czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 11


Rozdział 11 *Frank* poniedziałek, listopad 1994

Obudziłem się, już w nowym pokoju. Dotychczasowe życie zdawało się być już tylko złym snem. Zamierzałem się zmienić, nie tyle dla mamy co dla samego siebie. Trzeba jakoś zaliczyć ten rok, trzeba wziąć się w garść. Nie wiem dokładnie, co miałbym w sobie zmienić, ale wiedziałem, że nie mogę dalej żyć tak, jak dotychczas. Trzeba się przysłowiowo ‘ogarnąć’!

 Godzina 6.45… Tak, wstawać o czasie też trzeba się nauczyć. Żadnych więcej spóźnień do szkoły, szeptał głosik ambicji w mojej głowie. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej i raz jeszcze przyjrzałem się przystrojonemu już pokojowi. Ściany były pokryte ciemno fioletową barwą, co sprawiło, że od razu polubiłem ten pokój. Okno zasłonięte czarnymi zasłonami, co tylko podkreślało mroczny urok tego miejsca. Naprzeciwko łóżka znajdowały się ciemnobrązowe drzwi prowadzące na korytarz. W moim małym królestwie znajdowała się jeszcze średniej wielkości szafa i biurko, oba meble były takiego samego koloru co drzwi. Oj, jakże mógłbym zapomnieć, w kącie tuż przy oknie, na honorowym miejscu znajdowała się kremowa miłość mojego życia. Chodź strasznie korciło mnie, by do niej podejść i wspólnie stworzyć nową magię, przetransportowałem się jedynie do okna i odsłoniłem zasłony. Widok był naprawdę piękny. Tuż za ulicą i sąsiednim pasmem domów znajdował się las. Właściwie, otaczał on całe osiedle. To miejsce wyglądało bardzo przytulnie. Aż chciało się zmieniać życie na lepsze.

Na piętrze znajdowały się tylko trzy pokoje i łazienka. Wszystkie one, były ładnie urządzone przez poprzednią właścicielkę. Na szczęście pozwalała ona jednak wprowadzić kilka zmian, dlatego razem z mamą przystroiliśmy go tak, by wszystko nam się podobało.  Z racji, że ona zajęła pokój z łazienką na parterze można by powiedzieć, że całe piętro należało do mnie. Podobno wszystkie domy w tej okolicy były zbudowane tak samo, parter zajęty przez duże pomieszczenie łączące kuchnię z salonem oraz oddzielny pokój z osobistą łazienką, na piętrze zaś znajdowały się trzy pokoje i duża łazienka… Tam właśnie się udałem w celu skorzystania z toalety oraz prysznica.

Owinięty ręcznikiem udałem się na dół i nastawiłem ekspres z kawą. Mama z pewnością jeszcze spała… Nic dziwnego, cały wczorajszy wieczór spędziła na przystrajaniu mieszkania. Muszę przyznać, że naprawdę się spisała. Dom wglądał olśniewająco, był doskonały w każdym calu. Wyjąłem z lodówki mleko, a z jednej z szafek wyciągnąłem płatki śniadaniowe. Nalałem kawy do ogromnego kubka, który i tak nie zaspakajał mojego pragnienia kofeiny, a w małej misce przyrządziłem posiłek i łapiąc oba naczynia jednocześnie udałem się znów do mojego pokoju z przewlekłą myślą ‘nie wyjeb się, błagam’.

Jakimś cudem mi się udało. Postawiłem śniadaniowy zestaw na biurku i podszedłem do szafy w celu znalezienia rzeczy, które dziś przystroją moje szkarłatne ciało. Z szuflady wyjąłem parę czarnych bokserek… Dobry początek. Spędziłem około pięciu minut na staniu i patrzeniu się w ubrania,  z których żadne nie wydawało mi się odpowiednie dla dzisiejszego dnia. Wyszperałem parę szarych, poprzecieranych na kolanach rurek i czarną koszulkę z podobizną Jimi’ ego ozdobioną czerwonymi akcentami. Uznałem, że w połączeniu z również czerwonymi trampkami stworzy to bardzo stylową kombinację. Po założeniu wszystkich z tych rzeczy, zmierzwiłem mokre jeszcze włosy i zabrałem się za spożywanie śniadania. Zegar wskazywał 7.30, mam jeszcze 15 minut do przyjazdu autobusu szkolnego…

Tak, kolejny plus na temat tego miejsca to autobus szkolny. Spakowałem wszystkie potrzebne na dziś rzeczy do torby i udałem się jeszcze raz do łazienki. Umyłem zęby, brutalnie wtarłem we włosy trochę żelu doprowadzając je do tak zwanego ‘artystycznego nieładu’. Trzeba przyznać, że wyglądałem całkiem nieźle, być może ten dzień naprawdę okaże się czymś na wzór nowego rozdziału, naprawdę chciałem w to wierzyć.

Zszedłem na dół, na nogi założyłem stare, przetarte trampki, na szyi zawiązałem czarną bandamę. Spojrzałem na termometr, który wskazywał że temperatura wynosiła jedynie dziesięć stopni. Chwyciłem czarną bluzę z kapturem i wyszedłem na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Mama mówiła mi, że autobus zatrzymuje się tuż przed domem więc skierowałem się wprost w stronę ulicy. Zdziwiłem się, że na chodniku stoi dwóch chłopaków, którzy prawdopodobnie czekali na ten sam środek transportu. Nic jednak dziwnego, dowoził on dzieciaki do jedynego centrum edukacyjnego miasta. Nigdy nie uważałem tego za dobry pomysł, by wszystkie szkoły znajdowały się w jednym miejscu, bo nie raz zdarzyło mi się oberwać od kolesi ze starszych, o wiele starszych, roczników.

Od razu można było zauważyć, że tych dwoje jest rodzeństwem. Pomijając fakt, że stali oni w przed tym samym budynkiem, który notabene znajdował się naprzeciw mojego domu, mieli oni podobną postawę a jeden z nich wręczał drugiemu kanapki zapakowane w papier. Różnica wieku wynosiła nie więcej niż pięć lat. Jeden z braci był lekko wyższy od drugiego. Kolejną różnicą jaką zarejestrowałem był styl. Młodszy, a zarazem niższy z nich, miał na sobie zwykłe, proste jeansy i obszerną pomarańczową bluzę. Na jego ręce znajdował się gips. Starszy zaś… O dziwo ubrany był podobnie do mnie. Na nogach miał czarne rurki, na stopach zielone conversy. Górna część garderoby była zasłonięta czarną, skórzaną kurtką a szyja owinięta szalem w kolorze identycznym jak jego trampki. Wyglądał naprawdę dobrze.

 W miarę tego, jak zbliżałem się do postaci byłem w stanie dostrzec więcej szczegółów. Kaptur pomarańczowej bluzy zasłaniał prawie całkowicie krótkie, blond włosy. Chłopak miał około 1,60 wzrostu… Może się wydawać, że nie jest to zbyt wiele jak na chłopaka mającego około 15 lat ale nie zmieniało to faktu, że i tak był ode mnie wyższy. Gdybym porównał się do starszego chłopaka, między nami powstałaby różnica około 10 cm. Przyjrzałem się dokładniej jego twarzy. Miał duże oczy, których barwy nie byłem w stanie dostrzec z tak dalekiej odległości. Jego rysy były niesamowicie delikatne, można by nawet rzec iż dziecięce. Blade lico zakrywały częściowo kruczoczarne włosy… Znajome włosy… Skąd ja mogłem kojarzyć tego człowieka? 

O kurwa, jego, mać! To ten sam człowiek, na którego wpadłem w szpitalu. Ten człowiek, który bez zastanowienia zgniótłby mnie na kwaśne jabłko, gdyby nie to że z sali obok wychylił się lekarz. Zbyt dobrze pamiętam tę furię w jego zielonych oczach, której nie rozumiałem,  bo w końcu nie zrobiłem niczego aż tak strasznego. On nie może mnie poznać!

 Momentalnie założyłem na siebie bluzę, a na głowę zaciągnąłem kaptur. Oczy wlepiłem w podłoże i ze zdenerwowaniem ustawiłem się niedaleko osobnika, który był w stanie mnie zabić tylko dlatego, że przypadkiem na niego wleciałem. Na moje szczęście autobus przyjechał tuż po chwili, zatrzymując się tuż przede mną. Pośpiesznie wszedłem do środka i zająłem miejsce na końcu. Bracia usiedli razem, w środkowej części autobusu. Czarnowłosy od razu skierował się na fotel, a jego młodszy brat chciał przywitał się prawie ze wszystkimi, rzucając mimochodem oko również i na mnie. Wiele osób pytało go o gips znajdujący się na jego ręku, a później uważnie słuchało historii, o tym jak został pobity. Tak dużo ludzi przejęło się jego losem. Chciałbym, żeby to mną interesowało się aż tyle osób. No dobrze, trzeba się ogarnąć. Może kiedyś to ja będę w centrum… Tylko czy ja na pewno tego chcę? Wiadomo, że miło byłoby mieć kogoś kto by się o mnie troszczył, bez względu na wszystko. Może wystarczyłaby mi tylko jedna osoba?

