I know it's daft but I guess I know it deep inside
It feels like we’re ready to crack these days, you and I
When it’s just the two of us, only the two of us, I could die
Nie powinienem się śmiać, ale wiem, że w twoich oczach jestem porażką.
To głupie, ale głęboko wewnątrz, chyba też tak myślę.
I zdaje się, że jesteśmy gotowi przełamać te dni, ty i ja.
Kiedy jesteśmy tylko we dwoje, tylko we dwoje, mogę umrzeć.
Mikey zawsze był tym opanowanym i
zrównoważonym członkiem zespołu. Nigdy nie widziałem, żeby dał się ponieść
emocjom i ‘zaszalał’. Niby to ze względu na jego chorobę, z którą na szczęście
mógł bez większych problemów żyć, lecz ja wiedziałem, że musi to być
uzasadnione czymś innym.
Ja, ten który zawsze szalał na
scenie, ten który wydawał się ruchać wokalistę każdej nocy, ten który był
wszech znanym gejem, ten który
oszałamiał swoją głupotą, ten który potajemnie kochał się w basiście naszego
zespołu…
Mikey zawsze był osobą, z którą
chciało się pogadać. To on pomógł mi i Gerardowi, gdy cały świat myślał, że jesteśmy razem. Znaczy, mnie
to większej różnicy nie robiło, ale Gee i jego żona mieli niezłe kłopoty. Drugi
Way pomógł… I to jak. Przegadał z mediami niezliczoną ilość godzin. Rozmawiał z
nami, o wszystkim co nas dręczyło. Lecz
nie mogłem przecież powiedzieć mu o tym, że to nie tego Way’ a chciałem całować
na koncertach i po nich.
Gerard jest spoko. Mogę z
łatwością nazwać go moim najlepszym przyjacielem, bo przecież łączy nas tak
wiele. To z nim najczęściej odstawiam jakieś paranormalne rzeczy, lub najzwyczajniej
w świecie wydurniam się. Gee jest kimś, kogo życzyłbym każdemu w życiu.
Podporą, wsparciem w każdej, nawet najbardziej prymitywnej rzeczy. Jest tak jakby moim bratem, który skoczyłby
dla mnie w ogień i przegonił wszelkie zło panujące naokoło.
Nie mógł jednak przegonić
miłości. Choćby nie wiem jak bardzo się starał, nie był w stanie zahamować we
mnie tego uczucia, które rosło z dnia na dzień. Wszystko zaczęło się od tego,
że Mikey przestał być z Alicją. Niby dalej połączeni byli związkiem małżeńskim,
ale spójrzmy prawdzie w oczy, kto w dzisiejszych czasach patrzy na coś takiego
jak ‘ślub’.
Gerard doskonale wiedział, co
czuję do jego brata. Spodziewałem się, że zacznie mnie przeklinać, wysyłać do
psychiatrów i tym podobnych ludzi, lecz on jedynie chciał wiedzieć na czym
dokładniej rzecz biorąc mi zależy. Tym
‘czymś’ z pewnością był Mikey. Ten jego spokój, choć wiedziałem że jakby się
postarać, to dałoby radę wycisnąć z niego coś szalonego. Zależało mi na tym, by
znowu odzyskał to szczęście, które miał w sobie na początku jego związku z
Alicją. Chciałem, by znów czuł tą siłę, płynącą z ludzkich emocji, i choć sam
go nią darzyłem, to dobrze wiedziałem, że się tym nie zadawala. W końcu jak
mógłby? Przecież nic o tym nie wiedział, a nie planowałem mu powiedzieć w
najbliższym czasie. Gerard na szczęście był na tyle wyrozumiały, że postanowił
nie wtrącać się w tą sprawę osobiście, ale odkąd tylko dowiedział, że nie robię
sobie żartów, to non stop wspiera mnie duchowo.
Nie planowałem tego. Totalnie nie
przemyślałem sytuacji, w której powiedziałbym temu przystojniakowi, że bardzo
chętnie pokazałbym mu prawdziwą drogę do szczęścia. Oczywiście, że chciałem to
zrobić, lecz nie miałem zielonego pojęcia jak mógłbym się za to zabrać.
Byliśmy w drodze do Phoenix,
gdzie miał się odbyć nasz kolejny koncert. Życie w trasie dawało wiele
satysfakcji, lecz było też uciążliwe. Oczywiście nie miałem nic do chłopaków, bo
każdy z nich był w mniejszym lub większym stopniu moim przyjacielem, lecz
wiadomo, że nawet najlepszych znajomych ma się z czasem dość. No chyba, że
chodziłoby o Mikey’ a.
Uwielbiałem moment, gdy siedział
na przednim siedzeniu, tuż obok kierowcy. Mogłem wtedy wpatrywać się w niego
bez żadnych podejrzeń. Jego brązowe oczy wlepione były w przednią szybę, więc
nie było opcji, bym został nakryty. Patrzyłem na jego zapadnięte policzki,
które w myślach okładałem pocałunkami, na nos, który dla ludzi nie był zbyt
dobrze wyprofilowany, lecz dla mnie był perfekcyjny, na usta, które
niejednokrotnie nawiedziły mnie w snach… Nie do końca czystych i grzecznych snach…
-Frankie ogarnij się. – Gerard
szturchnął mnie lekko łokciem i ułożył się wygodniej na moim ramieniu. Nie
przeszkadzało mi to, choć myślałem, że przez te przyjacielskie akcje Mikey mógł
pomyśleć, że serio coś mnie łączy z Gee. A tak nie było, i nigdy nie będzie.
Gerard jest moim najlepszym przyjacielem i choć jego usta zdawały się był
szczególnie miękkie i aksamitne, nic ma między nami żadnego uczucia.
-Śpij nie marudź – szepnąłem w
jego stronę. Zachichotał jedynie i prowizorycznie przytulił się do mojego
ramienia.
