wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 4


Rozdział 4

*Gerard* piątek, listopad 1994

Jeb. Jeb. Jeb. Jeb. Krzyk. Znajomy głos… Kurwa mać. Gdy tylko wybiegłem na zewnątrz spostrzegłem grupkę zebraną w wiadomym celu. Nie zważając na innych wepchnąłem się w sam środek zbiegowiska. To co zobaczyłem było jedną z najgorszych rzeczy jakich mogłem się spodziewać. Mikey, Scotty… leżeli nieruchomo na ziemi. Co chwile dało się słyszeć ciche jęki któregoś z nich. Nad nimi stał wyższy ode mnie o jakieś 10 cm chłopak. Był bardzo dobrze zbudowany. Ubrany w nowiutkie adidasy, czarne dresowe spodnie. Jego głowę przysłaniał kaptur od szarej, za dużej co najmniej o dwa rozmiary bluzy. Kopnął Młodego w brzuch. Zauważyłem, że z jego ust wylewa się krew. Nie myślałem za wiele, podszedłem do chłopaka i gwałtownie odciągnąłem go od mojego brata. Wtedy to zdołałem ujrzeć jego twarz. Oczy były całkowicie szare, pochłonięte gniewem. Pod jednym z nich, na policzku widoczna była blizna. Oddychał ciężko, jakby stłuczenie dwóch o wiele młodszych i drobniejszych od niego chłopców wymagało niesamowitej siły. Znałem go. Był ode mnie co najmniej 3 lata starszy. Powtarzał chyba każdą możliwą klasę . Zamachnąłem się i mocno przywaliłem w jego skroń. Czułem jak zabolały mnie wszystkie palce… Jego zabolało mocniej. Krew, była wszędzie. Nie mam pojęcia jak to zrobiłem ale najwyraźniej musiałem trafić w bardzo czuły punkt na jego twarzy. Cóż… Wkurwienie, które pojawiło się na jego twarzy spowodowało że nagle przed oczami przeleciało mi całe moje życie. Zamachnął się… Dostałem.

Kurwa, ja wciąż stoję… Jak to w ogóle jest możliwe? Poczułem jak z mojego nosa ścieka struga krwi… Ale wciąż stoję na nogach. Będąc typowym skurwielem, lub może po prostu tchórzem, wykorzystałem zdziwienie chłopaka (no tak, sam się zdziwiłem że wciąż się jakoś trzymam) oraz moje glany i z całej siły kopnąłem go w krocze…

Zastanawialiście się kiedyś jak to jest dostać z glana w czuły punkt? Cóż, tłumacząc na przykładzie… Siedemnastoletni chłopak, ważący około 70kg, jednym precyzyjnym kopnięciem powalił dwudziestolatka z około 100kg żywej wagi na karku.

 Amerykańscy naukowcy odkryli, że siła glana przezwycięży nawet wkurwionych osiłków.

 Stałem tak, nie wiem jak długo. Nie mogłem zebrać się nawet na drobne skinienie. Usłyszałem jęk… Kurwa, Mikey. Odwróciłem się zdezorientowany i ukląkłem tuż przy jego boku. Prawie cała twarz Młodego była pokryta krwią. Scotty nie wyglądał o wiele lepiej. Oboje byli przytomni, na co odetchnąłem z ulgą. Nie mogłem jednak znieść widoku twarzy mojego małego brata, jego włosy lepiły się do krwi, która stopniowo zabarwiła je na swój kolor. Oczy miał przymknięte, a jego usta wykrzywione były w grymasie bólu. A jego ręka…

-Ray ! – Wrzasnąłem jak najgłośniej potrafiłem.

-O kurwa…- Tak, ten komentarz był bardzo trafny. Ray znalazł się tuż obok mnie naprawdę szybko.

-Trzeba ich zawieźć do szpitala. – Powiedziałem, po czym ująłem drobne ciało Mikey’ a i uniosłem do góry. Ray zrobił to samo ze Scottym. Szybko dotarliśmy do jego samochodu i ruszyliśmy w kierunku szpitala.

Gdyby w naszym mieście zwracano uwagę na zasady ruchu drogowego, Ray z pewnością zgarnąłby kilka mandatów.

Szpital mieścił się na tej samej ulicy co cmentarz, zawsze szokowała mnie ta informacja. Wyobrażałem sobie chorych ludzi, którzy poszli na spacer po okolicy dostając przepustkę. Dochodzili do miejsca, w którym zaczynał się cmentarz… Tak, w tym momencie z pewnością do ich serc wracała tak potrzebna nadzieja na zdrowe życie. Z zamyślenia wyrwał mnie kolejny jęk. Odwróciłem się i ponownie spojrzałem na zakrwawioną twarz Mikey’ a. Mój wzrok przeniósł się na jego rękę. Wręcz tonęła w krwi, a w jednym miejscu było dokładnie widać wystającą kość. Jak tylko zobaczę tego podłego skurwiela to obiecuję, że mój glan skopie jego popierdolony ryj. Nie mogłem znieść cierpienia, które malowało się na twarzy Młodego.

Ray zatrzymał samochód tuż przed głównym wejściem. Wnieśliśmy ich do środka. Jakaś młoda pielęgniarka szybko do nas podbiegła i zaprowadziła nas do sali, gdzie znajdowały się dwa łóżka. Pokój wyglądał odpychająco, wręcz potwornie. Biel, biel… Wszędzie było jej pełno. Wszystko wyglądało tak cholernie niewinnie a przecież tu, właśnie przede mną leżał zginający się z bólu człowiek. Gdzie w tym jest piękno? Zorientowałem się, że w całym tym zamieszaniu nie zwróciłem nawet uwagi na Scottiego. Nie wyglądał tak źle jak mój brat. Jego twarz również była zalana krwią. Jego oczy były jednak szeroko otwarte a na jego twarzy nie było widać bólu.

-Proszę stąd wyjść. – Totalnie zapomniałem o tym, że w pomieszczeniu wciąż znajdowała się młoda pielęgniarka. Teraz tuż obok niej stał starszy mężczyzna. Po ubiorze można było stwierdzić, że był to lekarz. Miał na sobie biały fartuch a na jego szyi zawieszone były te cholerne słuchawki.

-Że co kurwa ? – Naprawdę nie wiem skąd we mnie ta złość.

-Proszę wyjść, musi ich obejrzeć lekarz.

-Ja tu zostaje. Kurwa mój brat leży tu ledwo przytomny a ja mam go zostawić na pastwę jakiegoś pieprzonego starucha ?! – No dobrze, może jestem trochę impulsywny ale tu chodziło o Mikey’ a!

-Gerard, uspokój się. On się nimi zajmie, a my będziemy tuż obok. - Poczułem jak Ray łapie mnie za ramię i powoli wyprowadza mnie na korytarz.

-A tylko spróbuj mu coś zrobić to Ci tak kurwa przypierdolę, że się nie pozbierasz ! – Usłyszał mnie cały szpital, kilka starszych pań spojrzało w moją stronę. A mam ich wszystkich w dupie! Usiadłem na ziemi tuż obok drzwi. Ray zajął miejsce na ławce naprzeciwko. Schowałem głowę między kolana… Trzeba się uspokoić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz