Rozdział
10 *Mikey* niedziela, listopad 1994
Była
dziesiąta? Dwunasta… Chuj wie!
Ociężale
podniosłem się z łóżka, rozkopując pościel na wszystkie możliwe strony. Mój
pokój o dziwo w dalszym ciągu lśnił. Wszystkie półki wydawały się tak cholernie
czyste, a na podłodze nie było widać nawet najmniejszego paprocha. Nie lubiłem
tego, czułem się tu nieswojo. Jakbym był puszką pepsi, wśród mnóstwa butelek
coca-coli. Może i byłbym wyjątkowy, ale czuł bym się co najmniej nie swojo.
Przydało by się trochę kurzu, pogniecionych papierów… Jakichkolwiek
zanieczyszczeń!
Poczołgałem się w stronę łazienki, przechodząc
przez całą długość korytarza. Zdziwiłem się, gdy nie mogłem otworzyć drzwi tak
jak zawsze, prawą ręką. Dziwiło mnie to za każdym razem chociaż dobrze
wiedziałem, że przez najbliższy miesiąc moje życie będzie tak wyglądać. Jakoś
ciężko jest mi to sobie wyobrazić, ale przecież nie mam za bardzo innego
wyjścia.
-
Kurwa Młody, wypierdalaj ! – Widok mojego brata w samych
bokserkach… Tak na dobry początek dnia.
bokserkach… Tak na dobry początek dnia.
W momencie, gdy zamknąłem drzwi podziękowałem
Bogu za te bokserki na jego zadku, chociaż nawet ten widok wystarczająco
pokaleczył moje oczy. Nie no… Nie przesadzając, Gerard nie jest jakimś ogromnym
spaślakiem, a jego sylwetka wygląda całkiem dobrze…
Przecież mamy te same geny!
Przecież mamy te same geny!
Usiadłem na podłodze tuż koło drzwi. Nie
miałem siły by prowadzić me zwłoki znów do pokoju, choć nie miałem pojęcia,
dlaczego już z samego rana nie mam na nic sił. Usłyszałem jak woda powoli leci
z prysznica, a po chwili kabina prysznica się zamknęła.
Dziękowałem,
nie wiem tam komu, że mój brat zawsze szybko uwija się w łazience. Po 5
minutach otworzyły się. Mój brat stał tak w samym ręczniku, cały mokry, jego
włosy były wilgotne, a pojedyncze krople wody opadały na beżową wykładzinę,
którą pokryta była podłoga w korytarzu.
Wyglądał jak psychicznie chory z tą swoją
szalenie bladą twarzą, zaczerwienionymi oczami (zapewne od szamponu, którego
jabłkowy zapach dało się czuć nawet z pewnej odległości), oraz prawie
wychudzoną sylwetką. Uśmiech na mojej twarzy przerodził się w śmiech, jednak
Gerard wyraźnie się czymś martwił. Wyminął mnie bez słowy i skierował do się do
swojego pokoju. Coś się musiało stać… Później z nim o tym porozmawiam.
Podniosłem się z podłogi i ruszyłem pod prysznic.
Sprawiło
mi to więcej problemów niż byłem w stanie sobie wyobrazić. Okazało się bowiem,
że o ile zakładanie górnej części garderoby, gdy ma się złamaną rękę, jest w
miarę łatwe – w drugą stronę jest to o wiele trudniejsze. Samo rozebranie się
zajęło mi z pięć minut, nie mówiąc już o prysznicu, w trakcie którego musiałem
oczywiście uważać, by nie zamoczyć gipsu. Minęło pół godziny, kiedy mogłem w
końcu wydostać się z łazienki. Narzuciłem na siebie jakieś luźne, domowe
ubrania.
W
towarzystwie dwóch kubków pełnych kawy zapukałem do drzwi Gerarda Way’ a.
-Osz
Ty kurwa, jak to doniosłeś… I to jeszcze zapukałeś! – Zdziwił się mój brat,
który po otworzeniu drzwi ujrzał mnie z dwoma kubkami w lewej ręce. Sam byłem
kurewsko zdziwiony, że nic nie wylałem.
-Magiczne
zdolności.
Usiedliśmy
na jego ogromnym łóżku, którego zawsze mu zazdrościłem, bo było co najmniej dwa
razy większe od mojego własnego.
Nie
musiałem czekać długo, aż Gerard przeszedł do sedna sprawy. Cieszyłem się, że
będąc jego bratem, ma mnie też za przyjaciela, z którym może o wszystkim
porozmawiać.
Okazało
się więc, że nasza sąsiadka się wyprowadza, a jej dom zajmie jakaś kobieta z
synem. Osobiście nie miałem zbyt bliskich kontaktów z panią mieszkającą
naprzeciw, lecz dobrze wiedziałem, że Gerard traktował ją jak koleżankę.
Myślałem, że jego zmartwienia gromadzą się wśród straty całkiem bliskiej osoby,
jednakże się myliłem. W głowie starszego brata narodził się misterny plan.
-Nie
zrozum mnie źle, Ty zawsze będziesz mi najbliższą osobą. Po prostu chciałbym
mieć kogoś kto byłby obcy, rozumiesz? Kto lubiłby mnie bez względu na nic. Nie
potrafię tego wyjaśnić. – Doskonale wiedziałem jak bardzo samotny jest mój
brat. Ucieszyłem się na myśl, że nowy chłopak z sąsiedztwa może być jego
przyjacielem. Miałem dobre przeczucie.
-Nie
martw się Gee. Kiedy się wprowadza?
-Prawdopodobnie
wieczorem. Nie wiem co się ze mną dzieje. Mam jakieś przeczucie, które sprawia
że chodzę jakiś zdenerwowany. Kurwa ale
ja jestem żałosny. – Oboje roześmialiśmy się i pociągnęliśmy ogromny łyk kawy.
Przyznaję, zachowywał się ‘troszeczkę żałośnie’.
-Będzie
dobrze… Wiesz że możesz na mnie liczyć. – Przytuliłem go lekko, uprzednio
odstawiając pusty kubek na szafkę nocną.
-
W ogóle, Młody… nie zapomniałeś przypadkiem czegoś? – Hmm, jego urodziny są za
ponad cztery miesiące, urodziny mamy są… nie dzisiaj, kiedyś indziej. Jest
niedziela, nie ma szkoły. Kawa posłodzona, bez śmietanki, ani mleka…
-Kath
– zaczął, a mnie przebiegło przed oczyma całe moje życie. Szybko zerwałem się z
łóżka brata i słysząc to, jak próbuje powstrzymać wybuch nagłego śmiechu, pognałem
do swojego pokoju i zacząłem maniakalnie szukać komórki. Znalazłem ją w fałdach
pościeli, leżącej na podłodze i od razu wyszukałem numer mojej dziewczyny.
Pięć
odrzuconych połączeń, dziesięć… dwadzieścia.
Nie
mogłem dłużej czekać. Zostając w luźnych dresach, które totalnie nie nadawały
się na wyjście, zbiegłem na dół i założyłem buty wraz z kurtką.
-
Wychodzę mamo! – Krzyknąłem w momencie, gdy opuszczałem dom. Zauważyłem kilka
furgonetek stojących przed domem naprzeciwko. Więc to rzeczywiście dzisiaj…
Nie
miałem czasu teraz o tym myśleć. Mówiła mi, że jak jeszcze raz wywinę jej taki
numer to koniec… Muszę się, kurwa, pośpieszyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz