czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 12


Ogłaszam założenie nowego bloga, na którym będę publikować swoje nowe opowiadanie, nie powiązane z MCR, ani żadnym innym fanfiction. 
Serdecznie zapraszam - Dreamer's Play

Rozdział 12
*Mikey* poniedziałek, listopad 1994

Zastanawialiście się kiedyś, jak silna może być czternastoletnia dziewczyna?
Cóż, ja sam nigdy nie zaprzątałem sobie tym głowy. Myślałem, że może podrapać, powyzywać lub poklepać swoimi dłońmi, robiąc to w całkowicie bezbolesny i śmiesznie wyglądający sposób. Nie przyniosłoby to większych obrażeń typu siniaki lub przecięcia skóry. Krew by się nie lała, a skóra nie nabierała zielonkawego koloru. Chciałem, by była to prawda. Z pewnością w większości przypadków tak właśnie by było. Uwierzcie mi, że czternastoletnia dziewczyna może okazać się silniejsza niż nie jeden bokser, gdy tylko ma powód. Coś, co zmotywuje ją do wyrządzenia krzywdy, do napadu niewyjaśnionej agresji… No, może i jednak uzasadnionej.

 Otóż powodem byłem ja. Ten sam osobnik, który miał siniaki na całym ciele. Ja, który czułem się teraz samotny. Cholernie samotny, choć nie przybijało mnie to aż tak, jak przypuszczałem. Ja, który miałem wyjebane na cały świat…
Myślałem, że pomoże mi gips. Że może trochę znieczuli jej, jak to się okazało, kamienne serce. Nie oczekiwałem może, że zacznie się nade mną użalać, jak robiło to wiele osób w szkole. Ale liczyłem  chociaż na drobny odcień współczucia. Nie mogłem bardziej się mylić. Nie skutkowały już pocałunki, czule składane na jej zaczerwienionych ze złości policzkach, nie pomogły też kwiaty ani pączki, które zawsze skutkowały, nie pomógł nawet pieprzony miś którego kupiłem po drodze do jej domu. Po czterech miesiącach szczęścia, jak i okropnego terroru, Kathrin z wielkim hukiem zakończyła nasz związek, moją najdłuższą jak do tej pory relację.

Czy żałowałem? Z pewnością, ale nie był to jakiś kolosalnych rozmiarów smutek. Przecież mogło być gorzej. Nie przywiązałem się do niej jakoś strasznie mocno, ale wiedziałem, że łączyło nas pewne uczucie. ‘Łączyło’, czas przeszły… Trudno się mówi. Jak nie ta, to następna… Wygląda na to, że w końcu zaczynam wierzyć w to zdanie które w kółko powtarza mi Gerard. Będzie następna, a później zapewne kolejna. Pomimo tego sztucznie pozytywnego nastawienia do świata, który po pewnym czasie zaczęło mnie denerwować, dzisiejszy dzień był całkiem spokojny. Stałem się obiektem wszech obecnego żalu wśród rówieśników i nauczycieli… ,,Biedny Mikey, złamał sobie rączkę”; ,,Oj skarbeńku nie musisz pisać kartkówki”… Nie wiedzieć czemu, dostałem też kilka plusów z aktywności na lekcji, choć wcale takowej nie wykazywałem.

Większość ludzi cieszyła się z możliwości podpisania się na moim gipsie, kilka dziewczyn zapisało mi nawet swoje numery w wypadku gdybym potrzebował pomocy kogoś ‘oburęcznego’… Sam nie wiem jak mam to odbierać, jednak wizja gipsu jako wabik na dziewczyny całkiem zmieniła moje podejście, może ten miesiąc nie będzie aż tak tragiczny. Może kiedyś napiszę do którejś z tak chętnych do pomocy koleżanek. W końcu znów jestem wolny! Mogę podrywać, zarywać, rozglądać się i oceniać! Żyć nie umierać…

 Szliśmy właśnie do kafejki obok szkoły, w której chciałem odpłacić się Scotty’ emu za wszystko co go przeze mnie spotkało, a przy okazji poczekać na Gerrego, który musiał zostać po lekcjach. Żyjemy w dziwnym świecie, w którym za obronę własnego brata trafia się do kozy. Przecież gdyby nie on, ten chłopak zgniótłby nas na kwaśne jabłko, bo oczywiście wszyscy inni uczniowie woleli się nie wtrącać. Ciekawe jak ja postąpiłbym na ich miejscu… Oczywiście nie mogę przewidzieć jakie emocje targałyby wtedy moją głową, ale mam nadzieję, że pomógłbym ofierze, nawet gdyby nie była znaną mi osobą. Jak na razie moja agresja chciała się wyładować tylko na jednym osobniku, poprawiając lekko dzieło Gerarda.

