poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 10

Dziękuje za 1000 wyświetleń! ;)



Rozdział 10 *Mikey* niedziela, listopad 1994


Była dziesiąta? Dwunasta… Chuj wie!


Ociężale podniosłem się z łóżka, rozkopując pościel na wszystkie możliwe strony. Mój pokój o dziwo w dalszym ciągu lśnił. Wszystkie półki wydawały się tak cholernie czyste, a na podłodze nie było widać nawet najmniejszego paprocha. Nie lubiłem tego, czułem się tu nieswojo. Jakbym był puszką pepsi, wśród mnóstwa butelek coca-coli. Może i byłbym wyjątkowy, ale czuł bym się co najmniej nie swojo. Przydało by się trochę kurzu, pogniecionych papierów… Jakichkolwiek zanieczyszczeń!


 Poczołgałem się w stronę łazienki, przechodząc przez całą długość korytarza. Zdziwiłem się, gdy nie mogłem otworzyć drzwi tak jak zawsze, prawą ręką. Dziwiło mnie to za każdym razem chociaż dobrze wiedziałem, że przez najbliższy miesiąc moje życie będzie tak wyglądać. Jakoś ciężko jest mi to sobie wyobrazić, ale przecież nie mam za bardzo innego wyjścia.


- Kurwa Młody, wypierdalaj ! – Widok mojego brata w samych
bokserkach… Tak na dobry początek dnia.


 W momencie, gdy zamknąłem drzwi podziękowałem Bogu za te bokserki na jego zadku, chociaż nawet ten widok wystarczająco pokaleczył moje oczy. Nie no… Nie przesadzając, Gerard nie jest jakimś ogromnym spaślakiem, a jego sylwetka wygląda całkiem dobrze…

Przecież mamy te same geny!


 Usiadłem na podłodze tuż koło drzwi. Nie miałem siły by prowadzić me zwłoki znów do pokoju, choć nie miałem pojęcia, dlaczego już z samego rana nie mam na nic sił. Usłyszałem jak woda powoli leci z prysznica, a po chwili kabina prysznica się zamknęła.

Dziękowałem, nie wiem tam komu, że mój brat zawsze szybko uwija się w łazience. Po 5 minutach otworzyły się. Mój brat stał tak w samym ręczniku, cały mokry, jego włosy były wilgotne, a pojedyncze krople wody opadały na beżową wykładzinę, którą pokryta była podłoga w korytarzu.


 Wyglądał jak psychicznie chory z tą swoją szalenie bladą twarzą, zaczerwienionymi oczami (zapewne od szamponu, którego jabłkowy zapach dało się czuć nawet z pewnej odległości), oraz prawie wychudzoną sylwetką. Uśmiech na mojej twarzy przerodził się w śmiech, jednak Gerard wyraźnie się czymś martwił. Wyminął mnie bez słowy i skierował do się do swojego pokoju. Coś się musiało stać… Później z nim o tym porozmawiam. Podniosłem się z podłogi i ruszyłem pod prysznic.


Sprawiło mi to więcej problemów niż byłem w stanie sobie wyobrazić. Okazało się bowiem, że o ile zakładanie górnej części garderoby, gdy ma się złamaną rękę, jest w miarę łatwe – w drugą stronę jest to o wiele trudniejsze. Samo rozebranie się zajęło mi z pięć minut, nie mówiąc już o prysznicu, w trakcie którego musiałem oczywiście uważać, by nie zamoczyć gipsu. Minęło pół godziny, kiedy mogłem w końcu wydostać się z łazienki. Narzuciłem na siebie jakieś luźne, domowe ubrania.


W towarzystwie dwóch kubków pełnych kawy zapukałem do drzwi Gerarda Way’ a.


-Osz Ty kurwa, jak to doniosłeś… I to jeszcze zapukałeś! – Zdziwił się mój brat, który po otworzeniu drzwi ujrzał mnie z dwoma kubkami w lewej ręce. Sam byłem kurewsko zdziwiony, że nic nie wylałem.


-Magiczne zdolności.


Usiedliśmy na jego ogromnym łóżku, którego zawsze mu zazdrościłem, bo było co najmniej dwa razy większe od mojego własnego.


Nie musiałem czekać długo, aż Gerard przeszedł do sedna sprawy. Cieszyłem się, że będąc jego bratem, ma mnie też za przyjaciela, z którym może o wszystkim porozmawiać.


Okazało się więc, że nasza sąsiadka się wyprowadza, a jej dom zajmie jakaś kobieta z synem. Osobiście nie miałem zbyt bliskich kontaktów z panią mieszkającą naprzeciw, lecz dobrze wiedziałem, że Gerard traktował ją jak koleżankę. Myślałem, że jego zmartwienia gromadzą się wśród straty całkiem bliskiej osoby, jednakże się myliłem. W głowie starszego brata narodził się misterny plan.


-Nie zrozum mnie źle, Ty zawsze będziesz mi najbliższą osobą. Po prostu chciałbym mieć kogoś kto byłby obcy, rozumiesz? Kto lubiłby mnie bez względu na nic. Nie potrafię tego wyjaśnić. – Doskonale wiedziałem jak bardzo samotny jest mój brat. Ucieszyłem się na myśl, że nowy chłopak z sąsiedztwa może być jego przyjacielem. Miałem dobre przeczucie.


-Nie martw się Gee. Kiedy się wprowadza?


-Prawdopodobnie wieczorem. Nie wiem co się ze mną dzieje. Mam jakieś przeczucie, które sprawia że chodzę jakiś zdenerwowany. Kurwa  ale ja jestem żałosny. – Oboje roześmialiśmy się i pociągnęliśmy ogromny łyk kawy. Przyznaję, zachowywał się ‘troszeczkę żałośnie’.


-Będzie dobrze… Wiesz że możesz na mnie liczyć. – Przytuliłem go lekko, uprzednio odstawiając pusty kubek na szafkę nocną.


- W ogóle, Młody… nie zapomniałeś przypadkiem czegoś? – Hmm, jego urodziny są za ponad cztery miesiące, urodziny mamy są… nie dzisiaj, kiedyś indziej. Jest niedziela, nie ma szkoły. Kawa posłodzona, bez śmietanki, ani mleka…


-Kath – zaczął, a mnie przebiegło przed oczyma całe moje życie. Szybko zerwałem się z łóżka brata i słysząc to, jak próbuje powstrzymać wybuch nagłego śmiechu, pognałem do swojego pokoju i zacząłem maniakalnie szukać komórki. Znalazłem ją w fałdach pościeli, leżącej na podłodze i od razu wyszukałem numer mojej dziewczyny.


Pięć odrzuconych połączeń, dziesięć… dwadzieścia.


Nie mogłem dłużej czekać. Zostając w luźnych dresach, które totalnie nie nadawały się na wyjście, zbiegłem na dół i założyłem buty wraz z kurtką.


- Wychodzę mamo! – Krzyknąłem w momencie, gdy opuszczałem dom. Zauważyłem kilka furgonetek stojących przed domem naprzeciwko. Więc to rzeczywiście dzisiaj…


Nie miałem czasu teraz o tym myśleć. Mówiła mi, że jak jeszcze raz wywinę jej taki numer to koniec… Muszę się, kurwa, pośpieszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz