niedziela, 17 listopada 2013

Nie śpię, ale chyba śnię.



Był już późny wieczór. Ostatnia piosenka i ruszy do mieszkania. Zarobił dziś około 10$. No, może starczy mu na jutrzejszy obiad. W tak kiepskiej sytuacji znajdował się już od 5 lat. Wciąż dobrze pamięta dzień, w którym na domowy telefon zadzwonił policjant. Jego rodzice zginęli w wypadku… A później życie sprawiało wrażenie jakby zatrzymało się w jednym momencie. Dom dziecka, rodziny zastępcze, które zawsze go zostawiały, aż wreszcie przydzielone przez urząd mieszkanie. Wprowadził się tam zaledwie pół roku temu, a już tonął w długach. Pracodawcy nie zwracali na niego uwagi mimo całkiem dobrego wykształcenia. Przecież nikt nie chciał mieć w swoim biurze sieroty. To było główną przyczyną tego, że wylądował na ulicy, jedną z pomniejszych był fakt, że uwielbiał grać. Rozkoszował się każdym szarpnięciem strun, każdym akordem.

Nagle zauważył dość wysokiego mężczyznę, stojącego naprzeciw. Dostrzegł również 100$ znajdujące się w futerale jego gitary. Ze zdziwienia pomylił następujące akordy, przez co zaklął cicho pod nosem i przestał grać.

-Nic nie szkodzi, graj dalej. Proszę!- nie mógł dostrzec twarzy mężczyzny, ale jego głos zdawał się być najcieplejszym tonem jaki kiedykolwiek słyszał. Rozpoczął więc kolejną piosenkę, która okazała się być starym kawałkiem zespołu Pink Floyd. Starał się nie zwracać uwagi na jedynego słuchacza, jednak zdawało się to być niemożliwe. Postać, ubrana w ciemno-zieloną jesienną kurtkę, szare rurki i związane czerwonymi sznurówkami glany z łatwością skupiała wokół siebie zainteresowanie grającego. Trzy i pół minuty jakże pięknego i poruszającego utworu minęły z prędkością światła. Po ostatnich uderzeniach w struny gitarzysta zaczął zbierać pieniądze z futerału do swojej kieszeni. Nagle zauważył dłoń, trzymającą kolejny banknot z nominałem 100$, wyciągniętą w jego stronę. Oczywiście nie miałby nic przeciwko temu, by spłacić chociaż najmniejszą część swojego długu.

-Ja… Ja nie mogę tego przyjąć.-szepnął i stanął na prostych nogach.

-Należy Ci się. Jesteś naprawdę wspaniały.- odpowiedział bez zastanowienia i położył dłoń na ramieniu niższego chłopaka. Po ciele gitarzysty przeszedł przyjemny dreszcz, pod wpływem komplementu jak i dotyku innego mężczyzny. Dobrze wiedział, że jest gejem. Była to jedna z głównych przyczyn tego, że rodziny oddawały go spowrotem do domu dziecka. Trwało to zaledwie kilka sekund, choć chwila ta zdawała się trwać wiecznie. Kiedy w końcu się otrząsnął, przyjął darowany mu banknot. Schował gitarę do futerału i już miał ruszyć przed siebie, gdy ponownie poczuł dłoń mężczyzny na swoim ramieniu powodującą nawrót paraliżujących dreszczy.

-Może poszedłbyś ze mną na piwo?

-Słucham? – Od razu skarcił się w myślach za to pytanie. Zbyt długo nie słyszał jakiegokolwiek zaproszenia skierowanego w jego kierunku.

-Przepraszam, nawet się nie przedstawiłem! – w teatralnym geście złapał się za głowę- Nazywam się Gerard Way.

Gerard, pociągający mężczyzna z ciepłym głosem i zajebistym stylem, Way.

Po piątym piwie Gerard wiedział już wszystko na temat swojego towarzysza. Dokładnie przebadał też budowę jego ciała i piękne oblicze. Frank, dla  przyjaciół Frankie, miał cudowne, złociste oczy. Srebrne kółka błyszczały przy zgrabnym nosie i dolnej wardze chłopaka. Zadziwiał promieniującym od niego szczęściem i chęcią do życia. To było jedną z rzeczy, którą Gerard docenił najbardziej. Pomimo tak wielu przykrości jakie przytrafiło się Frankowi on dalej utrzymywał uśmiech na swojej twarzy.