 Na szczęście Aaron został wywalony ze szkoły. Kim on do cholery był, by nazywać mojego ojca śmieciem? Skąd on to w ogóle wziął, przecież nie znał ani jego, ani mnie i Gerrego. Chyba że jakimś cudem znał mojego ojca… Nie, to niemożliwe. Przecież on mieszkał w całkowicie innym miejscu… Ale nie jest to też jakoś strasznie daleko od Newark, bo w końcu Gerard urządza sobie to niego nocne wypady. Nie ma opcji, żeby się znali… Ale jeśli ?

-Mikey… Ogarnij! – przyjaciel mną potrząsnął, a ja zorientowałem się, że siedzimy już w kawiarni – Ona nie była Ciebie warta chłopie. Wiem, że chuj Cię to obchodzi… Ale jakoś to będzie, pamiętasz co mówił Gerard ‘Nie ta, to następna’- Uśmiechnął się do mnie pocieszająco.

-Ta, na pewno…- Nie chciałem przyznać się do tego, że to wcale nie Kath zaprzątała me myśli. Po co mu więcej problemów?

Scotty był bardzo dobrym przyjacielem. Zawsze pomagał mi w problemach i mogłem na niego liczyć. Poznaliśmy się, gdy tylko przeprowadził się do Newark. Z początku mieszkał nawet blisko mnie, jednak później jego tata dostał prace w drugiej części miasta, do której automatycznie się przeprowadzili. Zawadzało to trochę naszej przyjaźni, lecz udało nam się pogodzić z tą zmianą i dalej byliśmy sobie bliscy.

Gdy tak na niego patrzałem, kiedy popijał herbatę, którą przed chwilą, wraz z moją kawą, przyniosła nam kelnerka, wydawało mi się, że w coraz to większym stopniu rozumiałem co na myśli miał Gerard, mówiąc, że chciałby zdobyć niezależnego od więzów rodzinnych przyjaciela. Kimś takim dla mnie był właśnie Scotty. Osoba, która zna dobrze moją sytuację rodzinną, lecz potrafi spojrzeć na to z boku. Przyjaźń z rodzeństwem zdaje się być czystą oczywistością, a przecież tak wiele osób nie dogaduje się z siostrami, lub braćmi. My z Gerardem, jakoś odkąd pamiętam trzymaliśmy się siebie. Pomagaliśmy sobie w trakcie rozwody rodziców. Mój brat stanowił dla mnie pewien wzór do naśladowania, widziałem w nim prawie same zalety, lecz to że jest mi tak bliski zawdzięczam jedynie więzom rodzinnym. Ciekawe, czy przyjaźnilibyśmy się, gdybyśmy nie byli rodzeństwem.

Ble, nawet nie chcę sobie wyobrażać jak bardzo rozpieszczonym dzieckiem byłbym, gdyby rodzice mieli tylko mnie. Ciekawe czy i tak by się rozwiedli…
A Scotty, lubił mnie pomimo tego, że nie łączyły nas żadne traumatyczne przejścia, nie licząc kilku nieciekawych sytuacji na wycieczkach szkolnych. Przyjaźnił się ze mną, choć żadna niewidzialna siła na niego nie naciskała.

-Pij, bo ostygnie. Przecież nie lubisz zimnej kawy – ponaglił mnie, a ja uśmiechnąłem się szeroko. Wiedział nawet takie duperele…

Nagle poczułem wibracje telefonu w mojej kieszeni.

Gerry: Młody, nie czekaj na mnie… Mam jeszcze coś do załatwienia po zajęciach’

O co mu mogło chodzić… Cóż, dowiem się pewnie później. Ponownie spojrzałem na Scottiego, mając nadzieje, że mój brat odnajdzie równie dobrego przyjaciela.

1 komentarz:

  1. Hm, rozdział wyjątkowo spokojny i nie skupiający się specjalnie na jakiejkolwiek akcji, więc czemu tak bardzo mi się podoba? Chyba głównie dlatego, że jest ładnie napisany i jakoś miło czyta się o przemyśleniach młodego Way'a, kiedy nie skupia się on na "robieniu sobie jaj" niemalże ze wszystkiego, co go otacza, a opisuje to, co naprawdę czuje. To znaczy Ty opisujesz, ale przez pryzmat Mikey'ego. Warto dodać jeszcze, że razem ze Scottym tworzą fajną parę przyjaciół.
    Nie byłabym sobą, gdybym się przyczepiła się do jednej konkretnej rzeczy. Otóż miałam nadzieję, że w tym rozdziale dowiem się, jak to sprawy między Gerardem i Franiem się potoczą, a tu nic. Szkoda, ale w sumie przez to jeszcze bardziej chce mi się czekać na to, co się wydarzy.
    Weny i czasu na pisanie. (:

    xx

    OdpowiedzUsuń