Czarnowłosy patrzy na mnie, o kurwa. On na mnie patrzy… Nawet specjalnie wychylił głowę! Rozpoznał mnie? Pewnie tak, ciekawe czy zdążę dojść do szkoły zanim zdemoluje mą twarz. Usiadł. Zastanawiam się, dlaczego aż tak przeraża mnie ten chłopak, oczywiście był ode mnie większy i zapewne silniejszy ale zdarzało mi się już bić z większymi niż on. Budził we mnie dziwne emocje, w których między innymi wyczuwałem ogromny strach. Jakby był jakimś potworek, który wychodzi spod łóżek dzieci, gdy te śpią. Najgorsze w całej tej popierdolonej sytuacji jest to, że na dobrą sprawę nie mam pojęcia o co mu chodzi. No dobrze, wleciałem na niego, wyzywaliśmy się… Ale no kurwa, żeby od razu chcieć mnie zabić?

Nienawidzę chemii. Wolałbym już spędzić całą godziną z rozwścieczonym zielonookim, niż siedzieć tutaj przez 45 minut… Nie no, może przesadzam. Na pewno przesadzam!

 Jeśli chodzi o zielonookiego, to patrzył na mnie całą drogę do szkoły, po wyjściu z autobusu. Gdy przyjrzałem się mu uważniej, zdziwiłem się, że jego oczy nie pałają wściekłością, lecz czymś na wzór ciekowości, zaintrygowania. Może myślał, jakbym wyglądał bez kilku zębów i z podpuchniętym okiem?  
Na szczęście okazało się, że nie chodzimy do tej samej szkoły. On razem ze swym bratem udał się do tej znajdującej się naprzeciwko, w której miałem się zgłosić dzisiaj po lekcjach. Hugh zadzwonił do mnie wczoraj, powiedział że musi ze mną pogadać. Po jego głosie było słychać, że coś go niepokoiło… Bądź co bądź, znamy się już ponad dwa lata, potrafiłem to wyczuć. Mieliśmy już trzecią lekcję, a go wciąż nie było w szkole…

-Iero! – Stara, pomarszczona kobieta spoglądała prosto w moje oczy, cóż mogę poradzić… Chemia jest do dupy, nie zmienię tego.

-Przepraszam, proszę pani.- Pomimo beznadziejności przedmiotu, którego uczyła, kobieta była naprawdę sympatyczna. Dobrze wiedziała jakie mam podejście do chemii i w pełni to rozumiała, nie wymagała zbyt wiele, ale nie znosiła gdy ktokolwiek w ogóle nie zwracał na nią uwagi.

- To już Twoja 5 jedynka a mamy dopiero listopad. Weź się do roboty, bo nie będzie już tak wesoło.

Lekcje skończyły się strasznie szybko. W budynku znajdującym się naprzeciwko miałem stawić się tuż po zakończeniu zajęć. Przeszedłem przez bramę mojej szkoły i ruszyłem w przez ulicę. Zauważyłem kilka osób palących za rogiem, a wśród nich był nie kto inny jak Hugh.

-Siema Zjebie!- Wykrzyczał, gdy tylko zobaczył moją twarz i pożegnał się z dziewczyną, z którą właśnie rozmawiał. – Wiedziałem, że Cię tu znajdę! – Jego głos przepełniony był niepokojem, a twarz nie ukazywała jak zawsze radosnej mordy.

-Hej Skurwielu, co z Tobą?- Uścisnąłem go przyjaźnie po czym usiedliśmy na ziemi, przy murku i odpaliliśmy papierosy.

-Cóż, nie jest zbyt kolorowo. Jest wręcz chujowo…

Tak też w pięć minut streścił mi cały swój poprzedni tydzień, wyjście ze szpitala, codzienne kłótnie z rodzicami, pakowanie toreb i kartonów…

-Stary nie możesz mi tego zrobić… - Nie mogłem tego pojąć. Chciałem krzyczeć, płakać… to znaczy, dać komuś po ryju.

