*Frank* piątek, listopad 1994
Naprawdę
się starałem. Próbowałem ze wszystkich sił. Nie pomogli nawet ludzie, którzy
zaczęli omijać mnie kilku metrowym łukiem. Nie pomagał fakt, że po chwili
znalazłem się na podłodze. Wpatrywałem się w roześmianą twarz Gerarda,
śpiewającego jakiś utwór z nurtu disco...
Wyzwanie,
to wyzwanie! Niechaj śpiewa, podpowiedział diabelski głosik w mej głowie. Takim
też sposobem pan Way brał właśnie udział w konkursie karaoke. Śmiałem się zbyt
głośno, by choćby dosłyszeć dźwięki wydobywające się z głośników. Nie był w
stanie przejmować się wszystkimi ludźmi wokół, bacznie go obserwującymi. Tupał
nogami i wiercił dupą jak klasyczna tancerka z teledysków. Gdy po
wcześniejszych wyzwaniach myślałam, że nic lepszego nie przyjdzie nam już do
głowy, karaoke z pewnością przebiło to wszystko.
Chociaż
wkroczenie na teren imprezy w bokserkach i koszulach z krawatem, albo kupienie
solenizantce wibratora i paczki kondomów na prezent też było nie najgorszym pomysłem.
Później zaczęliśmy puszczać oczka do samotnych pasztetów, objadających się
chrupkami. Dzwonić do różnych znajomych z głupimi tekstami. Zatańczyłem na
torcie, a Gerard śpiewa disco polo. Suka mogła z łatwością pokusić się o
stwierdzenie, że zepsuliśmy jej całą imprezę. Z drugiej jednak strony, gdyby
nie my, ludzie zmulaliby po kątach, nikt by się nie bawił. To my nakręcaliśmy
całą tą stypę. Wyciągaliśmy do tańca te dziewczyny, których nikt w życiu nie
zapytałby się nawet o godzinę. Najgłośniej krzyczeliśmy, gdy prosił o to
specjalnie wynajęty DJ. Zagadywaliśmy wszystkich, choć odsuwali się, gdy
wyczuwali zioło.
Laura, sama w sobie, okazała się rzeczywiście
być suką. Nie znałem zbyt dobrze Mikey ‘a, ale nie miałem pojęcia jak mógł się
umawiać z taką dziewczyną. Była ona faktycznie, całkiem ładna, ale jej
zachowanie było… Cóż, co najmniej dziwne. Zorientowałem się, że pomimo tego iż
w domu Way ‘ów spędzam naprawdę dużo czasu, praktycznie nie znałem młodszego
brata mojego najlepszego przyjaciela, a przecież wiekowo było mi bliżej właśnie
do niego.
-Chciałbym
tylko wspomnieć, że piosenka ta dedykowana była dla największego skurwiela na
świecie. Dziękuję za oklaski! – Nikt mu nie klaskał. Ja zaś siedziałem, uspokojony już, na
podłodze i spoglądałem w jego stronę. Jeszcze raz pomyślałem o tym, jak dobrze
trafiłem, biorąc go za najlepszego przyjaciela. Dopiero teraz zorientowałem
się, jak toksyczna była moja przyjaźń z Hugh. Oczywiście z Gerardem też
zdarzało nam się popić i nieźle narozrabiać, ale darzyliśmy się swego rodzaju
troską. Nie pozwalaliśmy drugiemu na przesadzenie z alkoholem, lub nadmierne
unikanie szkoły.
Lepiej
być nie mogło.
-Chyba
już wszystko ze mnie zeszło – powiedziałem, patrząc we wciąż roześmiane zielone
oczy. Nie było już po nich widać żadnych oznak dość dużej ilości spalonych
ziół.
-U
mnie to samo, ale myślę, że wystarczy jak na jeden wieczór. Ogólnie to
zwinąłbym się stąd, póki ta Suka nie zorientuje się, że wlaliśmy Domestosa do
jej ulubionego ponczu… - No tak, prawie bym o tym zapomniał.
-Dobry
pomysł, wynośmy się stąd.
-Muszę
tylko znaleźć Młodego… Chodź. – Wstaliśmy ze środka podłogi i zaczęliśmy
przeszukiwać dom. Masa pijanych nastolatków kłębiła się w każdym możliwym
kącie. Wiele par obściskiwało się na kanapach, fotelach, a nawet na podłodze. Dom
należący do Suki, był naprawdę ogromny. Znajdował się na obrzeżach Newark. Wszystkie ściany ozdobione były drogimi malowidłami, na podłodze znajdowały się
rozmaite dywany. Wszystko to, razem wzięte, wręcz ociekało kiczem. Nic do
niczego nie pasowało, wszędzie pełno było nie potrzebnych rzeczy. Cóż, natura
bogaczy, nieważne co jak się ze sobą komponuje, ważne by ociekało pieprzonym
burżujstwem.
