sobota, 1 marca 2014

Rozdział 14


Rozdział 14
*Gerard* poniedziałek, listopad 1994


Przepraszam, kim jest ten chłopak? Ubrany w trampki, skórzaną kurtkę… Mówiący obcemu kolesiowi o swoich przeczuciach? To znaczy, robiący z siebie kompletnego idiotę człowiek. Wylewający ze swej głowy wszystkie myśli, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, których nikt nie powinien usłyszeć. Emocje, zostawiane dla siebie samego, dla własnych przemyśleń. Jednakże, ten chłopak musiał podzielić się nimi z obiektem swoich rozmyślań. Co to za nastolatek?


 Ja go chyba nie znam. Może to dobrze dla mnie, bo wygląda jak jakiś świr, obserwowany przez złociste oczy jak jakiś dziki zwierz w zoo. Budzi podziw, lecz czujesz strach przed podejściem bliżej, bo jest nieobliczalny.


Właśnie, kurwa. Uderzyłbym się w twarz, ale wtedy zrobiłbym z siebie jeszcze większego durnia… O ile w ogóle byłoby to możliwe!


Ogarnij się, Gerard.


Nawet nie chcę wiedzieć jak desperacko muszę się zachowywać. Co ten chłopak sobie o mnie myśli? Ja pierdole, jestem żałosny. Tak strasznie niezrównoważony. Mogłem poczekać, pomęczyłbym się trochę, ale poszłoby pewnie lepiej. Sposób, w jaki go poznałem mógłbym spokojnie zamienić na porwanie, czy coś w tym stylu, bo i tak nie było opcji, bym został większym debilem.


Roześmiałem się z własnej głupoty. Poczułem na sobie spojrzenie chłopaka, musiałem wyglądać jak totalny zjeb. Najpierw nawijam mu o swoich przeczuciach, nadziejach i obawach, a później śmieję się, z sobie jedynie znanych powodów. Pewnie gdybym miał na sobie białe ciuchy, pomyślały, że uciekłem z psychiatryka!


-O co chodzi? – Spytał, lekko zirytowany, co było w pełni zrozumiałe.


Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Przemierzaliśmy las drogą, którą strasznie lubię wracać ze szkoły. Czuję się tu taki wolny od innych i bezpieczny, choć nie było niczego, czego mógłbym się obawiać poza jego obszarem. Nigdy nie pokazywałem nikomu tej ścieżki, nawet Mikey nigdy mi tu nie towarzyszył. Dlaczego do cholery wziąłem tu tego chłopaka? Dlaczego do cholery w ogóle go zaczepiam? Pewnie uważa mnie za idiotę, i już nie będzie chciał mieć ze mną nic do czynienia. 


Do kurwy nędzy, ja tylko chciałem mieć przyjaciela!


 Roześmiałem się histerycznie, przez co chłopak popatrzył na mnie jeszcze bardziej zirytowanym wzrokiem.


-Z czego Ty się kurwa śmiejesz!? – Czy on był na mnie wkurwiony? Tak, z pewnością. Właśnie zjebałem jedyną szansę na zyskanie przyjaciela. Może nie liczyłem na wiele, ale chociaż zwykłą znajomość z tym chłopakiem. Poczułem się całkowicie bezsilny, opadłem na ziemię i wbiłem wzrok w jego brązowe oczy.


-Wiesz, jestem beznadziejny! Kurwa, nie wyobrażasz sobie nawet jak bardzo. - Miałem w dupie to jak żałośnie mogłem wyglądać. Miałem w dupie to co myśli chłopak. Jakieś mroczne siły zmuszały mnie do wypowiadania wszystkiego, co miałem na myśli. Znowu z resztą, wylałem z mojego umysłu wszystkie kłębiące się tam myśli. Co się ze mną dzieje?