A Mikey jak na złość nie chciał
pogrążyć się we śnie. Przecież była rypana trzecia w nocy, a on wciąż wpatrywał
się w drogę, jakby na autostradzie mogło się znaleźć coś ciekawego. Teoretycznie
powinienem mieć gdzieś to, czy mój kolega z zespołu śpi podczas podróży czy
nie, lecz nie wiecie jak uroczo wygląda Mikey Way kiedy śpi. Z resztą, on zawsze
jest na swój sposób uroczy. Ten jego nieogar i rozgardiasz na głowie, pomijając
sam fakt jak nieporadny potrafi być. Nie zapomnę tego, gdy przed naszym
pierwszym występem na żywo był tak strasznie zestresowany. Alicji nie było
jeszcze wtedy przy nim, a ja podszedłem i przytuliłem go jak najmocniej
potrafiłem, choć jeszcze wtedy nie żywiłem do niego żadnego, silniejszego niż
przyjaźń, uczucia. Nie wiem na dobrą sprawę kiedy, ale z czasem zacząłem marzyć
o jego dotyku, zacząłem zazdrościć Alicji, gdy się z nią ożenił, a ja wciąż
byłem sam, zacząłem myśleć o nim przez zaśnięciem, aż wreszcie cieszyłem się,
gdy jego związek powoli zmierzał ku końcowi, choć przyznaję, że to było
wyjątkowo okrutne z mojej strony.
Nie wiem do końca kiedy, ale
znużony oczekiwaniem na to, aż szanowny, młodszy pan Way pójdzie spać sam to
uczyniłem. Objąłem Gerarda, wyobrażając sobie jednak, że to Mikey siedzi tuż
obok mnie, i oddałem się wyobraźni,
która znów postawiła mnie i basistę w niezbyt grzecznej sytuacji.
-Frank… Wstawaj. – Czułem jak
ktoś szarpie mnie za ramię, lecz szczerze mówiąc miałem to gdzieś, gdy miałem
Mikey’ a tylko dla siebie w moich snach. Kogo obchodził cały świat, kiedy w
wyobraźni widzisz człowieka, którego kochasz?
-Iero, podnoś się. – ktoś
ponownie lekko mną potrząsnął. Tym razem nie byłem już tak rozespany, więc
mogłem powoli określić właściciela budzącego mnie głosu. Okrutnie spodobał mi
się wniosek, do którego doszedłem. Otworzyłem szybko oczy, po chwili jednak
ponownie je zmrużyłem przez słońce wpadające przez otwarte drzwi. Wywnioskowałem,
że stoimy, lecz było chyba za wcześnie, żebyśmy już dotarli do celu podróży.
Przecież nie mogłem spać aż tyle czasu, rzadko mi się to zdarza. W każdym
razie, przy wejściu do naszego busa stał cholernie przystojny blondyn, który
patrzył na mnie wyczekująco. Och, ile ja bym dał by robił to w innych
okolicznościach…
- Idziemy do sklepu – oznajmił.
Nie miałem pojęcia po co mielibyśmy tam iść, lecz zacząłem zbierać się z
miejsca i już po chwili, poprawiając czarną bluzę, znalazłem się na zewnątrz.
Było całkiem przyjemnie, słońce dawało dużo ciepła, a przy okazji czupryna
Mikey’ a zdawała się wręcz lśnić w jego promieniach. Byliśmy na jakimś
parkingu, przy supermarkecie. Rozglądając się dokoła nie dostrzegłem nikogo
innego z zespołu, więc wyglądało na to, że Mikey specjalnie został, by mnie
obudzić. Chociaż wyczuwałem w tym przeogromną intrygę starszego Way’ a i tak
poczułem się wyjątkowo.
Zamknęliśmy samochód i ramię w
ramię skierowaliśmy się do wejścia. Sklep nie był jakoś specjalnie duży, lecz
nie był też na tyle mały, by kolejki ograniczały się do co najwyżej dwóch osób.
Regały stały jeden obok drugiego, a różnorodność produktów była powalająco
mała. Nie obchodziło mnie to jednak, bo najistotniejsze było to, że mogłem znów
obserwować Mikey’ a.
Obsesję się leczy Iero. Dlaczego
ten podły głosik w mojej głowie jakoś strasznie przypomina Gerarda?
- Nic nie bierzesz? – Spytał
człowiek z idealnym kolorem i ułożeniem oczu.
- W sumie to nie wiem co mi się
chce – odparłem, uśmiechając się lekko.
Mikey brał po kilka rzeczy z
półki, by móc porównać ich składniki i wkładał do koszyka te, które
najwyraźniej go zadawalały. Przeszliśmy przez pieczywo, napoje, słodycze i
różnego rodzaju konserwy, a ja wciąż nie znalazłem niczego, co by mnie
zadawalało.
Pewien pałętający się tu blondyn pewnie by Cię zadowolił. Chciałbym
zaprotestować, lub jakkolwiek się
temu sprzeciwić, lecz po cóż znowu miałbym
kłamać?
Doszliśmy do kasy. Mikey z
koszykiem pełnym różnych produktów, a ja z pustymi rękoma.
-Będziesz głodny – spojrzał na
mnie, a ja chłonąłem każdą sekundę w której jego oczy krzyżowały się z moimi.
- To się podzielisz –
wyszczerzyłem się, a blondyn o dziwo zrobił to samo. Wyglądał tak wspaniale,
kiedy się uśmiechał! Niestety nie robił tego zbyt często odkąd rozstał się z
Alicją, lecz ja to kiedyś zmienię. Widzicie, już zaczynam! Małymi kroczkami do
celu…
Do orgazmu najlepiej, co nie? Zamknij się.
Po odejściu od kasy natychmiastowo
wydostaliśmy się ze sklepu. Nie lubiłem takich miejsc, ogólnie rzecz biorąc
zamkniętych pomieszczeń, nawet jeśli byłem tam z Way’ em. Od razu, gdy
znaleźliśmy się na zewnątrz zaciągnąłem się świeżym powietrzem.
Reszta chłopaków stała przy
naszym busie. Dziwne, że nie mijaliśmy żadnego w sklepie, a może mijaliśmy, ale
ja byłem za bardzo skupiony na obserwowaniu Mikey’ a? Nie ważne.
Całą piątka, wraz z kierowcą
zapaliliśmy po jeszcze jednym papierosie i bez większych problemów wyruszyliśmy
w dalszą drogę. Siedzieliśmy znów na tych samych miejscach, co oznaczało Boba i
Ray’ a na samym tyle, mnie i Gerarda po środku, oraz Mikey’ a tuż obok
kierowcy, którego załatwił nam nasz kochany Brian.
Nie mogłem sobie wyobrazić, jak
ciężkie życie musi mieć menadżer zespołu. Brian był dla mnie swego rodzaju
idolem, bo przecież oprócz My Chem opiekował się jeszcze The Used. Możliwe, że
nie pamiętał już nocy, którą przespałby w spokoju, a w jego głowie wciąż
panował niepokój o to, czy dotrzemy do właściwego miejsca, o właściwym czasie.