-Wiem Frank, uwierz mi, że sam nie mogę tego zrozumieć. Przecież dalej będziemy się widywać, nie wyjeżdżam aż tak daleko… - Ta, zachodnie wybrzeże wcale nie jest w chuj daleko od ukochanego przez naszą dwójkę Jersey.- Jakoś to będzie… - Uścisnął mnie mocno, a ja stałem jak ostatni palant z totalnym mętlikiem w głowie. Miałem tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś go zobaczę.

Oznajmił, że musi wracać, bo wyjeżdżają już dzisiaj. Chciał tylko odebrać papiery ze szkoły, i oczywiście pożegnać się ze mną.

Cała sala była pełna rozszalałych dzieciaków. Gdyby nie to, że mój jedyny przyjaciel właśnie wyjechał gdzieś w pizdu daleko, pomyślałbym że to jakiś popierdolony koszmar. Podszedłem do dziewczyny z plakietką ‘ Chętnie Pomogę’. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, gdy tylko ją dostrzegłem. Miała na oko tyle samo lat co ja, ewentualnie była z dwa lata starsza. Ubrana w luźną jaskrawo-różową sukienkę. W swoich blond włosach spiętych w wysokie kitki wyglądała jak pierdolona lalka Barbie.

-Witaj przystojniaku, w czym mogę Ci pomóc? – Odruch wymiotny numer jeden…- Czekaj, to Ty jesteś Frank? Wszyscy na Ciebie czekają słodziaku!- Odruch wymiotny numer dwa… - Chodź, zaprowadzę Cię do Twojej grupy. Aj nie wypada się tak spóźniać… Niegrzeczny z Ciebie chłoptaś…- Numer trzy. 

Na szczęście nie odezwała się już więcej. Zaprowadziła mnie do mniejszej sali, gdzie w szkolnych ławkach siedziało maksymalnie piętnaście osób. Na czele grupy znajdował się starszy mężczyzna, prawdopodobnie nauczyciel…

-O, widzę że nasza zguba w końcu się odnalazła.-Jego głos był przyjemny, lekko zachrypnięty. Miał około 40 lat, choć jego włosy były całkowicie siwe a na twarzy widoczne były liczne zmarszczki. Podszedł bliżej, przez co tylko ja i lalka Barbie mogliśmy go usłyszeć.- Nazywam się Steven Wend, Ty zapewne jesteś Frank?

-Tak, Iero… - wymamrotałem, po czym uścisnąłem wyciągniętą w moją stronę dłoń mężczyzny.

-Miło Cię widzieć, usiądź proszę.

Skierowałem się więc posłusznie do ławek, rozglądając się jednocześnie po zebranych tu ludziach. Wątpię, żeby którekolwiek z nich, zjawiło się tu z własnego wyboru. Widziałem masę tęgich osiłków, jednak nie takich, którzy wyglądaliby na agresorów. Taki po prostu mieli styl, a pomijając go, mogli okazać się sympatycznymi chłopakami. Kilka dziewczyn, ubranych raczej niedbale, bez stylu, odprowadzało mnie wzrokiem, kiedy przemierzałem rząd ławek.

Kurwa, kurwa, kurwa… Co On tu robi?!  Wręcz wyczułem jego spojrzenie, obserwował każdy mój ruch. Na samym końcu sali siedział, kto by się spodziewał, nie kto inny jak Zielonooki… Czy ten dzień może być jeszcze gorszy ?

1 komentarz:

  1. Nic tylko czekać, jak dalej potoczy się sytuacja. Trochę bawi mnie to, że Frank aż tak bardzo obawia się Gerarda. Rozumiem, że po raz pierwszy spotkali się w niezbyt sprzyjających okolicznościach, a starszy Way nie zachował się wobec niego jakoś specjalnie uprzejmie, ale bez przesady - Gerard nie mógł być aż tak przerażający. Już czuję w powietrzu to frerardowe napięcie... ;p
    W sumie od samego początku tego opowiadania wydarzenia potoczyły się fajnie, może nie jakoś szczególnie zaskakująco, ale tak w sam raz. Nie lubię tylko, kiedy rozdziały kończą się w takich momentach. Potem tylko w kółko zastanawiam się, co będzie dalej i co będzie dalej. I w tym przypadku jest tak samo. Już chcę przeczytać kolejną część.
    Tak więc weny życzę i czekam.

    xx

    OdpowiedzUsuń