-Jeszcze raz to samo!- Zawołał wesoło do kelnera na widok znajomego bawiącego się już pustą szklanką. Jego uśmiech był tak niesamowity, że nie chciał by zniknął z jego twarzy.

Frank był już tak pijany, że nawet nie starał się ukrywać zainteresowania Gerardem. Studiował każdy centymetr twarzy bruneta, rozkoszował się każdym wypowiadanym przez niego słowem. Zdarzało mu się wpatrywać w jego głębokie zielone oczy przez długie minuty. Czerwienił się zawsze, gdy jego spojrzenie spoczywało na bladych wargach chłopaka. Way’owi zdawało się to jednak nie przeszkadzać, wręcz przeciwnie. Za każdym razem, gdy spojrzenie złocistych oczu kierowało się na jego usta, wykrzywiał je w jeszcze szerszym uśmiechu. Cieszył się z faktu, że jego przypuszczenia okazały się trafne. Frankie był po prostu wspaniały. Po siódmym piwie chłopak nie miał zielonego pojęcia co się z nim dzieje. Wtedy też Gerard postanowił zaprowadzić go do domu. Wziął jego gitarę a drugą ręką pomógł mu wstać. Frank oparł głowę na jego ramieniu a rękę mocno zacisnął nad jego biodrem. Nie zwracał już uwagi na nic innego. Czuł tylko ciało Gerarda, tuż obok własnego. Jakimś cudem wydukał adres swojego mieszkania. Chwiejnym krokiem szedł w jego kierunku, mając przy sobie najwspanialszego mężczyznę jakiego kiedykolwiek poznał. Gerard był po prostu magiczny. Jego głos, śmiech, zachowanie… Wszystko było tak perfekcyjne. Znał go zaledwie kilka godzin a już go uwielbiał. Gerard był artystą. Człowiekiem sukcesu. Miał kochającą rodzinę, duże mieszkanie, w którym żył samotnie… Dlaczego tak wspaniały mężczyzna nie był jeszcze żonaty? Nie wspominał o żadnej kobiecie, z którą dzieliłby życie…

-Frankie?- Jakie to kochane. Słysząc zdrobnienie własnego imienia wypływające z tak cudownych ust chłopak ugiął pod sobą kolana. Gerard od razu mocniej zacisnął rękę wokół jego ciała i przycisnął do siebie. Frank zamknął oczy i rozkoszował się zapachem wyższego mężczyzny. Jego nos znajdował się tuż obok szyi bruneta.