W naszym zespole, kontaktował się z nim głównie Ray. To on zawsze wszystko nam
załatwiał. Jego też podziwiałem. Głównie za to, że zawsze pałał chęcią do
pracy. Nawet jak niektóre partie nagrywaliśmy po raz setny, a ja jęczałem i
wyłem z niemocy, Ray zawsze był gotów, by zagrać tą część tak, jak powinna być
zagrana.
Z resztą, po co wyliczam. Każda
osoba powiązana z naszym zespołem była dla mnie idolem. Nawet cheerleaderki,
które towarzyszyły nam przy kręceniu ostatnich klipów. Wszyscy sprawiali, że
moje marzenia się spełniały. Chociaż część z nich. Jednemu będę musiał pomóc…
Oj i to jak.
- Brian pyta, czy zmieniamy coś w
setliście… - oznajmił Ray reszcie.
Hm, co moglibyśmy zmienić?
Ostatnio graliśmy głównie utwory z The Black Parade, która miała wyjść już
niedługo. Pomimo tego, że była to niesamowita płyta, tęskniłem za graniem
kawałków z czasów Revenge. Na
przykład I Never Told You What I Do For A Living… Cholera, Mikey wygląda
tak niesamowicie podczas tej piosenki. Nie gra tam zbyt wielu partii, ale jakoś
się w nią wczuwa, przez co jest wspaniały. Z resztą, jak na każdej. Chociaż w
tej było coś wyjątkowego.
- Zagrajmy I Never Told You ! –
krzyknąłem, może trochę zbyt entuzjastycznie i spojrzałem na Gee, z nadzieją że
mnie poprze, choć wiedziałem, że nie przepada za śpiewaniem tej piosenki na
koncertach.
- Spoko – zaczął Bob, później
Ray, MIKEY, a ten czarnowłosy debil, siedzący obok mnie jak zwykle musiał robić
problemy. Walnąłem go z łokcia w brzuch, aż się zakrztusił.
- Tak, grajmy! – powiedział
podwyższonym głosem, a ja wyszczerzyłem się jak psychopata.
- Coś będziemy musieli wywalić… -
zaczął Ray. Faktycznie, przecież do Phoenix jedziemy na festiwal. Lista
kawałków jest ograniczona. Hm… Co takiego gramy, gdzie Mikey się zbytnio nie
udziela…
- Może ‘Mama’? – zagaił Gerard, a
ja szybko odtworzyłem to, jak wygląda Mikey w czasie tej piosenki. Bez
sensacji…
- Wspaniały pomysł, Gee!
Wszyscy spojrzeli się na mnie jak
na idiotę, ale zgodzili się odrzucić ‘Mama’ z listy. Uśmiech nie znikał z mojej
twarz, a Gerard chyba powoli domyślał się o co mi chodziło. Pokręcił jedynie
głową i wrócił do czytania komiksu. Tym razem był to Daredevil, który właściwie
był mój, ale zasada ‘co moje, to twoje’ funkcjonowała u nas od samego początku,
dlatego też spytałem Mikey’ a, czy da mi swoją drożdżówkę. Nie byłem głodny,
ale on właśnie ją jadł, a miał tylko jedną… Wgryzłem się w nią, z wspaniałą
świadomością, ze wcześniej dotykały ją usta blondyna.
Może jednak wyślemy Cię do tego szpitala Frankie? Nigdzie się nie wybieram. Chyba, że z Mikey’
em.
O, to by było niesamowite. Dzieliłbym z nim pokój!
Właśnie… Trzeba jeszcze coś
wymyślić, bym po koncercie trafił do dwójki z tym młodszym Way’ em, a nie
starszym jak zwykle. Może w końcu znalazłbym w sobie tą odwagę? W końcu mamy
dziś taki piękny dzień. Słońce mocno świeci, mamy koncert, a po nas gra…
ANTRAX, do cholery!
- Szykujcie się chłopaki, za
jakieś dwadzieścia minut będziemy – oznajmił kierowca, Mike.
Do koncertu zostały nam jeszcze
trzy godziny, a cała impreza zaczynała się za dwie. Byliśmy środkowym zespołem.
Lubiłem grać na festiwalach. Mnóstwo wtedy okazji do poznania innych artystów,
a w tym przypadku, do załatwienia Mikey’ owi spotkanie z jego idolami, za co
pewnie będzie mi wdzięczny…
Niech żyje bezinteresowność! Oj cicho tam, przecież się staram!
Stanęliśmy na parkingu przez
hotelem, który znajdował się tuż obok stadionu, na którym graliśmy. Każdy z nas
złapał za swoją torbę oraz futerał z instrumentem. Wszyscy oprócz Gerarda i
Bob’ a oczywiście, ten drugi jedynie przekręcał pałeczki od perkusji w swoich
palcach. Skierowaliśmy się do recepcji, a mnie zaczął się palić grunt pod nogami.
Przecież nic jeszcze nie wymyśliłem… Trzeba być więc desperatem.
- Gee – odciągnąłem go trochę na
bok – idź dzisiaj do chłopaków.
- Myślę, że nie w mojej mocy to,
żeby Mikey przyszedł do Ciebie – zamyślił się chwilę. – Powiesz mu to w końcu?
- Tak – oznajmiłem pewnie. – Czas
najwyższy.
- Skoro tak… - uśmiechnął się
chytrze, a mnie zrobiło się słabo. – Mikey! Masz mocniejszy sen, a Frankie
chrapie jak szalony! Pójdziesz do niego?
Gdyby nie to, że w hotelu było
pełno ludzi, którzy właśnie skierowali wzrok na mnie, albo to, że Mikey się
zaśmiał i pokiwał głową, zabiłbym debila. Chwila… Mikey kiwa głową i odbiera
klucz do dwuosobowego pokoju?!
- Chodź Frankie – powiedział do
mnie wesoło blondyn i ruszył do windy.
Pognałem za nim jak szalony, w
międzyczasie odwracając się do Gerarda i wysyłając mu najbardziej wdzięczny
uśmiech na jaki było mnie stać. Co z tego, że wyszedłem na idiotę? Przez całą
noc, będę miał Mikey’ a w swoim pokoju. Będę mógł na niego patrzeć jak tylko
zaśnie, a przy odrobinie szczęścia, będę czuł jego zapach i słyszał jak
oddycha!
