niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 21

*Frank* piątek, listopad 1994

Naprawdę się starałem. Próbowałem ze wszystkich sił. Nie pomogli nawet ludzie, którzy zaczęli omijać mnie kilku metrowym łukiem. Nie pomagał fakt, że po chwili znalazłem się na podłodze. Wpatrywałem się w roześmianą twarz Gerarda, śpiewającego jakiś utwór z nurtu disco...

Wyzwanie, to wyzwanie! Niechaj śpiewa, podpowiedział diabelski głosik w mej głowie. Takim też sposobem pan Way brał właśnie udział w konkursie karaoke. Śmiałem się zbyt głośno, by choćby dosłyszeć dźwięki wydobywające się z głośników. Nie był w stanie przejmować się wszystkimi ludźmi wokół, bacznie go obserwującymi. Tupał nogami i wiercił dupą jak klasyczna tancerka z teledysków. Gdy po wcześniejszych wyzwaniach myślałam, że nic lepszego nie przyjdzie nam już do głowy, karaoke z pewnością przebiło to wszystko.

Chociaż wkroczenie na teren imprezy w bokserkach i koszulach z krawatem, albo kupienie solenizantce wibratora i paczki kondomów  na prezent też było nie najgorszym pomysłem. Później zaczęliśmy puszczać oczka do samotnych pasztetów, objadających się chrupkami. Dzwonić do różnych znajomych z głupimi tekstami. Zatańczyłem na torcie, a Gerard śpiewa disco polo. Suka mogła z łatwością pokusić się o stwierdzenie, że zepsuliśmy jej całą imprezę. Z drugiej jednak strony, gdyby nie my, ludzie zmulaliby po kątach, nikt by się nie bawił. To my nakręcaliśmy całą tą stypę. Wyciągaliśmy do tańca te dziewczyny, których nikt w życiu nie zapytałby się nawet o godzinę. Najgłośniej krzyczeliśmy, gdy prosił o to specjalnie wynajęty DJ. Zagadywaliśmy wszystkich, choć odsuwali się, gdy wyczuwali zioło.

 Laura, sama w sobie, okazała się rzeczywiście być suką. Nie znałem zbyt dobrze Mikey ‘a, ale nie miałem pojęcia jak mógł się umawiać z taką dziewczyną. Była ona faktycznie, całkiem ładna, ale jej zachowanie było… Cóż, co najmniej dziwne. Zorientowałem się, że pomimo tego iż w domu Way ‘ów spędzam naprawdę dużo czasu, praktycznie nie znałem młodszego brata mojego najlepszego przyjaciela, a przecież wiekowo było mi bliżej właśnie do niego.

-Chciałbym tylko wspomnieć, że piosenka ta dedykowana była dla największego skurwiela na świecie. Dziękuję za oklaski! – Nikt mu nie klaskał.  Ja zaś siedziałem, uspokojony już, na podłodze i spoglądałem w jego stronę. Jeszcze raz pomyślałem o tym, jak dobrze trafiłem, biorąc go za najlepszego przyjaciela. Dopiero teraz zorientowałem się, jak toksyczna była moja przyjaźń z Hugh. Oczywiście z Gerardem też zdarzało nam się popić i nieźle narozrabiać, ale darzyliśmy się swego rodzaju troską. Nie pozwalaliśmy drugiemu na przesadzenie z alkoholem, lub nadmierne unikanie szkoły.

Lepiej być nie mogło.

-Chyba już wszystko ze mnie zeszło – powiedziałem, patrząc we wciąż roześmiane zielone oczy. Nie było już po nich widać żadnych oznak dość dużej ilości spalonych ziół.

-U mnie to samo, ale myślę, że wystarczy jak na jeden wieczór. Ogólnie to zwinąłbym się stąd, póki ta Suka nie zorientuje się, że wlaliśmy Domestosa do jej ulubionego ponczu… - No tak, prawie bym o tym zapomniał.

-Dobry pomysł, wynośmy się stąd.

-Muszę tylko znaleźć Młodego… Chodź. – Wstaliśmy ze środka podłogi i zaczęliśmy przeszukiwać dom. Masa pijanych nastolatków kłębiła się w każdym możliwym kącie. Wiele par obściskiwało się na kanapach, fotelach, a nawet na podłodze. Dom należący do Suki, był naprawdę ogromny. Znajdował się na obrzeżach Newark. Wszystkie ściany ozdobione były drogimi malowidłami, na podłodze znajdowały się rozmaite dywany. Wszystko to, razem wzięte, wręcz ociekało kiczem. Nic do niczego nie pasowało, wszędzie pełno było nie potrzebnych rzeczy. Cóż, natura bogaczy, nieważne co jak się ze sobą komponuje, ważne by ociekało pieprzonym burżujstwem.