-Frankie… Wszystko w porządku? – pokiwał twierdząco głową. Nigdy nie czuł się tak dobrze jak w tej chwili. – No niech Ci będzie. To tutaj mieszkasz?- ponownie skinął głową, jeżdżąc nosem po szyi Gerarda. Wyciągnął klucze z tylniej kieszeni obcisłych spodni i wcisnął je w ręce zielonookiego. Ten zaś od razu zaczął kierować ich w stronę drzwi do budynku. Wejście na drugie piętro okazało się być nie lada wyzwaniem. Frank obijał się na zmianę o Gerarda i barierki, śmiejąc się przy tym na całą klatkę schodową. Kiedy wreszcie znaleźli się przed drzwiami przytulił się ponownie do ciepłego ciała bruneta, któremu najwidoczniej to nie przeszkadzało. Szybko otworzył drzwi i znaleźli się w środku mieszkania. Frank mocniej przycisnął się do jego torsu i wtulił twarz w szyję, lekko ją całując, powodując potężne dreszcze na ciele Gerarda. Mieszkanie było strasznie małe, przypominało bardziej kawalerkę. Po wejściu do środka od razu trafiło się do ‘salonu’ połączonego z kuchnią. Wszystko wyglądało bardzo skromnie, lecz miało swój urok. Przeważały ciemne barwy, jednak nie brakowało też jasnych elementów. W głównym pomieszczeniu, oprócz wejściowych, znajdowała się jeszcze para drzwi. Jedne z nich, uchylone, prowadziły do łazienki. Frank ponownie ugiął pod sobą kolana, przez co opadł na podłogę, przerywając pocałunek składany na szyi wyższego z nich. Gerard ułożył gitarę w kącie pomieszczenia i obiema rękoma objął złotookiego, który momentalnie wtulił się w jego ramiona. Podniósł go lekko, a Frank od razu obtoczył biodra chłopaka swoimi nogami. Ponownie ułożył głowę na jego ramieniu i wrócił do uprzednio wykonywanej czynności, powodując jeszcze silniejsze dreszcze przechodzące przez ciało mężczyzny. Gerard z łatwością unosił lekkiego towarzysza, jedyną trudnością był fakt, że przez pocałunki, składane na jego szyi, pod nim samym uginały się kolana. Zaniósł go do łazienki i usadził na brzegu umywalki. Jedną ręką dalej obejmował wtulonego w niego chłopaka, drugą zaś odkręcił kurek i nabrał trochę wody. Delikatnie zmoczył część twarzy Franka, rozkoszując się dotykiem jego skóry. Palcami zaczesał przydługie, czarne włosy do tyłu. Pociągnął go lekko, zmuszając do oderwania jego ust od własnej szyi. Teraz ich twarze dzieliło zaledwie dziesięć centymetrów. Frank oparł swoje czoło o to, należące do Gerarda. Spod lekko przymkniętych oczu patrzał prosto w zieloną głębię. Poczuł, jak jej właściciel obmywa drugą stronę jego twarzy. Nawet to nie pomogło mu wyrwać się z amoku. Wciąż nie dowierzał w to, co właśnie się dzieje. Najwspanialszy mężczyzna jaki chodzi po tym świecie właśnie stara się przywrócić go do porządku. Nie przeszkadzały mu też pocałunki, które z braku opamiętania składał na jego szyi. Nagle poczuł, że Gerard ponownie do podnosi. Ułożył swoją głowę w dawnej pozycji, nie ponawiając jednak pocałunku. Może alkohol powoli opuszczał jego ciało i nie mógł już zdobyć się na tak odważne działanie. Gerard przeniósł go wprost do sypialni. Schylił się by ułożyć Franka na łóżku, on jednak wciąż obejmował do nogami i rękoma. Nie miał zamiaru go puszczać.

-Frankie, puść mnie.- powiedział, niezbyt stanowczym głosem. Złotooki jedynie pokiwał głową w znak protestu i ponownie wpił się w szyję mężczyzny. Trwali tak przez dłuższą chwilę, po czym, korzystają z nieuwagi chłopaka, Gerard odsunął od niego, rozplatając uścisk ramion i nóg. Frank opadł bezsilnie na łóżko. Czując że jest przykrywany kocem, w ostatniej chwili złapał rękę bruneta. Gerard nachylił się jedynie nad jego twarzą i musnął lekko rozgrzany policzek. Wyrwał nadgarstek z uścisku i wyszedł.

Frank obudził się z potężnym bólem głowy. Przez chwilę, nie wiedział nawet gdzie się znajduje. Kiedy po kilku minutach zdołał doprowadzić swój umysł do porządku, dostrzegł butelkę wody znajdującą się na szafce. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej i chwycił za napój. Opróżnił pół butelki, kiedy jego pragnienie wreszcie ustąpiło. Dostrzegł kartkę, leżącą również na szafce. Na jej wierzchu było napisane jego imię. Odłożył wodę i zabrał się za czytanie listu.

‘Frankie,

Mam nadzieję, że nikt Cię nie okradł w nocy. W ekspresie masz przygotowaną kawę, musisz go tylko włączyć. Jeśli nie masz żadnych planów na wieczór to zajdź na Sunset ST. 27, o której tylko chcesz. Mam nadzieję, że jeszcze Cię zobaczę…

xoGerard.’