Nie ekscytuj się tak, bo Ci bokserki zmaleją.
Wjechaliśmy windą na piąte piętro
i weszliśmy do jednego z pokoi. Ucieszyłem się jak małe dziecko, gdy
zorientowaliśmy się, że musiała zajść pomyła, i zamiast dwóch łóżek
jednoosobowych, mamy jedno duże. Często nam się to zdarzało, gdy dzieliłem
pokój z Gerardem. Jakoś nigdy nie zawracaliśmy sobie głowy, by zgłaszać to do
recepcji. Spojrzałem na Mikey’ a z iskierkami w oczach.
- Chyba trzeba będzie się wrócić
– westchnął.
- Chce Ci się? – siliłem się na
najbardziej obojętny ton. – Jeśli o mnie chodzi, to nie ma problemu…
Mikey patrzył to na mnie, to na
łóżko, aż wreszcie po kilku sekundach, które zdawały się trwać wieczność,
zamknął drzwi i położył swoją torbę z
futerałem po jeden stronie łóżka.
Umyliśmy się i przebraliśmy,
niestety osobno i każdy zamknięty w łazience, po czym zeszliśmy na dół, by z
resztą chłopaków udać się na próbę, oraz występ poprzedzającego nas
zespołu. Wszystko przebiegało całkiem
sprawnie, jak zawsze. Chłopaki z ekipy okazali się naprawdę spoko gośćmi, a
jeden z nich był nawet naszym fanem. Wtedy, gdy robiliśmy sobie z nim zdjęcie,
na scenę wkroczyli chłopaki z Antrax’ u. Innymi słowy, idole Mikey’ a. Ten
jednak, na szczęście, był zajęty przygotowywaniem sprzętu, więc na spokojnie
mogłem do nich podejść tak, by nie zobaczył. Los mi dziś sprzyja!
Podszedłem do ich wokalisty,
Joey’ a, który akurat stał bezczynnie.
- Hej, jestem Frank Iero z My
Chem – zacząłem, jednak ten mi przerwał.
- Znam Cię! Gracie przed nami,
prawda? – wydawał się być całkiem podekscytowany. Jak to możliwe, że ktoś taki
jak ON mnie zna?
- Tak… - zacząłem niepewnie. –
Właściwie, to mam do Ciebie sprawę…
- Wal chłopie – objął mnie
ramieniem i skierował za scenę.
Nie wiedziałem, albo nie chciałem
wiedzieć dlaczego jest taki otwarty. Widocznie taki po prostu był. Po drodze
zahaczyliśmy jeszcze o ich basistę, o którym tyle się nasłuchałem, również
Franka.
- Mój przyjaciel jest waszym
ogromnym fanem… Czy jest opcja, żebyśmy poszli razem na piwo po waszym
koncercie? – spytałem niepewnie, ale z uśmiechem.
Chłopaki od razu się zgodzili. Co
więcej, pochwalali mnie, jako przykład przyjacielskiego kolesia. Dobrze, że nie
wiedzieli dlaczego aż tak mi na tym zależy…
Wróciłem na scenę, gdzie reszta mojego zespołu stała już gotowa do
wyjścia.
- Gdzieś Ty był? – spytał mnie
Ray, jednak ja jedynie się uśmiechnąłem i ruszyłem za kulisy, skąd mieliśmy
obejrzeć występ Biffy Clyro. Nie znałem ich wcześniej, lecz już po pierwszej
piosence postanowiłem kupić ich płytę w najbliższym czasie.
- Frankie – usłyszałem miły głos
tuż przy moim prawym uchu. Odwróciłem się i spojrzałem na Mikey’ a. – Antrax tu
jest – oznajmił podekscytowany i przestraszony. – Co jak coś mi dzisiaj nie
wyjdzie?
Popatrzyłem na niego spojrzeniem
typu ‘o czym Ty, do cholery, mówisz’ i zaśmiałem się.
- Mikey, będzie dobrze. Obiecuję.
Wtedy Mikey Way przytulił się do
mnie. Tak samo jak przed naszym pierwszym występem. Nie do Ray’ a, czy Bob’ a.
Nawet nie do własnego brata, tylko do mnie. Był wyższy, więc moja twarz została
przyciśnięta do jego barku. Czułem, jak ramiona blondyna otulają moje i stałem
tak bez ruchu, bo nie byłem w stanie żadnego wykonać. Tak jakby nic się nie zmieniło od naszego pierwszego
koncertu, a przecież byliśmy wtedy zupełnie inni. Mikey nie przeżył tragedii
miłosnej, ja go jeszcze nie kochałem…
- Obejrzymy później ich koncert?
– spytał cicho. Nie było potrzeby, by mówił głośniej, bo przecież był tak
blisko.
- Pewnie – oprzytomniałem w końcu
i skierowałem swe dłonie na jego plecy. Czułem jego zapach, słyszałem, jak wali
mu serce, choć wiedziałem, że to tylko z ekscytacji przed koncertem. Mam
nadzieję, że on myślał to samo o moim, które było jeszcze głośniejsze, jednak z
innych powodów.
- Chłopaki, za dziesięć minut
wchodzimy – wtrącił się Bob, za co zesłałem go w myślach do piekieł. Mikey
odsunął się ode mnie i uśmiechnął, w
wyjątkowy sposób, jakiego jeszcze nie widziałem, a po tylu latach obserwacji
potrafiłem z łatwością klasyfikować jego uśmiechy w zależności od sytuacji.
- Panie Iero – zaczepił mnie
chłopak z ekipy i podał mi gitarę. Z czułością przejechałem dłonią po jej
wierzchu i ostrożnie przełożyłem pas przez ramię. Może na koncertach tego nie
widać, ale ja naprawdę troszczę się o instrumenty.
Usłyszałem jak tłum
entuzjastycznie żegna się z Biffy Clyro, a po chwili zobaczyłem jak trójka
chłopaków zmierza za kulisy. Ustawiłem się za Ray’ em i wspólnie oczekiwaliśmy,
aż spiker zapowie nasz koncert. O dziwo, wcale nie musiał tego robić, bo
publika hucznie skandowała nazwę naszego zespołu. To był pierwszy impuls, który
dostarczył mi adrenalinę. Kolejnym była partia, wygrywana przez Bob’ a na
wstęp, później gitara Ray’ a, aż wreszcie usłyszałem bas Mikey’ a i wokal Gerarda.
