niedziela, 29 grudnia 2013
Rozdział 5
Tak z okazji 500 wyświetleń :)
Chciałabym oficjalnie podziękować suchanawfulfuck (Fuck everyone who hates you) za miłe słowa i zapowiadam, że dopadnę Cię na gadu, bo mam Ci trochę do powiedzenia a nie chcę tu zbyt dużo spamować :)
Rozdział 5
*Frank* piątek, listopad 1994
Siedzę sobie, gram na gitarze. Czas mija powoli… Bardzo powoli. Nigdy wcześniej nie grałem tej piosenki. Kurwa ja nawet nie wiem skąd ją znam! Nie słyszałem tego nigdy w życiu. Jestem w parku, siedzę na brudnej ławce. Wokół mnie nie ma nikogo. Jestem tylko ja i gitara… Ta, o której zawsze marzyłem. Którą przygotował mi sam Bóg. Moje palce delikatnie pociągają za struny wydając przy tym niesamowite dźwięki. Jest chłodno, lekko drżę. Nie mogę tak po prostu pójść do domu, gdy w moich rękach znajduje się tak wspaniała rzecz. Moje słowa nie są w stanie oddać piękna tego instrumentu. Cała ona pokryta jest czarnym jak smoła lakierem. Struny zaś są złote, tak delikatne i perfekcyjnie nastrojone. Pochłonięty melodią zamykam oczy. Że też takie coś jak ja, potrafi stworzyć coś tak pięknego. Zapada ciemność. Nagle przede mną pojawia się światło. Porusza się w poziomie jednocześnie wprawiając mnie w zakłopotanie. Co to kurwa jest?… Ciekawość zżera mnie od środka. Otwieram oczy.
-Panie Iero, czy pan mnie słyszy ?
Kto to kurwa jest? Co to za światło? Zmrużyłem oczy by móc przyjrzeć się postaci przede mną.
-Zgaś to kurwa. – Może i wulgarne, ale podziałało. Gdy tylko byłem w stanie zorientować się co dzieje się wokół mnie, od razu chciałem wrócić do parku, do gitary… do snu.
Znajdowałem się bowiem w szpitalu. Od razu rozpoznałem to miejsce, bywałem tu dosyć często. Zawsze jednak znałem przyczynę dla której się tam znalazłem.
- Co ja tu robię…- powiedziałem spokojniejszym już tonem. Lekarz usiadł obok mnie i położył swą dłoń na moim ramieniu. Wzdrygnąłem się i szybko podniosłem z łóżka. Byłem ubrany w szpitalny fartuch a do moich rąk były poprzypinane jakieś cholerne urządzenia. Rozejrzałem się po sali. Oprócz mojego były tam jeszcze dwa łóżka, oba były puste. Na krześle stojącym obok jednego z nich dostrzegłem moje ubrania. Zerwałem z siebie wszystkie rurki, co przyznaję nie było zbyt mądrą decyzją ale chęć ubrania swoich ciuchów była zbyt silna. Lekarz wciąż siedział na swoim miejscu jakby nie zwracając uwagi na to co robiłem. Szybko naciągnąłem na siebie bokserki, szare rurki i czarną koszulkę. Przez chwilę pomyślałem o ludziach, którzy ściągali je ze mnie i ubrali mnie w fartuch… Miałem ochotę ich wszystkich pozabijać.
-Uspokój się Frankie… - Frankie ? Kim Ty do cholery jesteś, żeby tak mnie nazywać? Zdrobnienia były zarezerwowane jedynie dla bliskich mi ludzi…
- Wolałem, gdy zwracał się pan do mnie po nazwisku. – Zebrałem wszelkie pokłady dobrego wychowania by powiedzieć to w miarę spokojnym tonem.
-Dobrze więc, panie Iero… trafił pan do nas we wtorek wieczór. Był pan w stanie silnego upojenia alkoholowego. – Hm, wtorek wieczór… Rozejrzałem się po pokoju, odruchowo szukając kalendarza.
-Mamy dziś piątek. – Powiedział mężczyzna, tym samym totalnie mnie zaskakując. Leżałem tu trzy jebane dni… - Pan oraz pański przyjaciel Hugh Werth zostaliście znalezieni na ulicy niedaleko waszej szkoły. – Kurwa mać. Hugh! – Spokojnie, pan Werth opuścił szpital już w środę rano. – Czy ten człowiek czytał mi w myślach ? Przypominał mi naszego dyrektora, który również sprawiał często takie wrażenie. Dyrektor, kurwa, teraz to już na pewno nas zawiesi…- Proszę się nie martwić,- Czy on znów to robi?- nie powiadomiliśmy waszej szkoły. Gdy rodzice pana Wertha przyszli tuż po tym jak tu trafiliście bardzo naciskali na to by nie powiadamiać waszego dyrektora. – Hm, ciekawe czy byli tu moi rodzice, zapewne mają mnie w dupie.- Pańscy rodzice zostali poinformowani jednak żadne z nich się nie pojawiło. – Widać było, że facetowi było mnie po prostu żal. Nie lubiłem, gdy ludzie dowiadywali się o tym jak bardzo obojętny jestem moim starym, bo to zawsze robiło ze mnie coś w stylu sieroty dla której trzeba być miłym, bo inaczej się rozpłacze.- Jest pan całkowicie wyczyszczony i może pan opuścić już szpital. – Powiedział i powoli zmierzał w stronę drzwi. Ja zaś wciąż siedziałem jak debil na tym pierdolonym łóżku i rozmyślałem nad wszystkim tym co przed chwilą powiedział mi lekarz. Wiedziałem, że w swoim życiu spotkał setki takich dzieciaków jak ja, lecz sprawiał wrażenie jakby naprawdę mu na mnie zależało. Nie zastanawiając się zbytnio, wstałem i przytuliłem mężczyznę w chwili, gdy naciskał już klamkę.