Przesiedział tak około trzydziestu minut wciąż wpatrując się w kartkę, trzymaną w dłoniach. Więc to jednak nie był sen. Wczorajszego wieczoru naprawdę spotkał mężczyznę swoich marzeń. Skierował się do kuchni, wciąż trzymając w ręku list. Jakby nie przyjmował do wiadomości, tego że Gerard istniał. Chodził po tym świecie. Był przez niego całowany w szyję… I wcale mu to nie przeszkadzało. Nie, przecież to nie możliwe żeby Gerard był… Nie. W takim razie, dlaczego zaprosił go do siebie. Wziął kubek wypełniony gorącym napojem i usiadł na kanapie. Odłożył kartkę na stolik i rozkoszował się smakiem ukochanego napoju. Na ścianie, na którą właśnie skierował wzrok, wisiał czarny zegar. Srebrne wskazówki oznajmiały godzinę… Dziewiętnastą. Dojście do Sunset ST zajmie mu około godziny. Gerard napisał, że może przyjść o której tylko chce, jednak sam nie chciał czekać dłużej. Zbyt wiele pytań kłębiło się w jego głowie. Szybko dopił kawę i ruszył do łazienki. Zdjął z siebie wczorajsze ubrania i wszedł pod prysznic. Krople wody powoli obmywały jego ciało. Wyczyścił dokładnie każdy centymetr i zakręcił kurki. Owinął się szczelnie ręcznikiem, podszedł do umywalki, wyszczotkował zęby. Ubrał się w czarne, obcisłe spodnie i koszulkę Pink Floyd, którą uważał za przynoszącą mu szczęście. Po zamknięciu drzwi, schował klucze do kieszeni i ruszył w stronę Sunset ST.

Gerard siedział na kanapie, nerwowo spoglądając na zegarek. Była już prawie dziewiąta a jego gość wciąż się nie zjawił. A może wcale nie przyjdzie? Może źle odczytał wysyłane sygnały, a wczoraj chłopak był po prostu zbyt napity? Niemożliwe. Nie byłby zdolny do takich rzeczy, gdyby chodziło tylko o stan upojenia alkoholowego. Zaraz przyjdzie, spokojnie. Zielonooki wstał i przejrzał się po raz setny w lustrze. Miał na sobie żółtą koszulkę bez rękawków, z obrazkiem przedstawiającym abstrakcyjnego potworka. Czarne rurki opinały jego zgrabne i długie nogi. Zmierzwił ręką włosy, nie chciał by zdradzały to jak wiele czasu poświęcił na ich ułożenie. Teraz były lekko rozchwiane, co dodawało mu jeszcze więcej uroku. Przydługa grzywka zakrywała, lekko podkreślone cienką kreską oczy Gerarda. Stał tak jeszcze przez chwilę, a przez jego głowę przemknęło tysiące myśli. O tym, że Frank go wystawił. O tym, że nie powinien był się tak śpieszyć. O tym, że chłopak nic do niego nie czuje… Podskoczył nerwowo, gdy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Na początku wydawało mu się, że to wyobraźnia płata mu figle, jednak po kilku sekundach znów usłyszał charakterystyczny dźwięk. Otworzył drzwi i ujrzał lekko zaczerwienioną twarz Frankiego.

-Już się bałem, że nie przyjdziesz… - rozpoczął nerwowo gospodarz, jednocześnie wprowadzając gościa do środka.

-Nie mogłem się zjawić z pustymi rękami. – Odpowiedział, uśmiechając się szeroko i wyciągnął kubek kawy zza pleców.

-Nie trzeba było! – Wykrzyczał wesoło i odwzajemnił uśmiech.

-Oj trzeba. Narobiłem Ci wczoraj trochę problemów. – spuścił wzrok i poczuł, że Gerard przybliżył się do niego i odebrał podarunek w postaci kawy. Odłożył ją na najbliższą szafkę i powrócił na uprzednio zajmowaną pozycję. Frank poczuł dotyk ciepłej dłoni na swoim policzku, powodujący potężne dreszcze przechodzące przez całe ciało.