Wtedy, nabuzowany do granic możliwości, wkraczałem na scenę.
Już podczas pierwszych dwóch
piosenek zdążyłem zaliczyć trzy spotkania z podłogą, stanąłem na centrum Bob’
a, otarłem się o Gerarda (wywołując tym samym masę pisków w pierwszych
rzędach), oraz zrobiłem dwa przewroty. Po trzeciej, która przebiegła całkiem
spokojnie, zrobiliśmy krótką przerwę na uzupełnienie płynów.
- Teraz I Never Told You… - szturchnął mnie Gee i uśmiechnął się
porozumiewawczo.
Faktycznie! Przecież byliśmy już
prawie w połowie koncertu. Jak
najprędzej wróciłem na swoje ‘teoretyczne’ miejsce i przymierzyłem się do
pierwszych chwytów. Podczas tej piosenki, będę stał jak wryty, a moje
spojrzenie skierowane będzie tylko w jedną stronę. Mikey Way, który właśnie wrócił
na poprzednią pozycję i uderzył w struny. Mikey Way, który przymrużył oczy, by
napawać się dźwiękami.
Mikey Way, który zaczął chodzić po scenie. Mikey Way,
który znalazł się dziwnie blisko mnie. Mikey Way, który uśmiechnął się uroczo w
moją stronę.
Głupi Frank Iero, który odrzucił
w tył gitarę i złapał za szyję blondyna. Palant Frank Iero, który przyciągnął
go do siebie. Totalny idiota Frank Iero, który go pocałował.
Wtedy świat zawirował. Przez
chwilę słyszałem, jak chyba każda nastolatka, która przyszła na koncert,
wydobywa z siebie niesamowicie głośny pisk. Bob zgubił na chwilę rytm, a Ray
złapał jeden próg bliżej niż powinien. Ostatnią rzeczą, był głos Gerarda, który
następną linijkę tekstu wyśpiewał o wiele radośniej niż poprzednie.
Później słyszałem już tylko
własne serce, które biło jak dzwon, napędzany przez naćpane chomiki. Zgodnie z
moimi przypuszczeniami, usta Mikey ‘a Way były niesamowicie delikatne. Pasowały
do niego idealnie. Trzymałem go mocno, choć nie czułem żadnego oporu. On po
prostu tam stał i pozwalał mi na to wszystko. Nie wykonał żadnych interakcji,
biernie uczestnicząc w całym zdarzeniu. Nie mam pojęcia, ile mogło to trwać.
Czas upływał z prędkością światła, jednak sekundy dłużyły się przyjemnie. Jak
to możliwe? W pewnym momencie, miałem wrażenie, że Mikey oddaje pocałunek.
Otworzyłem szeroko oczy i zobaczyłem go już dalej. Odszedł tylko na kilka
kroków, bo zapewne nie chciał ze mnie robić debila. Dotknąłem palcami moje
wargi, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się jego usta. Przecież nie mogłem
sobie tego wyśnić, prawda?
Mikey Way patrzył na mnie w
sposób nie do odgadnięcia. Miał lekko otwarte usta, widziałem jak jego klatka
piersiowa opada i podnosi się szybciej niż zwykle, oddychał gwałtownie. Przez
chwilę bałem się, że dostanie ataku, na szczęście jednak nic się nie stało. Brązowe
oczy zaczęły wyrażać złość, co kłóciło się z nikłym uśmieszkiem, który
przebiegł przez jego usta.
Gerard wyśpiewał ostatnie wersy
‘I Never Told You What I Do For A Living’, a ja zdałem sobie sprawę, że nie
zagrałem połowy piosenki. Ciekawe czy Mikey grał, gdy go całowałem. Nie
zorientowałem się nawet, gdy obok mnie znalazł się Gee.
- Dobrze, żeś się w końcu zebrał
– szepnął mi do ucha. – Tylko szkoda, że na koncercie, przez setkami fanów.
Nie byłem w stanie mu
odpowiedzieć. Zerknąłem szybko na setlistę, przyklejoną do podłogi, z ulgą
stwierdzając, że zostały tylko dwie piosenki. Vampires i Dead… Trzeba
przetrwać.
Zachowałem się bardzo nie fair w
stosunku do fanów, gdy od razu po ostatnim pociągnięciu za struny wręcz
zbiegłem ze sceny. Podałem gitarę technicznemu, po czym usiadłem pod ścianą. Słyszałem
jak chłopaki żegnają się z tłumem, a Gerard zdziwił się, jak wskazując na mnie
nie napotkał niczego. To on pierwszy pojawił się za kulisami i od razu do mnie
podszedł. Podciągnął mnie do góry, po czym z całej siły przytulił. Przyznaję,
nie spodziewałem się tego, ale mocno się w niego wtuliłem, z niewiadomych
powodów drżąc na całym ciele. Gdy reszta schodziła ze sceny, ukryłem twarz w
jego ramieniu. Bałem się reakcji Mikey’ a, tak strasznie się bałem…
- Frankie uspokój się… - Gerard
gładził mnie opiekuńczo po plecach. – Przecież Mikey Ci nic nie zrobi.
- Skąd wiesz? – spytałem,
łamiącym głosem. Odsunął mnie od siebie i zmusił do kontaktu wzrokowego.
- Odtrącił Cię ? – pokiwałem
przecząco głową.
- Nie chciał ze mnie zrobić jeszcze większego idioty – westchnąłem.
- Nie wydaje mi się – stwierdził
Gee. – Zachowywał się normalnie.
Jakby na potwierdzenie tych słów,
zza jego pleców wychylił się Mikey. Złapał brata za ramię i nie patrzył na
mnie.
- Frank?
Poczułem, jak moje nogi znów
zaczynają drżeć. Gerard przytaknął i posłał mi pokrzepiający uśmiech. Później
sobie poszedł. Zostawiając mnie sam na sam z Mikey’ em Way. Wlepiłem wzrok w
podłogę, podczas gdy on natarczywie patrzył się na mnie.
- Przepraszam – rzuciłem w końcu,
dalej podziwiając posadzkę.
- Spójrz na mnie, Frank –z trudem
spełniłem jego prośbę.