 Moja ‘ofiara’  śledziła każdy mój ruch, patrzała głęboko w oczy. Byłem pewien, że zaraz odejdzie, zostawi mnie samego, śmiejącego się w lesie. On jednak podszedł bliżej, usiadł naprzeciwko mnie i wyjął z bluzy paczkę papierosów. Poczęstował mnie jednym, po czym pożyczył mi również swoją zapalniczkę. Siedzieliśmy tak w ciszy do czasu, gdy żar papierosów nie dotarł do filtrów. Cały czas patrzeliśmy sobie w oczy, chcąc jakby rzeczywiście odnaleźć w nich odzwierciedlenie duszy. Jego brązowo-zielone okręgi wskazywały na to, że czuje się niepewnie, targa się między zaufaniem mi, a omijaniu szerokim łukiem. Oczywiście były to jedynie moje chore domysły, bo przecież to niemożliwe, by całkowicie wyczuć drugą osobę, spoglądając jedynie w jej oczy.


 Wstaliśmy i ruszyliśmy dalej, nie odzywając się do siebie ani słowem. To było dziwne, naprawdę nienaturalne.


Do krańca lasu zostało nam zaledwie kilka kroków, a wciąż nie wymieniliśmy się nawet słowem. Rozmyślałem nad tym, co mogłem zrobić inaczej, by jednak przekonać do siebie mojego nowego sąsiada. Teraz przynajmniej wiedziałem, dlaczego z samego rana zakrył się kapturem bluzy, i unikał mojego wzroku. To takie dziwne, gdy ktoś się ciebie obawia, a ty nie masz o tym zielonego pojęcia. Choć wiedziałem, że skądś kojarzę tą twarz, nigdy nie wpadłbym na to, że to tego chłopaka spotkałem w szpitalu i cóż, wyżyłem się na nim.

Gdy wyszliśmy z lasu trafiliśmy wprost na naszą ulicę. Zatrzymaliśmy się dokładnie pośrodku ulicy, dzielącej nasze domy. Przez chwilę, staliśmy tam po prostu i wpatrywaliśmy w siebie. W pewnym momencie chłopak wyciągnął telefon z kieszeni spodni i podał mi go, nic przy tym nie mówiąc. Pośpiesznie wpisałem swój numer, przy okazji sprawdzając z pięć razy czy nie popełniłem żadnego błędu i podałem mu urządzenie. Spojrzał na nie, a później ponownie na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, dobrze wiedziałem w czym tkwi jego problem.


-Gerard – powiedziałem, starając się być pewnym siebie i wyciągnąłem rękę w jego stronę. Uścisnął ją niepewnie, przez co  lekko się uśmiechnąłem.


-Frank.- Odwzajemnił mój uśmiech, choć jego z pewnością był weselszy. Odsłonił rządek zębów, a tak wysokie podniesienie kącików ust zmusiło go do przymrużenia oczu.


To, było już cholernie dziwne.


Puścił moją dłoń, po czym odwrócił się w stronę własnego domu i po chwili zniknął za drzwiami.


Frank, Frank, Frank, Frank… Czy to imię mojego przyszłego przyjaciela?


Może ta sprawa nie była aż tak beznadziejna. Bądź co bądź, Frank nie zostawił mnie samego w lesie, nie odtrącił ani przez chwilę. Czułem jednak to, jak strasznie wygłupiłem się przed chłopakiem. Mogłem kurwa zaczekać, mogłem powstrzymać ten swój pierdolony temperament. Nie mogłem już tego znieść.

Ogarnij się człowieku. Stało się to co miało się stać. Nie możesz zachowywać się jak jakaś ciota, która nie radzi sobie z życiem.


Podniosłem się z łóżka, na którym spędziłem ostatnie dwie godziny i udałem się w stronę kuchni, gdzie Mikey starał się odrabiać lekcje lewą ręką.


-No nareszcie! Gee, co do cholery się dzieje?


-Nic. Musiałem porozmawiać z jednym nauczycielem, nie chciałem żebyś tyle na mnie czekał.- Skłamałem, nie chcąc przyznawać się do własnej porażki.- Widzę, że Twój gips nabrał kolorów…- Wspominałem już, że jestem mistrzem zmiany tematu?


-Ta, kilka dziewczyn zapisało mi nawet swoje numery… Dajesz wiarę? Gips jako pierdolony wabik! Chodź tu, dodaj coś od siebie.- Podszedłem bliżej po czym narysowałem małego wampira tuż nad jednym z numerów telefonu. Młodemu najwyraźniej się spodobał, bo roześmiał się i lekko mnie przytulił.