Przepchaliśmy
się przez zatłoczone schody i metodą prób i błędów (bardzo, ale to bardzo
surowych i degustujących błędów), odnaleźliśmy wreszcie suczą budę, a w niej
pół nagiego Mikey ‘a. Na nasze szczęście, nieposłuszna psina opuściła swe
terytorium na jakiś czas, udając się do łazienki.
-Kurwa,
co wy tu robicie? – szepnął zdezorientowany i podniósł się z legowiska jego
dziewczyny.- Ona tu zaraz przyjdzie, po prostu wypruje z was flaki! – zaczął prowadzić
nas spowrotem na korytarz.
– Swoją drogą… - szepnął. – Wszystkie wasze akcje
były przezajebiste chłopaki!
-No
wiadomo, ktoś musiał rozkręcić tę imprezę… – Gerard podjął się rozmowy z
bratem. Ja zaś zacząłem dokładniej przyglądać się zgromadzonym na korytarzu ludziom. Większość z
nich była w moim wieku, nie brakowało jednak ludzi podobnych do Gee, lub nawet
studentów. Ciekawe jakim sposobem ta pusta psina zdobyła tylu znajomych. Może
większość została na tą imprezę zaciągnięta siłą, jak na przykład ja, lub
przyszła tu po prostu by się nachlać z okazji kolejnego roku życia naszej suni.
Ciekawe, czy jej lata mnoży się przez siedem…
-Możemy
spadać. – Gerard złapał mnie za ramię i pociągnął w dół schodów. Potknąłem się
o czyjąś nogę…
-Kurwa
mać! – Wrzasnąłem, prawdopodobnie na cały dom, podnosząc się obolały z podłogi.
Spojrzałem w górę. Suka.
-Patrz
jak leziesz! – Że co proszę? To jest chyba, kurwa, jakiś żart. Jakby jej dom
nie był wystarczająco w chuj duży, by szanowna psina mogła warować w innym
miejscu niż zapchane schody.
-Skarbie,
odpuść. On nie chciał… - Mikey szybko podszedł do swojego pupila i próbował
jakoś opanować sytuację. Nie powiem, żeby polepszyło to mój nastrój.
-
A właśnie, kurwa, że chciałem! – Na twarzy wszystkich zgromadzonych wokół ludzi
widniało zdziwienie, muzyka przestała grać. Czułem się strasznie pewny siebie.
– Oczekuję przeprosin. Za równo za to, że się przez Ciebie wyjebałem jak i za
to że jesteś taką suką!
Mówiłem, śmiejąc się jednocześnie. Suka z
trudem przyjęła do wiadomości to, co właśnie usłyszała. Mikey stał zupełnie
zmurowany. Uśmiechałem się tak mocno, że aż bolały mnie policzki.
–
Tak trudno pogodzić się z prawdą? Może Ty mnie po prostu nie rozumiesz?
Powinienem chyba szczekać… Z pewnością byłoby Ci łatwiej.
Brawa? Czy padło mi na słuch? Rozejrzałem się
naokół siebie… Wszyscy, no oczywiście bez Suki...
Czy
psy umieją klaskać?
Każda
twarz wykrzywiała się w szerokim uśmiechu. Ludzie, których widziałem po raz
pierwszy w życiu wiwatowali. Co się dzieję? Mikey stał, próbując powstrzymać
wybuch śmiechu, trzymając Sukę za łapę. Powoli zaczęła zmierzać w moją stronę.
-Wynoś
się stąd – powiedziała całkiem spokojnym tonem i uniosła rękę. Już szykowałem
się na siarczysty policzek, gdy odezwał się ktoś, o kim praktycznie zapomniałem
w całej tej sytuacji.
-Ani
się waż… – Palce mojego przyjaciela mocno ściskały jej nadgarstek, znajdujący
się zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy. –Suko.
-Mikey…
Zrób coś! – krzyknęła. Wcześniej nie widziałem jak silny był uścisk Gerarda. W
pewnym momencie jej palce zaczęły sinieć.
– Puść mnie! To boli do cholery!
-Gee,
puść ją –powiedziałem cicho, zdziwiony wyrazem jego twarzy. W zielonych oczach
malował się obłęd, jakby chciał ją co najmniej uśmiercić. – Gee, chodźmy stąd.
Zostaw ją. – Złapałem go za ramię i oderwałem jego dłoń od nadgarstka Suki, na
którym widniały czerwone ślady. Ruszyliśmy w stronę drzwi, wciąż czując na
sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Po chwili znaleźliśmy się na zewnątrz.
