blondyn dał mi znak, że czuje się już dobrze, po czym wykonałem pierwsze pchnięcie. Oboje jęczeliśmy całkiem głośno. Słyszałem, jak Mikey wyszeptuje moje imię. Widziałem, jak zamyka oczy i całkowicie daje się ponieść. Czułem, jak jego paznokcie wbijają się w moje plecy i zostawiają tam ślady. Po kilkunastu minutach byłem już na skraju, a nie chcąc dochodzić w Mikey’ u bez prezerwatywy, postanowiłem się z niego wysunąć.

-Frankie… Nie, proszę! – wzdychał. – Chcę to poczuć, pozwól mi…

Nie byłbym sobą, gdybym nie spełnił tej prośby. Znalazłem się w nim ponownie, dochodząc po kilku kolejnych pchnięciach. Mikey trząsł się na całym ciele, a ja od razu się z niego wysunąłem, po czym zniżyłem się tak, by móc wziąć jego członek do buzi. Wiedziałem, że był już prawie na szczycie, dlatego gdy tylko pochłonąłem go całego, od razu wytrysnął wprost do moich ust. Przełknąłem całość, napawając się smakiem. Mikey podciągnął mnie do góry i mocno pocałował. Oboje oddychaliśmy głośno, z trudem łapiąc oddech, ale byliśmy szczęśliwi. Ułożyłem się wygodnie na jego barku, gładząc brzuch i czując, jak chłopak całuje mnie w czoło i jeszcze mocniej przyciska do siebie.

- Kocham Cię, Mikey – westchnąłem.

- Kocham Cię, Frankie – usłyszałem, po czym od razu zasnąłem.

Można chyba powiedzieć, że doprowadziłem Mikey’ a Way do szaleństwa.

                                                                                                 
Trochę mnie tu nie było, ale w końcu matury i wszystkie inne nieprzyjemności mam za sobą.

Mam nadzieję, że nie zawiodłam was tym shotem, jako że jest on pierwszym moim paringiem z MCR, który nie jest frerardem. 
Festiwal Biffy Clyro, MCR, Antrax w Phoenix nigdy nie miał miejsca. 

Zajęłam się poprawianiem rozdziałów 'Destroya', więc już niedługo będzie je można czytać 'na lepszym poziomie'. 

Tyle ode mnie, 
xoxo. 



6 komentarzy:

  1. O ja piernicze!
    Juz sie balam, ze opuscisz nas na dluzej a tu taka niespodzianka ;3
    wiesz.. mysle nad tym, czy nie lepiej zebys sie przerzucila na frikeye, bo wyszedl swietny xd
    nie wiem dlaczego, ale tak jak ostatnio wydaje mi sie ze ten shot jest najlepszy wsrod pozostalych... coz kobieta zmienna jest i ulubione shoty zmienia jak rekawiczki XD
    mam nadzieje ze nastepnym tez mnie tak milo zaskoczysz, moze poprobujesz jeszcze inne paringi ? :D
    zycze powodzenia i czekam z na nastepne wpisy!
    /Zen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym opuszczała na dłużej, to dałabym jakiś znak :) Miło słyszeć, że ktoś by się martwił ;D
      Co do innych paringów... To dużo czasu potrzebowałam, żeby przebrnąć przez Frikey' e, a one wydają mi się i tak najbardziej trafnym paringiem. Innymi słowy, wątpię, żeby pokazało się coś poza nie.
      xoxo.

      Usuń
  2. "Będę mógł na niego patrzeć jak tylko zaśnie, a przy odrobinie szczęścia, będę czuł jego zapach i słyszał jak oddycha! " oj poczwar,poczwar...rozpierdalasz mnie,jak zawsze.:) wiesz dobrze,że nie kręci mnie ten fandom,a już tym bardziej ten paring,ale przeczytałam i powiem ci,że jak sobie przypomnę twoje bądź co bądź(wiesz,że cię kocham,nie.?)pokraczne początki to moje poczwarkowe serduszko zalewa fala dumy. zrobiłaś ogromne postępy, zwłaszcza od czasów pewnych mafiozów(mam nadzieje,że pamiętasz o czym tu wspominam.xd)
    przewiduje swym poczwarkowym trzecim okiem,że dalej będziesz z powodzeniem rozwijała swój warsztat pisarski. i przestań się w końcu nie doceniać oraz wybacz mi nieskładność komentarza i błędy w nim zawarte. :)
    +nie waż się zapomnieć o Antonim. <3
    poczwarka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musiałaś mi przypominać o tych mafiozach...ja to jeszcze przerobię i będzie się nadawało do pokazania światu ! xd
      Dziękuję głupku za miłe słowa i mam nadzieję, że Twoje poczwarze trzecie oka ma rację ... btWay, czy ja tez nie powinnam go mieć ? xd
      Antoś się pisze... Wolnymi linijkami tekstu do końca rozdziału ;D Już niedługo.

      Usuń
  3. Mój Boże, jak ja uwielbiam Frikeye *(^.^)*
    Straciłam pół lunchu, żeby to przeczytać i nie jestem zawiedziona :) "Nie ekscytuj się tak, bo Ci bokserki zmaleją." - powaliło mnie to na kolana i łopatki, serio :D
    Już się powstrzymam od wytknięcia złego użycia apostrofów, bo fabuła była boska ;P
    No i dzięki za obserwa i miły komentarz (szybko przeczytałam, nie ma co) ;)
    Pozdrawiam i weny życzę, no i jak odzyskam neta to przeczytam wszystko, co stworzyłaś :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powstrzymuj się proszę i wytykaj, bo to tylko pomoże ;D
      Cieszę się, że się podobało! Niestety nie mam jak narazie innych Frikey 'ów w planach ale kto wie... ^^
      Mam nadzieję, że reszta też się spodoba :)

      Usuń