Patrzył na mnie, uśmiechając się w ten nowy,
specyficzny sposób. Nie wyglądał tak, jakby miał mi zrobić krzywdę, ale może
pozory faktycznie mylą?
- Idziemy na Antrax? – spytał
beztrosko. Może zapomniał o tym, że rzuciłem się na niego na koncercie?
Nie całujesz aż tak słabo, chyba że spadłeś z formy… Auć.
Pokiwałem entuzjastycznie głową,
po czym ruszyłem za blondynem do wyjścia. Mieliśmy obejrzeć koncert ze
specjalnej trybuny, gdzie siedzieli ludzie, którzy dadzą nam to zrobić w
spokoju. Nie rozmawialiśmy wcale, ale miałem wrażenie, że Mikey się na mnie nie
gniewa. Może nie miał mi tego za złe? Może, co gorsza, myślał, że z tej całej
koncertowej adrenaliny pomyliłem Way’ ów?
Trafiliśmy wreszcie na trybunę, a
Antrax był już w trakcie pierwszego utworu. Było mi chłodno i, no cóż, śmierdziałem
potem po koncercie, ale wiedziałem, że Mikey chciał obejrzeć jak najwięcej.
Uśmiechał się szeroko, co było cudownym zjawiskiem. Raz na jakiś czas śpiewał
wraz z zespołem, a ja oczywiście zamiast patrzeć na scenę, patrzyłem na niego.
Na to, jak poruszał ustami. Na to, jak jego oczy błyszczały w świetle
reflektorów. Na to, jak jego noga tupała do rytmu. Na to, jak niemalże emanował
szczęściem.
Koncert zleciał mi całkiem
szybko. Nie zauważyłem nawet kiedy się skończył, ale Mikey wstał i skinął na
mnie głową, że czas iść. Podniosłem się ociężale, po czym udałem się za blondynem
w stronę wyjścia z trybun. Nie było tam zbyt wielu ludzi, dlatego bez większych
problemów przedostaliśmy z powrotem za kulisy, gdzie dowiedzieliśmy się, że
reszta zespołu pojechała już do hotelu.
- Hej Frank, Mikey. Jak z tym
piwem? – zawołał ktoś ochrypniętym głosem, a ja rozejrzałem się dookoła.
Joey zmierzał ku nam, z innymi
chłopakami z Antrax’ u, a ja niemalże walnąłem się w głowę przez moje
zapominalstwo.
- Mikey, mam dla Ciebie
niespodziankę… - zacząłem i uśmiechnąłem się szeroko. Mikey Way patrzył na
mnie, jakbym był najwspanialszym człowiekiem na świecie. Biedaczek, aż otworzył usta ze szczęścia. Usta, których nie
tak dawno dotykałem, ale pewnie już więcej tego nie zrobię.
- A… An… Antrax! – ‘krzyknął’
szeptem, po czym mocno mnie przytulił.
Dwa uściski jednego dnia? Mamy dziś dzień dobra dla Iero? To byłoby
z pewnością najlepsze święto świata!
Wybraliśmy się z chłopakami do najbliższej
knajpy. Nie obyło się bez napadu fanów, lecz jakoś przetrwaliśmy. Dziwnie się
czułem, gdy większość osób podbiegała do mnie i Mikey’ a, a nie do Antrax’ u.
Przecież to oni byli gwiazdą wieczoru, nie My Chem.
Już widzę te nagłówki ‘Frank spełnia marzenia Mikey’ a, by wzmocnić ich
związek zapoczątkowany na koncercie!’ Cholera, Mikey nie zniesie tego za
dobrze, ale przecież mu przejdzie…
Kierownik baru zobaczył, że wraz
z nami przybyło tam pełno innych ludzi, którzy grzecznie i bezinteresownie
pokupowali piwa, po czym obsiedli nasz stolik, dlatego pozwolił nam przenieść
się do bardziej zacisznego miejsca, niedostępnego dla klientów.
Mikey Way miał niebiański wyraz
twarzy. Śmiał się z każdego żartu, wypowiedzianego przez chłopaków, nawet jeśli
w ogóle nie był śmieszny. Patrzył na nich, jak na cudy świata, a na mnie
patrzył… W jakiś dziwny sposób, którego nie mogłem odgadnąć.
Członkowie Antrax’ u okazali się
być naprawdę równymi gośćmi. Pochwalili nawet naszą muzykę, na co Mikey prawie
zapadł się pod stolik. Był niesamowicie szczęśliwy, a ja czerpałem z tego
nieziemską przyjemność.
Około drugiej wyszliśmy na ulicę
i pożegnaliśmy się. Nie piłem za dużo, bo wiedziałem, że wtedy nie byłbym w
stanie skupić całej uwagi na Mikey’ u, tylko gadałbym jak najęty z resztą.
Blondyn wypił zaledwie dwa piwa. Jak na jego głowę, to strasznie mało, dlatego
oboje byliśmy trzeźwi i z łatwością kontaktowaliśmy.
Przemierzaliśmy ulice
Phoenix w całkowitej ciszy, która wspaniale komponowała się z tą, panującą w
mieście. W drodze do hotelu minęliśmy zaledwie cztery osoby, które nie
zaprzątały sobie głowy niczym innym jak wpatrywanie się w chodnik. Milczenie z
Mikey’ em zwykle nie było krępujące, lecz teraz się bałem. Może i spełniłem
jego marzenie, ale sprawa naszego koncertu wciąż pozostawała tematem tabu.
Zamknąłem drzwi do pokoju i
patrzyłem, jak Mikey bez słowa bierze przybory do łazienki, po czym znika w jej
otchłani. Czyżby już miał się do mnie nie odezwać? Przygotowałem wszystkie
rzeczy, by być gotowym do pójścia pod prysznic od razu jak on z niego wyjdzie.
Nie chciałem, by zasnął podczas mojej nieobecności. Nawet jeśli mielibyśmy się
pokłócić, a ja budziłbym w nocy Gerarda, żeby pozwolił mi ze sobą spać, ta
sprawa musiała się dziś wyjaśnić. Kiedy tylko otworzyły się drzwi, minąłem
Mikey’ a w przejściu i zamknąłem się w łazience. Wziąłem najszybszy prysznic w
moim życiu, po czym umyłem zęby i wróciłem do pokoju, zastając Mikey’ a Way…
Śpiącego, do cholery.