Droga
do domu Way’ ów strasznie mi się dłużyła. Gerard nie odezwał się ani słowem, a po
jego twarzy było widać, że uciążliwie nad czymś rozmyśla. Nie chciałem
naciskać, gdyby chciał to powiedziałby mi o co chodzi. Pozwoliłem więc trwać
tej nieznośnej ciszy. Nasze osiedle znajdowało się jakieś 5 kilometrów od
miejsca, w którym mieszkała Suka...
Nie mam pojęcia jakim cudem trafiliśmy w tamto
miejsce będąc na haju.
Jakoś
w połowie drogi przysiedliśmy z Gerardem na ławce w parku. Teoretyczną
przyczyną było zmęczenie, praktyczną chęć nikotyny. Wyjąłem z kieszeni paczkę,
którą kupiliśmy na pół i poczęstowałem papierosem przyjaciela, po czym sam
wziąłem innego do ręki. Naokół nas nie było ani żywej duszy, nic dziwnego,
dochodziła trzecia. Oboje szybko zaciągaliśmy się dymem, by jak najprędzej
znaleźć się w domu. Gee wciąż był całkowicie pochłonięty swymi myślami, a ja
trwałem po prostu w stanie całkowitej hibernacji. Było zimno, głowa bolała, a
my wlekliśmy się w całkowitej ciszy przez pół miasta o trzeciej nad ranem.
Zajebiście.
Telefon
Gerarda zawibrował, gdy tylko weszliśmy do jego pokoju, trzymając po kubku
ciepłej herbaty w rękach. Odłożyłem napój na zawalone papierami biurko i
usiadłem na łóżku. Dzisiejszej nocy znajdowało się, o dziwo, w normalnej
pozycji, pod ścianą, tuż obok okna. Czekałem aż Gee weźmie swoją piżamę i uda
się do pokoju Mikey’ a, jak zawsze, gdy u nich spałem. Zdarzało się to tylko
wtedy, gdy Młodego lub ich mamy nie było w domu, przez co mogłem spokojnie
zająć łóżko należące do Gerarda.
-Kurwa…
- powiedział cicho, odrywając wzrok od telefonu. Może i było to przekleństwo,
ale jednocześnie pierwsze słowo, które od niego usłyszałem w przeciągu
ostatnich dwóch godzin. – Młody jednak wraca na noc.
-Mogę
spać na podłodze. – Doprawdy nie miałbym z tym problemu, w gorszych miejscach
się sypiało.
-Nie
będziesz spał na podłodze Frank. Jakoś się zmieścimy z Mikey’ em u niego. – Popatrzyłem
na niego, totalnie zirytowanym wzrokiem.
-Gerard,
Twoje łóżko jest z pięć razy większe. Zmieścimy się tu przecież we dwójkę. –
Podniosłem się i chwyciłem za koszulkę, która od mojej ostatniej nocy w domu
Way’ ów nie zmieniła położenia. Udałem się do łazienki, mijając przy tym
przyjaciela. – Okej?
-Tak,
w sumie to masz rację. – Na jego twarzy zagościł lekki, fałszywy uśmiech.
Szybko
się przebrałem i umyłem zęby. Byłem strasznie zmęczony. Moja twarz była
niesamowicie blada a pod oczami widniały lekko fioletowe sińce. Odziany w
czarną koszulkę i fioletowe bokserki, wróciłem do pokoju i zastałem tam,
przebranego już, Gerarda. Stał przy biurku, przeglądając jakieś papiery, ubrany
w czerwoną koszulkę i ciemne bokserki. Skierowałem się prosto do łóżka.
Położyłem się od strony ściany, starając się zostawić jak najwięcej wolnego
miejsca. Po chwili poczułem, że Gerard kładzie się obok mnie.
-Dobranoc
Gee.
-Dobranoc
Frankie.
Zasnąłem
niewiarygodnie szybko.
Znalazłem
się w lesie, było strasznie ciemno.
Ledwo co widziałem ścieżkę wijącą się pod moimi nogami. Biegłem, chociaż nie
wiedziałem po co. Nikt mnie nie gonił, nie czułem chęci szybkiego przybycia w
żadne miejsce. Zapierdalałem jednak z prędkością światła. Znałem to miejsce… To
ta sama ścieżka, którą wracaliśmy ze szkoły, w dniu kiedy spotkałem Gerarda.
Właśnie mijałem miejsce, gdzie usiadł roześmiany, stwierdzając jaki to on jest
beznadziejny. Biegłem dalej, mijając dziesiątki drzew i krzaków. W oddali
zobaczyłem domy, stojące na naszym osiedlu. Tuż przed wyjściem z lasu stał
Hugh, ten starszy, znajdujący się aktualnie w Californii.
