sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 6


Rozdział 6 *Mikey* piątek, listopad 1994

Boli. Światło, co do cholery…

-Mikey!- I ten wkurwiający, lecz dający nadzieję głos mojego brata.

-Gee? – Nie miałem siły. Byłem po prostu tak cholernie słaby. Spojrzałem na moją rękę.

Kurwa mać…

Otaczał ją gips a ja praktycznie nie mogłem poruszyć żadnym z palców. Dokładnie pamiętam wszystko co się działo. Pamiętam Aarona, który powiedział że mój ojciec to śmieć. Pamiętam Scottiego, który najpierw próbował odwrócić moją uwagę od tego skurwiela a później jedynie przyjmował ciosy przeznaczone dla mnie.

Kurwa…

-Scotty… - jęknąłem, a Gee szybko wytłumaczył mi, że nie stało mu się nic poważnego i jest już w domu. Cały i zdrowy. Odetchnąłem z ulgą i spróbowałem się podnieść. Od razu poczułem silne ukłucie w prawej ręce.

-Czekaj, pomożemy Ci- odezwał się Gerry po czym razem z Rayem podnieśli mnie na nogi.

Stałem tak i wpatrywałem się w tego dziwnego człowieka, który zdawał się być lekarzem. Na szczęście mój brat zajął się rozmową a ja mogłem spokojnie obserwować ich i starać się ignorować silny ból. Mężczyzna wyglądał jak typowy chirurg. Ubrany w biały fartuch, zielone spodnie i czarne buty. Jego brązowe, długie włosy były w idealnym stanie, związane w krótki warkocz z tyłu. Zamarłem, gdy mój wzrok przeniósł się na Gerarda. Pamiętam, gdy pewnego poranka odłączyli nam wodę, skutkowało to brakiem prysznica… i kawy przez cały pieprzony dzień, Gerry jeszcze nigdy nie wyglądał tak okropnie… Cóż, teraz wyglądał o wiele gorzej. Jego twarz była całkowicie biała, w oczach miał obłęd. Tuż pod lewą brwią znajdowała się spora blizna. Jego włosy… Były z pewnością brudne, nie miałem jednak pojęcia czy to pot, krew, czy po prostu stawały się one tłuste. Zaraz… Czy to ślady po łzach?

Nie, niemożliwe… To pewnie deszcz, lub cokolwiek innego. Mój brat nie płakał. Był twardym facetem, takim jakim ja zawsze chciałem być. Jednak te smugi na jego bladych policzkach… wyglądały tak prawdopodobnie…

-Czy mogę go w końcu wziąć do domu ? – Ta, wiedziałem że Gerry nie będzie w nieskończoność słuchał wypowiedzi lekarza.

-Tak, oczywiście panie Way. Proszę się zgłosić do nas za miesiąc.

Odetchnąłem z ulgą. Nie minęło nawet 10 minut a my już znaleźliśmy się w samochodzie Raya. Było już ciemno. Zegar wskazywał 22.

-Czy mama o wszystkim wie ? – Spytałem zawstydzony trochę faktem, że dopiero teraz zainteresowałem się rodzicielką.

-Tak, strasznie to wszystko przeżywa. Prosiłem by nie przyjeżdżała do szpitala.

-Dlaczego ? –Spytałem całkowicie zaskoczony zachowaniem brata.

-No cóż… dobrze wiesz jak nasza matka potrafi zjebać wszystkich ludzi, nawet tych co robią dobrze, gdy tylko chodzi o któregoś z nas?

-Tak…

-Powiedzmy, że sam odstawiłem tam niezłe przedstawienie…

-Kurwa, stary… Wypłoszyłeś z oddziału wszystkie małe dzieci – przyznał Ray po czym mój brat uśmiechnął się w ten specyficzny, łobuzerski sposób. Zawsze to robił, gdy tylko narobił takiego burdelu że ludzie wskazywali go palcami przez kolejne pół roku. A teraz ? Teraz śmialiśmy się. Wszyscy troje. Jakbyśmy się czegoś nawdychali.

Mój brat… Martwił się o mnie tak bardzo, że zrobił hałas na cały szpital…

Nawet nie zauważyłem kiedy znaleźliśmy się pod naszym domem. Podziękowałem Ray’ owi za pomoc, a następnie wraz z Gerardem udaliśmy się w stronę drzwi.

-No Młody. Głęboki wdech… i wydech. Przygotuj się na masę pytań, których nie zadałaby nawet policja.- szepnął Gee w momencie gdy weszliśmy do środka. Nie zdążyłem nawet zdjąć butów, gdy koło nas pojawiła się mama.

-Boże, Mikey ! – Poczułem jak ciepłe dłonie dotykają moich policzków a spierzchnięte usta całują czoło.-W coś Ty się znowu wplątał…- powiedziała, jednocześnie prowadząc mnie w stronę kuchni.

To będzie cholernie długi wieczór.

2 komentarze:

  1. No .. Z rozdziału na rozdział coraz lepiej Ci idzię ;) Trochę to takie zagmatwane ale i tak z niecierpliwością czekam na kolejne części .
    - Mini .

    OdpowiedzUsuń
  2. Gerard, jako opiekuńczy i dobry brat, zawsze mi się podoba. To piękne, kiedy rodzeństwo, mimo wszystkich nieporozumień i kłótni, jakie często między nimi bywają, okazują się być osobami, które najbardziej się o nas troszczą.
    Rozdział czytało się przyjemnie, choć ja chcę dłuższe, bo dla mnie to za mało jak na jeden raz. To okropne uczucie, gdy coś cię wciągnie, a tu nagle, bach, koniec.
    Cóż, muszę się nie zgodzić z moją poprzedniczką, Mini, w pewnej kwestii. Opowiadanie to wcale nie jest zagmatwane. Wręcz przeciwnie – wszystko dzieje się spokojnie, jasno i nie pozostawia dużo spraw domysłom. Mi tam się podoba i jedyne, przez co cierpię, to brak rozwijającego się frerardowego wątku.
    Życzę weny i czekam na kolejną część (oby dłuższą ;p).

    xx

    OdpowiedzUsuń