Przekląłem pod nosem, żałując, że
zwyczajnie nie poprosiłem, by zaczekał aż wyjdę. Zgasiłem światło i położyłem
się obok niego w łóżku. Mimo całej atmosfery, która panowała między nami od
koncertu, czułem się niesamowicie ze świadomością, że Mikey Way leży przy mnie
w łóżku. Odwróciłem się przodem do niego, napotykając jego twarz.
- Jezu, Mikey! – aż podskoczyłem,
gdy zobaczyłem, że nie śpi. – Myślałem, że kimasz.
Pokiwał jedynie głową i
posmutniał. Jednak miałem szansę, by to wyjaśnić.
- Mikey ja… Przepraszam, za to,
co się stało na koncercie – wydusiłem, a Mikey przymrużył oczy.
- Każdy ma prawo do pomyłki…
- Co? – spytałem zaskoczony.
- No… Pomyliłeś mnie z Gerardem,
prawda?
Aż usiadłem z wrażenia i złapałem
się za głowę. Kiwałem ją we wszystkie strony, a w moich oczach z niewiadomych
powodów zaczęły zbierać się łzy. Dlaczego on tak myślał?
- Frank? – usiadł obok i
pogłaskał mnie po plecach.
- Nie pomyliłem się, Mikey –
powiedziałem, lecz słowa zostały częściowo stłumione przez ręce, które zostały
po chwili odgarnięte przez blondyna. – Przepraszam Mikey. Przepraszam też za
to, że już od dawna chciałem to zrobić…
- Mnie? Gerard Ci się już
znudził?
To bolało. Cholernie bolało.
- To zupełnie co innego –
odpowiedziałem, najpewniej jak mogłem. – Z Gerardem to było z adrenaliny…
Mikey złapał mnie za brodę i mimo
oporu, jaki stawiałem, przekręcił mnie tak, bym spojrzał w jego piękne, brązowe
oczy.
- A ze mną? – spytał.
Czułem się jak w amoku.
Podniosłem ręce, by palcami pogładzić jego policzek, oraz szyję. Złapałem za
dłoń, którą wciąż trzymał na mojej brodzie.
Teraz albo nigdy! Zrób to wreszcie!
- Kocham Cię, Mikey.
Opuściłem wzrok i wbiłem go w
pościel. Zabrałem też ręce i zacząłem nerwowo wyginać palce. Z drugiej jednak
strony, czułem jak ogromny ciężar opuszcza moje ciało. Przynajmniej Mikey
wiedział. Znowu poczułem jego palce na
skórze, jednak tym razem złapał obiema dłońmi za moje policzki. Spojrzałem na
niego zaskoczony, a później czułem już tylko wargi na moich ustach i widziałem
przymknięte oczy.
Mikey Way mnie całował.
Odpowiedziałem natychmiastowo,
niemalże desperacko. To był z pewnością najbardziej niesamowity moment mojego
życia. Mikey mocno ściskał moje policzki, a ja nie miałem odwagi, by go
dotknąć. Rozchylił usta, pozwalając mi na pogłębienie pieszczoty, a wtedy
opuściły mnie jakiekolwiek zahamowania. Wsunąłem język do środka, od razu
zderzając się z jego własnym. Jedną ręką złapałem za bok blondyna, a drugą
zacząłem go lekko pchać do pozycji leżącej. Po kilkunastu sekundach wreszcie mi
się udało i Mikey Way leżał pode mną, domagając się coraz to więcej uwagi.
Nasze języki na przemian walczyły i zgrywały się ze sobą, a pocałunek kosztował
dużo energii. Dlatego po kilku minutach zmuszeni byliśmy go przerwać. Oparłem
czoło o jego brodę, głośno oddychając.
- Frankie… - szepnął, wplątując
palce w moje przydługie włosy. Uniosłem się lekko i pocałowałem go w brodę, po
czym zjechałem na szyję, zostawiając w jednym miejscu malinkę. Mikey wzdychał
całkiem głośno, co jeszcze bardziej mnie nakręcało. Zaryzykowałem i ręką, na której
się nie podpierałem, zacząłem podnosić ku górze jego koszulkę, delikatnie zahaczając
palcami o skórę. Całowałem go nieprzerwanie, po pewnym czasie przenosząc się na
brzuch i klatkę piersiową. Mikey, o dziwo, pomógł mi zdjąć jego koszulkę, a po
chwili oboje zajęliśmy moją.
- Mikey… - westchnąłem zszokowany
i zachwycony jednocześnie.
Ten jedynie pociągnął mnie ku górze i
namiętnie pocałował, aż zakręciło mi się w głowie. Czułem jak jego dłonie
błądzą po całych moich plecach i barkach. Nagle zawędrowały do bokserek, w
których spałem i ściągały je w dół. Momentalnie się podnieciłem, a Mikey z
pewnością to wyczuł, bo ścisnął mój członek i zaczął go pocierać. Jęczałem i
wyginałem się pod każdym możliwym kątem, aż w końcu zsunąłem jego spodnie i po
chwili pieściłem go w ten sam sposób. Oczy Mikey’ a były na wpół zamknięte, a
usta całe czerwone i lśniące od mojej śliny.
- Mikey… - westchnąłem. – Czy Ty
chcesz… Być we mnie? – blondyn pogładził mój policzek i pocałował mnie w usta.
- Kocham Cię, Frankie –
powiedział pewnie, patrząc mi w oczy. – Chcę poczuć Cię w sobie.
USTA MIKEY’ A WAY POTRAFIĄ WYMOWIĆ TAKIE SŁOWA?! Spadaj już stąd!
- Kocham Cię – powtarzałem,
obsypując jego twarz pocałunkami. Mikey Way odwzajemniał moje uczucie!
Przerwałem stymulację jego
członka, podczas gdy on dalej zajmował się moim, i nawilżyłem mocno palce
śliną. Pocałowałem Mikey’ a w usta, gdy zacząłem wsuwać jeden z nich w niego.
Wykrzywił się, lecz dalej smakował moich warg. Po kilku minutach mogłem już
swobodnie poruszać palcem, nie sprawiając mu bólu, dlatego dołączyłem drugi.
Mikey zaczynał czuć się coraz lepiej, co wnioskowałem po wyrazie jego twarzy.
Odciągnąłem dłoń od mojego członka i sam za niego chwyciłem. Zarzuciłem sobie
nogi blondyna na plecy, a on instynktownie mnie nimi obtoczył.