-Brzydzę
się Ciebie – powiedział mi prosto w twarz, gdy tylko stanąłem tuż przed nim. –
Jesteś okropny. – Uderzył mnie w brzuch, później w głowę. Nie czułem nic,
stałem, bez ruchu, do czasu aż w końcu zniknął.
Znów
biegłem. Znalazłem się na głównej ulicy naszego osiedla. Szybko przedostałem
się pod drzwi Way’ ów. Nie kłopotałem się pukaniem, po prostu pociągnąłem za
klamkę i wparowałem się do środka. Na parterze nie było nikogo. Udałem się, po
schodach, prosto do pokoju Gerarda. Zastałem go siedzącego za biurkiem. Malował
mój portret. Był niesamowity, zupełnie jakbym spoglądał na siebie w lustrze.
Złapałem przyjaciela za ramiona. Odwrócił się i uśmiechnął na mój widok.
Wstał z krzesła a ja… Intensywnie wpiłem
się w jego wargi.
-Nie
jestem okropny! Nie jestem! – krzyczałem między pocałunkami, jakby w odpowiedzi
do Hugh, który notabene właśnie zjawił się w drzwiach do pokoju Gee. Podszedł
do nas i brutalnie rozdzielił. Upadłem na podłogę. Gerard obrywał po głowie,
brzuchu… A ja nie mogłem nic zrobić. Krzyczałem, w moich oczach zbierały się
łzy. Po chwili mój przyjaciel upadł na podłogę nieprzytomny. Hugh zniknął, a ja
znów byłem w stanie się poruszać. Przeczołgałem się w stronę Gee, jego usta
były sine. Z nosa sączyła się krew. Przyłożyłem rękę do jego szyi, nie wyczułem
pulsu. Zacząłem płakać, krzyczeć, całować jego zimne usta…
-
Frank!
Obudziłem
się, mocno wtulony w tors Gerarda, który spoglądał na mnie zdziwiony. Jego
koszulka, jak i moje policzki były mokre od łez.
-Co
Ci się stało? – zapytał, oplatając mnie swymi ramionami, całkowicie nie
przejmując się tym, jak cała ta sytuacja
mogła wyglądać. – Już wszystko dobrze. – Pogładził moje plecy, a ja stopniowo
się uspakajałem.
-
Przepraszam – szepnąłem, próbując się od niego odsunąć, jednak jego ramiona
skutecznie mi to uniemożliwiały. – Miałem po prostu zły sen. Śpijmy dalej.
Zasnęliśmy,
wciąż do siebie przytuleni. Cała sytuacja była dziwna, lecz nie powiem, bym nie
czuł się w niej komfortowo. Cieszyłem się, że Gerard zrozumiał sytuację w
jakiej się znalazłem...
Potrzebowałem
bliskości, nie ważne od kogo.
Ooo :3 Widzę, że jestem pierwszą komentującą rozdział, który rzecz jasna był genialny! :D Uh, Frankie taki dziwny, mam wrażenie, że w najbliższym czasie jeden z nich zrobi coś głupiego i będziemy mieli mową parę na obiekcie 3:) Pisz, pisz!
OdpowiedzUsuńDzięki, dzięki ;D
UsuńNie odpowiem, na Twoje gdybania bo Spoilering to rzecz zła xD
Uhuh, kolejny zajebisty rozdział! Ta impreza... Domestos w pączu? Hm, ciekawe połączenie... xD
OdpowiedzUsuńKiedy będzie coś pomiędzy Gee a Frankiem? :D Nie mogę się doczekać xD
Czekam na więcej! :D
Spokojnie, spokojnie... na COŚ przyjdzie czas już całkiem nie długo ;)
UsuńChłopaki się muszą po prostu do tego przygotować :)
Cieszę się, że się podobało!
Nie wytrzymałam! Jestem nowa na twoim blogu i nadrabiam zaległości. Miałam nie komentować starszych rozdziałów, ale tego nie mogłam przepuścić.
OdpowiedzUsuńW życiu nie czytałam lepszego opowiadania. Cholera, przez praktycznie wszystkie rozdziały przeszłam z bananem na twarzy.
Ale ten rozdział mnie rozwalił. Śmiałam się jak głupia XDDD
Jezu, kocham Cię za to opowiadanie. Genialne po prostu. Brak słów.
Geez to takie miłe ! :D Dziękuuuuję^^ Mam nadzieję, że dalej też Ci się spodoba ;D
UsuńbtWAy, ładny awatar :) !