Przepchaliśmy się przez zatłoczone schody i metodą prób i błędów (bardzo, ale to bardzo surowych i degustujących błędów), odnaleźliśmy wreszcie suczą budę, a w niej pół nagiego Mikey ‘a. Na nasze szczęście, nieposłuszna psina opuściła swe terytorium na jakiś czas, udając się do łazienki.

-Kurwa, co wy tu robicie? – szepnął zdezorientowany i podniósł się z legowiska jego dziewczyny.- Ona tu zaraz przyjdzie, po prostu wypruje z was flaki! – zaczął prowadzić nas spowrotem na korytarz. 

– Swoją drogą… - szepnął. – Wszystkie wasze akcje były przezajebiste chłopaki!

-No wiadomo, ktoś musiał rozkręcić tę imprezę… – Gerard podjął się rozmowy z bratem. Ja zaś zacząłem dokładniej przyglądać się  zgromadzonym na korytarzu ludziom. Większość z nich była w moim wieku, nie brakowało jednak ludzi podobnych do Gee, lub nawet studentów. Ciekawe jakim sposobem ta pusta psina zdobyła tylu znajomych. Może większość została na tą imprezę zaciągnięta siłą, jak na przykład ja, lub przyszła tu po prostu by się nachlać z okazji kolejnego roku życia naszej suni. Ciekawe, czy jej lata mnoży się przez siedem…

-Możemy spadać. – Gerard złapał mnie za ramię i pociągnął w dół schodów. Potknąłem się o czyjąś nogę…

-Kurwa mać! – Wrzasnąłem, prawdopodobnie na cały dom, podnosząc się obolały z podłogi. Spojrzałem w górę. Suka.

-Patrz jak leziesz! – Że co proszę? To jest chyba, kurwa, jakiś żart. Jakby jej dom nie był wystarczająco w chuj duży, by szanowna psina mogła warować w innym miejscu niż zapchane schody.

-Skarbie, odpuść. On nie chciał… - Mikey szybko podszedł do swojego pupila i próbował jakoś opanować sytuację. Nie powiem, żeby polepszyło to mój nastrój.

- A właśnie, kurwa, że chciałem! – Na twarzy wszystkich zgromadzonych wokół ludzi widniało zdziwienie, muzyka przestała grać. Czułem się strasznie pewny siebie. – Oczekuję przeprosin. Za równo za to, że się przez Ciebie wyjebałem jak i za to że jesteś taką suką!

 Mówiłem, śmiejąc się jednocześnie. Suka z trudem przyjęła do wiadomości to, co właśnie usłyszała. Mikey stał zupełnie zmurowany. Uśmiechałem się tak mocno, że aż bolały mnie policzki.

– Tak trudno pogodzić się z prawdą? Może Ty mnie po prostu nie rozumiesz? Powinienem chyba szczekać… Z pewnością byłoby Ci łatwiej.

 Brawa? Czy padło mi na słuch? Rozejrzałem się naokół siebie… Wszyscy, no oczywiście bez Suki...

Czy psy umieją klaskać?

Każda twarz wykrzywiała się w szerokim uśmiechu. Ludzie, których widziałem po raz pierwszy w życiu wiwatowali. Co się dzieję? Mikey stał, próbując powstrzymać wybuch śmiechu, trzymając Sukę za łapę. Powoli zaczęła zmierzać w moją stronę.

-Wynoś się stąd – powiedziała całkiem spokojnym tonem i uniosła rękę. Już szykowałem się na siarczysty policzek, gdy odezwał się ktoś, o kim praktycznie zapomniałem w całej tej sytuacji.

-Ani się waż… – Palce mojego przyjaciela mocno ściskały jej nadgarstek, znajdujący się zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy. –Suko.

-Mikey… Zrób coś! – krzyknęła. Wcześniej nie widziałem jak silny był uścisk Gerarda. W pewnym momencie jej palce zaczęły sinieć. 

– Puść mnie! To boli do cholery!

-Gee, puść ją –powiedziałem cicho, zdziwiony wyrazem jego twarzy. W zielonych oczach malował się obłęd, jakby chciał ją co najmniej uśmiercić. – Gee, chodźmy stąd. Zostaw ją. – Złapałem go za ramię i oderwałem jego dłoń od nadgarstka Suki, na którym widniały czerwone ślady. Ruszyliśmy w stronę drzwi, wciąż czując na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Po chwili znaleźliśmy się na zewnątrz.

Droga do domu Way’ ów strasznie mi się dłużyła. Gerard nie odezwał się ani słowem, a po jego twarzy było widać, że uciążliwie nad czymś rozmyśla. Nie chciałem naciskać, gdyby chciał to powiedziałby mi o co chodzi. Pozwoliłem więc trwać tej nieznośnej ciszy. Nasze osiedle znajdowało się jakieś 5 kilometrów od miejsca, w którym mieszkała Suka...

