*Ray* piątek, grudzień 1994
Pogo, pogo, pogo, pogo…. Nie chcę wiedzieć ilu
spoconych facetów było mi dane dotknąć tego wieczora. Ceres był niesamowitym
zespołem. Ich teksty miały w sobie coś motywującego, napełniającego energią. Aż
się chciało skakać, krzyczeć, uderzać i szaleć.
Najlepsza w tym wszystkim była wokalistka. Ubrana
w czerwoną spódniczkę w kratkę, ale nie taką obcisłą jakie nakładają wszystkie
puste plastiki, czarną koszulkę bez rękawków, z logiem Metalicki. Wyglądała
bajecznie. Na jej twarzy nie było ani trochę makijażu… Anioł, nie dziewczyna.
Istotka śpiewająca o wolności, anarchii, zemście i miłości.
Pomimo
zajebistości ich muzyki, niezmiernie się ucieszyłem, gdy koncert dotrwał do
końca. Christa zeszła ze sceny i podeszła prosto do mnie. Nawet nie było po
niej widać zmęczenia, jakby koncert sprawiał jej tyle radości, że nie czuła
niczego innego.
-Pogowałeś
jak nawiedzony! – Uśmiechnęła się szeroko i przytuliła mnie… Nie miałem nic
przeciwko temu, ależ w życiu!
-Trudno
stać bez ruchu przy tak zajebistej muzyce. – Roześmiała się lekko.
Rozśmieszyłem ją… Jestem zajebisty!
-Poczekaj
przed wyjściem. Muszę na chwile skoczyć za kulisy i zaraz do Ciebie wracam.
Patrzyłem
jak tłumy nawalonych nastolatków próbują wydostać się z klubu. Co chwila któryś
z nich lądował na ziemi. Sam już nie wiedziałem, czy powinienem się śmiać, czy
płakać. Mimo tego, że byłem na zewnątrz, wciąż czułem alkohol i
charakterystyczny zapach zioła w powietrzu, co automatycznie przypomniało mi o
Gerardzie… Ostatnio jak jaraliśmy zdarzyło mu się naprawdę przesadzić. Dla
świętego spokoju,upewnię się, że wszystko u niego w porządku.
‘Stary,
jak tam? Polepszył Ci się humor? Odpisz cokolwiek, żebym wiedział że żyjesz.’
-Piszesz
do jakieś super laski? – Spojrzenie roześmianych, zielonych oczu skierowane
było na mój telefon.
-Przecież
nie dałaś mi jeszcze swojego numeru, jak mógłbym pisać? – zapytałem,
uśmiechając się jak najlepiej mogłem.
-Przyznaję,
dobry bajer.
‘Stary Way: Idyiemy z Fsankiem na
urodzimy dn suki Mikeho’
Odetchnąłem
z ulgą. Poprzekręcał niektóre litery… Ale żył, i nie był sam. Kimkolwiek był
ten magiczny Frank, o którym tyle się już nasłuchałem, zapewne miał teraz
dostarczoną dużą porcję zjaranego humoru Gerarda. Czas w pełni oddać się
własnym interesom…
-Gdzie
chciałabyś pójść? – Prawdziwy gentelman zawsze pozwala damie wybierać.
-Do
kasyna w Vegas lub na czubek wieży Eiffla. Ale jak na razie wystarczy mi jakiś
park. – Marzycielka, czuję że to będzie wspaniała znajomość. Jej głos był lekko
zachrypnięty, nic dziwnego. W końcu darła się przez ostatnie półtora godziny.
Poszliśmy
do małego parku, znajdującego się w pobliżu klubu, w którym występował dziś
Ceres. Christa była nie tylko niesamowitą wokalistką, ale i dziewczyną. Nie
była jak typowe lalunie, które do tej pory spotykałem. Czytała komiksy,
słuchała muzyki dla normalnych ludzi. Jej śmiech był zaraźliwy, szczery. Nie
wyciągała co chwila lusterka z torby, by sprawdzić fryzurę. Kilka kosmyków,
potarganych przez wiatr, dodawało jej tylko coraz to więcej uroku. Dowiedziałem
się, że pomimo śpiewu zajmuje się też grą na gitarze. Zaproponowała mi nawet
kilka lekcji, choć gdy tylko dowiedziała się, że sam siedzę w tym już całkiem
długo, od razu wpadła na pomysł, byśmy zagrali coś razem. Zacząłem uwielbiać tą
dziewczynę. W pewnym momencie naszą rozmowę przerwały wibracje mojej komórki.
Nie zdziwiłem się, gdy dostrzegłem nazwę dzwoniącego.