-Strasznie panu dziękuję. – Powiedziałem, a on poklepał mnie po plecach, po czym odsunął się i wyszedł. Podszedłem do małego lustra, które wisiało na ścianie. O rzesz kurwa, ja pierdole. Z moich włosów byłbym w stanie wycisnąć całą butelkę oleju, a na mojej twarzy… Działo się coś dziwnego. Była strasznie blada, oczywiście była taka od kiedy pamiętam ale teraz była praktycznie cała biała. Oczy całe czerwone a skóra pod nimi spuchnięta. Nie mogąc znieść własnego widoku odszedłem od lustra, chwyciłem swoją torbę, która znajdowała się obok krzesła na którym leżały wcześniej moje ubrania i wyszedłem.
Na korytarzu nie było wielu ludzi. Trzymałem się blisko ściany, na wypadek gdyby jednak ktoś się zjawił i miałby zobaczyć mój okropny ryj. Nagle na ławce, obok której przechodziłem, dostrzegłem chłopaka… Na oko był z cztery lata starszy ode mnie. Miał brązowe, kręcone włosy i ...
-Kurwa! – Krzyknąłem mimowolnie w momencie, gdy spadałem na ziemię. Potknąłem się.
Czy naprawdę jestem aż tak cholernie zdolny by potknąć się o własne nogi ?
Chłopak, którego przed chwilą mijałem podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Rozejrzałem się. Znalazłem przyczynę mojego upadku. Jak pojebanym trzeba być, by siedzieć skulonym na ziemi podczas gdy tuż obok stoi pusta prawie ławka? Zakładam, że takie pytanie malowało się na mojej bladej twarzy, ponieważ czarnowłosy chłopak patrzył na mnie z wkurwieniem w oczach.
-Ja pierdole, dlaczego jesteś tak zjebany by siedzieć skulonym na ziemi?! – Nie przemyślane. Całkowicie nie przemyślane. Chłopak wstał i podciągnął rękawy swojej bluzy. Po jego zielonych oczach było widać, że lada chwila mi przywali.
- To kurwa patrz gdzie idziesz kurduplu jebany! – Zajebiście, dopiero co wyszedłem z sali lekarskiej a zaraz znów tam trafię w wyniku pobicia. Nagle drzwi, pod którymi wcześniej siedział otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna podobny do mojego doktora. Zielonooki odwrócił się gdy tylko usłyszał skrzyp drzwi. Wykorzystując tę chwilę, uciekłem jak najszybciej mogłem. Na zewnątrz padał deszcz. Jak miło. Naprawdę uwielbiałem deszcz.
PS. Zapewniam, że rozdziały, które aktualnie piszę są o wiele dłuższe niż wcześniejsze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Takiego przebiegu wydarzeń się nie spodziewałam i w sumie to dość miłe zaskoczenie, że nie podążasz schematami, a idziesz własną ścieżką - właśnie tego często brakuje mi w czytanych opowiadaniach.
OdpowiedzUsuńStrasznie szkoda mi Frania i zarazem jestem zła na jego rodziców. W końcu jak można ani trochę nie przejąć się tym, iż ich własne dziecko wylądowało w szpitalu i wcale nie z jakiegoś tam błahego powodu? Gdybym była na ich miejscu pewnie umierałabym ze strachu i paniki, a po wszystkim wlepiła mu niezły szlaban, zaraz po tym, kiedy bym go porządnie wyściskała i wycałowała. Biedny chłopak, choć trzeba przyznać, że humoru mu nie brakuje. Ale cóż, może to jedynie przykrywka dla tego, co naprawdę przeżywa...
Nie spodziewałam się także tego, jak wyglądać będzie pierwsze spotkanie Franka z Gerardem, mimo to już zastanawiam się, jak potoczy się kolejne. No i ciekawa również jestem tego, jak czuje się Mikey i czy jego obrażenia są tak poważne, na jakie wyglądały. Tak więc... Najchętniej już teraz przeczytałabym kolejny rozdział.
Wiesz, to raczej ja powinnam podziękować Tobie za to, że miałam co poczytać pewnego wieczoru, leżąc w łóżku i nudząc się niemiłosiernie. Dzięki Tobie miałam miłą "dobranockę". A jeśli chodzi o gg, pojawię się na nim jakoś na początku stycznia, bo na razie nie mam do niego dostępu, jestem poza domem i takie tam.
Już się nie mogę doczekać kolejnej części. Weny, weny i jeszcze raz weny.
xx