Rozdział
15
*Frank* wtorek, listopad 1994
Unoszę
się, lecę coraz wyżej. Nie jestem czymś materialnym… Co do cholery się dzieje?
Mijam chmury, które mnie policzkują, pnę się w górę, nie czuję już nic.
Zmieniam kurs, choć nad niczym nie panuję. Mijam Ohio, Iowa, Kolorado… Kurwa,
jak tu jasno.
Światła migoczą z każdej możliwej strony.
Vegas. Zawsze chciałem tu przyjechać, obiecałem sobie, że gdy tylko uzbieram
wystarczającą ilość kasy właśnie tu przyjadę. Może mój sen, będzie na tyle
łaskawy, że pozwoli mi zostać w tym miejscu? Stój, kurwa proszę, stój!...
No
dobrze, lecimy dalej. W dali widzę już ocean, muszę zbliżać się do Californii. Słońce zatapia się w tafli wody, tworząc przy
tym niesamowite barwy. Jakoś nigdy nie zwracałem szczególnej uwagi na
artystyczną stronę jakiś miejsc, lecz to aż prosiło by być namalowanym.
Nagle
dopadło mnie to nieprzyjemne uczucie. Spadam, powoli przedzierając się przez
chmury. Biją mnie, szarpią… A ja mam je wszystkie w dupie. Po co ja tutaj? To
miejsce jest tak wspaniałe, nie pasuję tu. Jak czarna owca, otoczona białym
puchem, lub kaktus w gronie balonów.
Jestem
już w stanie dostrzec budynki, znajdujące się pode mną. Widzę te wszystkie
wspaniałe budowle, które podziwiałem zawsze na kartach przewodników lub
książek. Widzę wspaniałą plażę, która mimo swej okazałości świeci pustkami.
Widzę… Człowieka, tylko on jeden w całej okolicy. Ląduję tuż przed nim i tak
oto staję twarzą w twarz z moim przyjacielem. Jego brązowe oczy patrzą na mnie
wściekle. Oddycha ciężko, unosząc co chwila ręce. Teraz jestem już spowrotem w
moim ciele. Mam na sobie znajome, podarte rurki, czarną koszulkę…
-Nie
kpij ze mnie!- Wykrzyczał jak opętany i uderzył mnie w twarz. – Co Ty sobie do
chuja wyobrażasz?! – Kolejny cios, upadłem na ziemię. Hugh stanął nade mną, a
wściekłość jego oczu przeradza się w rozczarowanie. – Przecież Ty nie możesz…
To jest kurwa niemożliwe!- Zaśmiał się
histerycznie.- Ty taki nie jesteś… Nie możesz! Rozumiesz?!- Kopnął mnie w
brzuch, krzyknąłem z bólu.
-Odwal
się ode mnie! To nie moja wina! – Odpowiedziałem, nieświadomy swojej winy. Za
co się usprawiedliwiam, czemu zaprzeczam? Po prostu nie mogłem znieść widoku
okładającego mnie Hugh. Tej furii w jego oczach i wszystkich tych słów, które
bolały najbardziej.
-A
niby czyja? Może Twojego nowego
‘przyjaciela’ co?! Powinienem go zabić! Popatrz co z Tobą zrobił!
-Zostaw
go, bo pożałujesz.- Usłyszałem spokojny głos, którego źródło mogło znajdować
się zaledwie kilka metrów ode mnie. Dźwięk tak łagodny, że cały ból ustąpił z
mojego ciała. Czułem się uwolniony, jakby ktoś przyszedł i zabrał
ode mnie cały
ból. Odwróciłem się i zobaczyłem tam…
Gerarda?
-To
Ty zaraz pożałujesz… Brzydzę się Tobą! – Hugh w ciągu sekundy znalazł się obok
Gerarda i obładowywał go kolejnymi ciosami, które chłopak znosił całkiem
dobrze, choć i tak widziałem ten ból. Widziałem, jak cierpi, jak jego oczy
przymykają się coraz bardziej, a kąciki ust wznoszą się, pod wpływem ulgi.
-Gerard!-
Krzyczałem, opamiętując się w jednej chwili, gdy chłopak przestał się poruszać.
Ból ponownie ogarnął moje ciało, lecz teraz łączył się z niewyobrażalną
rozpaczą. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Co się stało z Hugh, co my do
cholery robimy w Californii?!
-Gerard!
– Wrzasnąłem po raz kolejny, wyswobadzając się z okrutnych sideł snu.
Usiadłem
na łóżku, a gdy dołączył do mnie Gee, zorientowałem się, że musiałem faktycznie
krzyczeć.
-Przepraszam
– wymamrotałem, zażenowany powstałą sytuacją. Sny odgrywają ostatnio zbyt
wielką rolę w moim życiu. Nawiedzają za często i przedstawiają najróżniejsze
obrazy.