-Ej, wystarczy tych czułości! Lepiej kładź się spać bo jutro nie wstaniesz.


‘Oddaję każde marzenie, każdy sekret który w sobie trzymam… Nie chcę już nic.’

Co za dołujące gówno!  Kolejny papier wylądował w kącie mojego pokoju. Spojrzałem na zegar, dwudziesta trzecia. Może jeszcze dziś napiszę coś pozytywnego…


‘Nie boję się tego, by dalej żyć… Nie boję się przemierzać ten świat…’


Samotnie? Kurwa. Wszystko musi sprawiać że czuję się źle?

Charakterystyczne pik, pik. Kto do cholery pisze do mnie o tej godzinie?  Złapałem za telefon.


‘Wiadomość od Nieznany: Wyjdź przed dom za jakieś 10 minut. Frank.’


Co to do chuja ma być? No dobrze, uspokójmy się. Zapisz numer… Frank.

Wstałem z krzesła i po cichu wyszedłem z pokoju. Mikey już dawno spał… Jednego miałem z głowy. Gdy zszedłem na dół, z pokoju mamy dalej wydobywało się światło. Szybko założyłem glany i jak najciszej mogłem opuściłem dom. Frank już na mnie czekał, przebierał nogami ze zdenerwowania… Co mogło się stać?


-Po prostu chodź ze mną i o nic nie pytaj - powiedział cicho po czym ruszył w kierunku lasu. Szczerze powiedziawszy zacząłem się trochę obawiać tego, że ledwo poznany chłopak każe mi iść ze sobą do lasu w nocy. Szedłem jednak tuż za nim.


 Po około godzinie cichej wędrówki stanęliśmy przed starym budynkiem znajdującym się niedaleko szkoły. Nie wiem co mną kierowało, gdy przedostałem się do środka przez rozbite okno, a następnie śledziłem Franka w drodze na poddasze, myślę że to ciekawość znów wzięła nade mną górę. Doszliśmy do dużego pomieszczenia. Jedyne światło rzucane przez uliczną latarnię wpadało przez kolejne, rozbite okno. Tuż pod nim stał wysoki materac, obok którego znajdowała się zamykana lodówka. Muszę przyznać że pomieszczenie to miało swój charakter. Podobało mi się tam. Wszystko pogrążone było w mroku, deski skrzypiały pod naciskiem moich stóp. Frank majstrował przy kłódce lodówki, a ja usadowiłem się na materacu. Po chwili wyciągnął w moim kierunku małą buteleczkę. Skąd tak młody chłopak miał taki napój? Nawet nie chciałem się nad tym zastanawiać. Usiadł naprzeciw mnie, trzymając podobną butelkę w swojej dłoni. Poczęstował mnie papierosem i rozpieczętowaliśmy alkohol.


-Jesteś pierdolnięty.- Powiedział bez słowa wprowadzenia. Spojrzałem na niego, totalnie zaskoczony.


-Słucham?- Może i głupie, ale chyba najodpowiedniejsze pytanie jakie mogłem zadać.


-Piszesz się na coś, co zmieni Twoje życie! - Zaciągnął długi łyk, wcale się przy tym nie krzywiąc,- Dlaczego ja? Dlaczego teraz? Jesteś jakimś pieprzonym medium?


Roześmiałem się, wyglądał tak poważnie… Przynajmniej przez chwilę.


-Nie, jestem po prostu pierdolnięty. – Nasz śmiech wypełnił całe wnętrze.

1 komentarz:

  1. Strasznie podoba mi się kierunek, w który zmierza relacja Gerarda i Franka. Obaj o nic nie pytają, starają się zrozumieć i dzielić własną obecnością oraz bliskością. To takie kochane. Tylko czekać aż jeden z nich wpakuje się w tarapaty, a drugi natychmiast poleci mu na pomoc.
    Jestem ciekawa, co wydarzy się dalej.

    xx

    OdpowiedzUsuń