-Gerard,
nie teraz.
-O,
czyli że ja mogę bo jestem Frank! – Usłyszałem śmiech Way ’a w tle.- No to tak…
Gerard kazał mi zadzwonić. – Ponowny wybuch śmiechu.
- To zadzwońcie później. – Zazwyczaj lubię prowadzić rozmowy z podpitymi lub
zjaranymi ludźmi, ale tym razem miałem obok siebie dziewczynę jak ze snu,
czekającą aż skończę.
-Ale
ja musze Ci coś ważnego przekazać!
-No
słucham…
-Gerard
prosi, żebyś wyjął landrynki z nosa! – Domniemany Frank roześmiał się po raz
ostatni i zakończył połączenie.
-To
było… Dziwne. – Skierowałem się spowrotem do Christy, która uśmiechała się
szeroko.
-Nie
wnikam. Wiesz, będę musiała iść już do domu. – Kurwa no! Mogłem nie odbierać. Zniszczyłem
wszystko… - Oj nie! Jest mi tu z Tobą wspaniale, ale jutro muszę wstać
strasznie wcześnie, a dochodzi już pierwsza. – Wyraz mojej twarzy automatycznie
się zmienił. Wspaniale jej ze mną…
-Odprowadzę
Cię.
Po
drodze dowiedziałem się o niej jeszcze kilku ciekawych rzeczy. Podobno pisze
własne piosenki, ale boi się je pokazać kolegom z zespołu. Mieszka na obrzeżach
Newark. Ma dwa koty, które wabią się Iron i Maiden…
-Gdzieś
Ty się podziewała całe moje życie? – spytałem pół żartem, pół serio.
-Mogłabym
to pytanie zadać Tobie – odparła, ukazując rządek bialutkich zębów.
Wyciągnąłem
z kieszeni rękę i odszukałem tą, należącą do niej. Rozwiała wszystkie moje
wątpliwości, gdy zacisnęła palce wokół moich. Była niesamowita…
-To
tutaj. – Stanęliśmy przed, pomalowanym na kremowo, domkiem jednorodzinnym. Wszystkie
okna były zasłonięte. Nie było widać, by ktokolwiek z domowników wciąż nie
spał. – Dziękuję Ci za dzisiaj. Daj telefon. – Posłusznie wyjąłem go z kurtki i
podałem.
-To
ja dziękuję, świetnie się z Tobą bawiłem – odparłem, chowając telefon z powrotem
na jego miejsce.
Staliśmy
tak przez dłuższą chwilę, nie bardzo wiedząc jak się pożegnać. Zwykły uścisk
byłby czymś niewystarczającym… Nie myśląc dłużej pochyliłem się lekko w jej
stronę. Ujrzałem jak lekko przymyka oczy, co tylko dodało mi odwagi. Połączyłem
nasze usta w delikatnym pocałunku, który sprawił, że moje serce mocno obijało
się o żebra. Zakładam, że wyskoczyłoby na ulice, gdyby nie otaczające je kości.
Trwało to zaledwie kilka sekund, lecz z łatwością mogę pokusić się o
stwierdzenie, że był to jeden z najprzyjemniejszych momentów mojego życia.
-Dobranoc
Ray. Daj znać, że cało dotarłeś do domu.
-Odezwę
się. Dobranoc Christa.
Obserwowałem
ją, jak pokonywała drogę od bramki do drzwi wejściowych. Odwróciła się i
ponownie uśmiechnęła w moją stronę, po czym zniknęła w głębi domu.
Ja chcę rozdział z zjaranym Frankiem w roli głównej xD Chociaż jak można było zauważyć w rozmowie telefonicznej "Gerard prosi, żebyś wyjął landrynki z nosa!" Genialny tekst, tylko zastanawiam się, który normalny człowiek nosi landrynki w nosie? xD
OdpowiedzUsuńOgółem- zajebiste!
Czekam na więcej i weny życzę!
xoxo.
Zjarany duet Frank + Gee jeszcze w tym tygodniu ;D
UsuńNormalny chyba żaden, ale Ray w liceum i owszem xd (audentycznie).
Hah, jak ja kocham to opowiadanie!
OdpowiedzUsuńPrzez cały czas jak je czytałam miałam banana na twarzy, a w co śmieszniejszych momentach wybuchałam głośnym śmiechem. To było genialne ;-)
Zjarany Frank + Gerard - mój ulubiony duet. Coś mam wrażenie, że niezła rozróba na tej imprezie będzie:D
Jeeju, dziękuję!
UsuńCieszę się, że opowiadanie śmieszy i chyba ogólnie się podoba ^^
Oj będzie, będzie ;D