-Dla mnie to żaden problem.- Skierował jego twarz do góry, przez co ich oczy się spotkały. Gerard uśmiechnął się zadziornie, widząc coraz mocniejszy odcień czerwieni malujący się na policzkach Franka.

-Chodź. Zaplanowałem nam mały seans. Mam nadzieję, że lubisz horrory! – Way zabrał rękę z policzka chłopaka i chwycił go za rękę. Po chwili opamiętał się. Przecież nie mógł sobie pozwalać na takie akcje, co jeśli posunie się za daleko. Już miał odsunąć dłoń, gdy poczuł jak palce Fanka zaciskają się wokół jego własnych. Zaskoczony, jak i niezmiernie uradowany, spojrzał na twarz chłopaka, na której widniał wspaniały uśmiech.

-Horrory? Też mi pytanie! – odpowiedział wesoło i już po chwili zmierzali w kierunku salonu. Dom Franka wydawał się być wielkości schowka na szczotki w porównaniu z posiadłością Gerarda. Długi korytarz łączył wiele pomieszczeń. Tuż przy wejściu znajdowała się kuchnia, połączona z salonem. Ściany były pomalowane na jasny odcień fioletu. Lila, ulubiony kolor Iero. Prawie wszystkie meble i dodatki były czarne. Gerard był prawdziwym artystą. Nawet jego dom, przekonywał o wielkości talentu mężczyzny. Wszystko było dobrane perfekcyjnie i wspaniale ze sobą współgrało. Nie wyglądał sterylnie, wiele przedmiotów pogrążonych było w nieładzie.

-Proszę, to tutaj. – Gerard rozłączył ich ręce i wskazał miejsce na kanapie- Rozgość się, ja wrócę za chwilę.- Udał się w kierunku kuchni. Frank usadowił się na brzegu wersalki, która zdawała mu się być najwygodniejszym meblem, na jakim miał przyjemność w życiu siedzieć. Spostrzegł pudełka z płytami leżące na małym stoliku, tuż przed nim. Dobrze znał każdy z filmów.

-Wybierz coś strasznego, na dobry początek! – Krzyknął Gerard, szykujący popcorn w kuchni. Frank odłożył resztę pudełek na bok, pozostawiając jedno z napisem ‘Hannibal: Trylogia’.  Zaraz po tym jego uwagę przykuł ogromny telewizor znajdujący się na ścianie. Poczuł się jak w kinie. Wygodnie siedzenia, ogromny ekran, zapach popcornu…

-Doskonały wybór. – Gerard odłożył wielką michę popcornu na stolik i zabrał się za uruchamianie odtwarzacza. Po chwili opadł na kanapę tuż obok Franka, tak że ich ramiona prawie się stykały.

Minęła połowa filmu kiedy wreszcie zaczęli go oglądać. Do tego czasu skupiali się tylko na sobie. Rozmawiali, śmiali się, poznawali się jeszcze lepiej. Z luźnej pogawędki wyrwał ich krzyk kolejnego, mordowanego przez Hannibala mężczyzny. Oboje dobrze znali ten film więc kontynuowali od tego momentu. Frank czuł się niesamowicie dobrze. Gerard był doskonały w każdym calu. Uwielbiał jego zielone oczy, cudowny głos, seksowne ciało. Jego policzki znów zalały się czerwienią, gdy Gerard przyłapał go na wpatrywaniu się w sylwetkę. Speszony skierował wzrok spowrotem na ekran. Po około dziesięciu minutach film się skończył, a Gerard włączył drugą część. Chociaż oglądał ją już z pięć razy, widok pożeranego człowieka przyprawił do o dreszcze. Frank, chcąc go uspokoić ułożył dłoń na ramieniu Way’a. Zielonooki mało co nie zaśmiał się z zaistniałej sytuacji. Zachował się jak nastoletnia dziewczyna, która udaje strach by chłopak przytulił ją w celu dodania odwagi. On nie zrobił tego świadomie, nie miał jednak nic przeciwko temu by Frank przytulał go do siebie więc położył głowę na jego ramieniu. Czuł dłoń chłopaka, gładzącą jego plecy. Czuł jego zapach, który zdawał mu się być najwspanialszym na świecie. Nie zastanawiając się dłużej wpił się w szyję bruneta, usłyszał ciche jęki aprobaty. Frank coraz mocniej ściskał jego koszulkę. Paznokcie drugiej ręki wbijał sobie w udo, chciał upewnić się, że nie śni. Przymrużył oczy, chcąc całkowicie skupić się na pocałunkach składanych na jego szyi. Druga część dobiegła końca. Czy to naprawdę musiało nastąpić właśnie w tym momencie? Gerard odsunął się od niego i szybko włączył ostatni film. Jego głowa ponownie spoczęła na ramieniu Franka. Nie wrócił on jednak do wykonywanej czynności. Przesiedzieli tak cały film, rozkoszując się obecnością drugiej osoby. Gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe Gerard wciąż nie zmieniał swojej pozycji.