- Będzie Cię boleć…- ostrzegłem,
wychodząc na eksperta, którym nie byłem. Mikey mocno mnie pocałował.
- Kocham Cię, Frankie - powtarzał jak mantrę.
Wysunąłem z niego palce i powoli
zacząłem wkładać swojego członka. Mikey wykrzywiał się, a raz nawet krzyknął,
lecz starałem się sprawiać mu jak najmniej bólu, a jak najwięcej przyjemności.
Ponownie złapałem za jego penisa i powoli go pieściłem. Starałem się, jak tylko
mogłem. W końcu znalazłem się w nim cały, prawdopodobnie od razu trafiając w
czuły punkt, bo Mikey aż się zatrząsł. Pozostałem bez ruchu na kilka minut,
opadając delikatnie na klatkę piersiową chłopaka. Po jakimś czasie, blondyn dał
mi znak, że czuje się już dobrze, po czym wykonałem pierwsze pchnięcie. Oboje jęczeliśmy
całkiem głośno. Słyszałem, jak Mikey wyszeptuje moje imię. Widziałem, jak
zamyka oczy i całkowicie daje się ponieść. Czułem, jak jego paznokcie wbijają
się w moje plecy i zostawiają tam ślady. Po kilkunastu minutach byłem już na
skraju, a nie chcąc dochodzić w Mikey’ u bez prezerwatywy, postanowiłem się z
niego wysunąć.
-Frankie… Nie, proszę! –
wzdychał. – Chcę to poczuć, pozwól mi…
Nie byłbym sobą, gdybym nie
spełnił tej prośby. Znalazłem się w nim ponownie, dochodząc po kilku kolejnych
pchnięciach. Mikey trząsł się na całym ciele, a ja od razu się z niego
wysunąłem, po czym zniżyłem się tak, by móc wziąć jego członek do buzi.
Wiedziałem, że był już prawie na szczycie, dlatego gdy tylko pochłonąłem go
całego, od razu wytrysnął wprost do moich ust. Przełknąłem całość, napawając
się smakiem. Mikey podciągnął mnie do góry i mocno pocałował. Oboje
oddychaliśmy głośno, z trudem łapiąc oddech, ale byliśmy szczęśliwi. Ułożyłem
się wygodnie na jego barku, gładząc brzuch i czując, jak chłopak całuje mnie w
czoło i jeszcze mocniej przyciska do siebie.
- Kocham Cię, Mikey – westchnąłem.
- Kocham Cię, Frankie –
usłyszałem, po czym od razu zasnąłem.
Można chyba powiedzieć, że
doprowadziłem Mikey’ a Way do szaleństwa.
Festiwal Biffy Clyro, MCR, Antrax w Phoenix nigdy nie miał miejsca.
Zajęłam się poprawianiem rozdziałów 'Destroya', więc już niedługo będzie je można czytać 'na lepszym poziomie'.
Tyle ode mnie,
xoxo.
O ja piernicze!
OdpowiedzUsuńJuz sie balam, ze opuscisz nas na dluzej a tu taka niespodzianka ;3
wiesz.. mysle nad tym, czy nie lepiej zebys sie przerzucila na frikeye, bo wyszedl swietny xd
nie wiem dlaczego, ale tak jak ostatnio wydaje mi sie ze ten shot jest najlepszy wsrod pozostalych... coz kobieta zmienna jest i ulubione shoty zmienia jak rekawiczki XD
mam nadzieje ze nastepnym tez mnie tak milo zaskoczysz, moze poprobujesz jeszcze inne paringi ? :D
zycze powodzenia i czekam z na nastepne wpisy!
/Zen.
Gdybym opuszczała na dłużej, to dałabym jakiś znak :) Miło słyszeć, że ktoś by się martwił ;D
UsuńCo do innych paringów... To dużo czasu potrzebowałam, żeby przebrnąć przez Frikey' e, a one wydają mi się i tak najbardziej trafnym paringiem. Innymi słowy, wątpię, żeby pokazało się coś poza nie.
xoxo.
"Będę mógł na niego patrzeć jak tylko zaśnie, a przy odrobinie szczęścia, będę czuł jego zapach i słyszał jak oddycha! " oj poczwar,poczwar...rozpierdalasz mnie,jak zawsze.:) wiesz dobrze,że nie kręci mnie ten fandom,a już tym bardziej ten paring,ale przeczytałam i powiem ci,że jak sobie przypomnę twoje bądź co bądź(wiesz,że cię kocham,nie.?)pokraczne początki to moje poczwarkowe serduszko zalewa fala dumy. zrobiłaś ogromne postępy, zwłaszcza od czasów pewnych mafiozów(mam nadzieje,że pamiętasz o czym tu wspominam.xd)
OdpowiedzUsuńprzewiduje swym poczwarkowym trzecim okiem,że dalej będziesz z powodzeniem rozwijała swój warsztat pisarski. i przestań się w końcu nie doceniać oraz wybacz mi nieskładność komentarza i błędy w nim zawarte. :)
+nie waż się zapomnieć o Antonim. <3
poczwarka
Nie musiałaś mi przypominać o tych mafiozach...ja to jeszcze przerobię i będzie się nadawało do pokazania światu ! xd
UsuńDziękuję głupku za miłe słowa i mam nadzieję, że Twoje poczwarze trzecie oka ma rację ... btWay, czy ja tez nie powinnam go mieć ? xd
Antoś się pisze... Wolnymi linijkami tekstu do końca rozdziału ;D Już niedługo.
Mój Boże, jak ja uwielbiam Frikeye *(^.^)*
OdpowiedzUsuńStraciłam pół lunchu, żeby to przeczytać i nie jestem zawiedziona :) "Nie ekscytuj się tak, bo Ci bokserki zmaleją." - powaliło mnie to na kolana i łopatki, serio :D
Już się powstrzymam od wytknięcia złego użycia apostrofów, bo fabuła była boska ;P
No i dzięki za obserwa i miły komentarz (szybko przeczytałam, nie ma co) ;)
Pozdrawiam i weny życzę, no i jak odzyskam neta to przeczytam wszystko, co stworzyłaś :D
Nie powstrzymuj się proszę i wytykaj, bo to tylko pomoże ;D
UsuńCieszę się, że się podobało! Niestety nie mam jak narazie innych Frikey 'ów w planach ale kto wie... ^^
Mam nadzieję, że reszta też się spodoba :)