-Wszystko
w porządku?
-
Tak. – Wyjrzałem na zewnątrz, gdzie wciąż panował mrok. Następie zwróciłem się
w stronę Gerarda, który wnikliwie mi się przyglądał. – Miałem tylko zły sen.
-Już
dobrze. – Poklepał mnie po ramieniu, próbując dodać otuchy. – Kładźmy się.
Tak
też postąpiliśmy, i choć nie przypuszczałem, że będę w stanie zasnąć, widok
śpiącego obok, żywego Gerarda pomógł mi się uspokoić i ponownie oddać się w
stan spoczynku.
Ring, ring.
Ring, ring!
Co
się dzieje?… Otworzyłem powoli oczy. Kurwa, miałem wrażenie, że moja głowa lada
chwila eksploduje. Podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem po
pomieszczeniu. Obok mnie na materacu leżał, wciąż śpiący Gerard. Wokół walało
się kilkanaście butelek, dziesiątki petów. Ring, ring!
Wyjąłem telefon z
kieszeni.
‘Masz
5 nowych wiadomości od: Potworek(3), Hugh (2).’
‘Hugh: Kurwa, stary. Dopiero dojechałem.
Jebane 20 godzin, dasz wiarę?’
‘Potworek: Cześć Frank. Wend się trochę
wkurwił, że nie ustaliliśmy jeszcze naszego dnia. Odezwij się.’
‘Potworek: Aha, Twój numer też mam od niego.
Nie myśl sobie, że jestem jakimś szpiegiem.’
‘Hugh: Tej, skurwielu… Już mnie nie lubisz?
Ty szmato.’
‘Potworek: Frank… Wszystko okay?’
Kurwa…
która godzina? Skoro młody już zdążył się widzieć Wendem, a Hugh jechał 20 godzin…
-Kurwa
mać!- Krzyknąłem mimowolnie, ignorując śpiącego Gerarda, który od razu się podniósł.
-Co
jest?! – Spytał, całkowicie zdezorientowany, łapiąc się za głowę.
-Jest
siedemnasta…
-I
to jest powód dla którego mnie budzisz? – Zaśmiał się i opadł ponownie na
materac.
Ten
koleś naprawdę był zdrowo pierdolnięty. Możliwe jednak, że istnieje coś takiego
jak przeznaczenie. Przegadaliśmy pół nocy, praktycznie o niczym. Wypiliśmy
prawie całą zawartość lodówki. Opróżnilibyśmy całą, gdyby nie to że w pewnym
momencie Gerard stwierdził, że już mi wystarczy i ograniczył mi dostęp do
alkoholu… Hugh nigdy tego nie robił. Wręcz przeciwnie, zawsze podpuszczał mnie,
bym pił jeszcze więcej. Okazało się, że mamy z Gerardem dużo wspólnego. Kurwa,
byliśmy prawie identyczni. Lubiliśmy te same zespoły, filmy, komiksy. A
rozmawialiśmy tak, jakbyśmy znali się od wieków. Nie było jak dotąd nikogo, kto
wyciągałby ze mnie tyle informacji co ten popierdolony chłopak. Nawet Hugh
nigdy tego nie osiągnął. Pieprzona magia!
-Tej,
żyjesz ? – szturchnął mnie w ramię. Kurwa, siedziałem tak bez ruchu przez kilka
minut. Musiałem wyglądać jak totalny idiota. Zaśmiałem się.
-Żyję.
Nie udawaj, że się martwisz.- Odpowiedziałem, wciąż się śmiejąc.
-Ja
naprawdę się martwię Frank. – To było… wypowiedziane całkiem
poważnym tonem-
Chodź, trzeba tu ogarnąć i wracać do domu. – podniósł się z materacu i zaczął
zbierać porozrzucane butelki. A ja wciąż tak siedziałem, analizując to co
właśnie usłyszałem.
Nie,
to musiał być żart. Kto by się o mnie martwił? Podniosłem swe cztery litery i
pozbierałem resztę butelek.
Albo mi się wydaje, albo Frank zaczyna dostrzegać coraz więcej wad osoby, którą do tej pory uważał za najlepszego przyjaciela. Cóż, jak dla mnie Hugh ma po prostu swój specyficzny charakter, wcale nie musi być jednak aż tak zły, jak to się Iero przyśniło. Choć o tym przekonamy się zapewne w przyszłości.
OdpowiedzUsuńBez problemu widać, jak Gerard i Frank się do siebie szybko przywiązują. Wygląda na to, że od tej pory będą dla siebie nawzajem mocną podporą.
Życzę weny i czekam na coś nowego.
xx