-Hej, nie śpisz? – Zaczął żartobliwie Frank. Gerard podniósł wreszcie głowę i spojrzał mu prosto w oczy.

-Może i nie śpię, ale chyba śnię. – Odpowiedział i pokonał kilka centymetrów, które dzieliło ich twarze. Lekko ucałował policzek Franka, po czym przeniósł się na jego usta. Chłopak od razu oddał pocałunek, pogłębiając go. Way przejechał językiem po jego dolnej wardze. Frank od razu otworzył usta, wpuszczając go do środka. Gerard powoli ułożył chłopaka w pozycji leżącej i błądził po całym jego ciele. Złotooki wplótł palce jednej dłoni  czarne włosy towarzysza, druga zaś gładziła jego plecy. Po dłuższej chwili oderwali się od siebie, by zaczerpnąć powietrza.

-Cześć, mogę Cię zjeść? – Szepnął Gerard, przejeżdżając językiem tuż nad ustami Franka, który uśmiechnął się w ten seksowny, zadziorny sposób i znów złączył ich usta w pocałunku. Podnieśli się  kanapy. W szczelnym uścisku, wieńczonym czułymi pocałunkami, dotarli do sypialni. Głośno zatrzasnęli za sobą drzwi…

Frank wygrywał właśnie piosenkę zespołu Pink Floyd. Grał ją każdego popołudnia, jako zakończenie występu. Wiązał z nią tak wiele pozytywnych wspomnień. Zebrał pieniądze, schował gitarę i ruszył przed siebie. Szczęśliwy. Od dwóch lat grał już tylko w niektóre weekendy. Dla przyjemności. Nie myślał już o długach, które musiał spłacić, o skromnym mieszkaniu, którego nie był  stanie utrzymać, o tym że nie miał pracy.  Ani przez chwilę, nie pomyślał o tym, że jest samotny. Nawet nie zorientował się, kiedy doszedł do swojego domu. Na krześle, przy drzwiach wejściowych, siedział dobrze znany mu mężczyzna. Podniósł się, gdy tylko dostrzegł, że Frank wraca do domu.

-Cześć Frankie! – Wykrzyczał, gdy tylko chłopak znalazł się na terenie posesji. Zarzucił mu ręce na szyję.

-Cześć Gee… - Szepnął wprost do jego ucha. Po chwili ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku.

2 komentarze:

  1. Wohoo nie wierze ze jestem pierwszym komentujacym xD
    Troche za malo opisow ale czytalo sie bardzo przyjemnie! Nie moge sie doczekac innych shotow i dalszych czesci destroooya <3 Dodawaj jak najszybciej

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten shot jest taki uroczy, może nie jakoś specjalnie mistrzowski, ale bardzo ciekawy i szybko się go czytało. Nie wspominając już jak bardzo przyjemnie się to robiło.
    Opisy, fakt faktem, nie było ich dużo, ale jakoś nie rzuciło mi się to w oczy. Błędów także trochę się znalazło, ale żadnej tragedii nie ma.
    Gerard był taki przeuroczy, kiedy się szykował, aby wyglądać super, i denerwował przed przyjściem Frania.
    "Może i nie śpię, ale chyba śnię" - przy tym tekście dostałam wyszczerza. ;p

    xx

    OdpowiedzUsuń