 Nie mam pojęcia jakim cudem trafiliśmy w tamto miejsce będąc na haju.

Jakoś w połowie drogi przysiedliśmy z Gerardem na ławce w parku. Teoretyczną przyczyną było zmęczenie, praktyczną chęć nikotyny. Wyjąłem z kieszeni paczkę, którą kupiliśmy na pół i poczęstowałem papierosem przyjaciela, po czym sam wziąłem innego do ręki. Naokół nas nie było ani żywej duszy, nic dziwnego, dochodziła trzecia. Oboje szybko zaciągaliśmy się dymem, by jak najprędzej znaleźć się w domu. Gee wciąż był całkowicie pochłonięty swymi myślami, a ja trwałem po prostu w stanie całkowitej hibernacji. Było zimno, głowa bolała, a my wlekliśmy się w całkowitej ciszy przez pół miasta o trzeciej nad ranem.

 Zajebiście.

Telefon Gerarda zawibrował, gdy tylko weszliśmy do jego pokoju, trzymając po kubku ciepłej herbaty w rękach. Odłożyłem napój na zawalone papierami biurko i usiadłem na łóżku. Dzisiejszej nocy znajdowało się, o dziwo, w normalnej pozycji, pod ścianą, tuż obok okna. Czekałem aż Gee weźmie swoją piżamę i uda się do pokoju Mikey’ a, jak zawsze, gdy u nich spałem. Zdarzało się to tylko wtedy, gdy Młodego lub ich mamy nie było w domu, przez co mogłem spokojnie zająć łóżko należące do Gerarda.

-Kurwa… - powiedział cicho, odrywając wzrok od telefonu. Może i było to przekleństwo, ale jednocześnie pierwsze słowo, które od niego usłyszałem w przeciągu ostatnich dwóch godzin. – Młody jednak wraca na noc.

-Mogę spać na podłodze. – Doprawdy nie miałbym z tym problemu, w gorszych miejscach się sypiało.

-Nie będziesz spał na podłodze Frank. Jakoś się zmieścimy z Mikey’ em u niego. – Popatrzyłem na niego, totalnie zirytowanym wzrokiem.

-Gerard, Twoje łóżko jest z pięć razy większe. Zmieścimy się tu przecież we dwójkę. – Podniosłem się i chwyciłem za koszulkę, która od mojej ostatniej nocy w domu Way’ ów nie zmieniła położenia. Udałem się do łazienki, mijając przy tym przyjaciela. – Okej?

-Tak, w sumie to masz rację. – Na jego twarzy zagościł lekki, fałszywy uśmiech.

Szybko się przebrałem i umyłem zęby. Byłem strasznie zmęczony. Moja twarz była niesamowicie blada a pod oczami widniały lekko fioletowe sińce. Odziany w czarną koszulkę i fioletowe bokserki, wróciłem do pokoju i zastałem tam, przebranego już, Gerarda. Stał przy biurku, przeglądając jakieś papiery, ubrany w czerwoną koszulkę i ciemne bokserki. Skierowałem się prosto do łóżka. Położyłem się od strony ściany, starając się zostawić jak najwięcej wolnego miejsca. Po chwili poczułem, że Gerard kładzie się obok mnie.

-Dobranoc Gee.

-Dobranoc Frankie.

Zasnąłem niewiarygodnie szybko.

Znalazłem się w lesie, było strasznie  ciemno. Ledwo co widziałem ścieżkę wijącą się pod moimi nogami. Biegłem, chociaż nie wiedziałem po co. Nikt mnie nie gonił, nie czułem chęci szybkiego przybycia w żadne miejsce. Zapierdalałem jednak z prędkością światła. Znałem to miejsce… To ta sama ścieżka, którą wracaliśmy ze szkoły, w dniu kiedy spotkałem Gerarda. Właśnie mijałem miejsce, gdzie usiadł roześmiany, stwierdzając jaki to on jest beznadziejny. Biegłem dalej, mijając dziesiątki drzew i krzaków. W oddali zobaczyłem domy, stojące na naszym osiedlu. Tuż przed wyjściem z lasu stał Hugh, ten starszy, znajdujący się aktualnie w Californii.

-Brzydzę się Ciebie – powiedział mi prosto w twarz, gdy tylko stanąłem tuż przed nim. – Jesteś okropny. – Uderzył mnie w brzuch, później w głowę. Nie czułem nic, stałem, bez ruchu, do czasu aż w końcu zniknął.

Znów biegłem. Znalazłem się na głównej ulicy naszego osiedla. Szybko przedostałem się pod drzwi Way’ ów. Nie kłopotałem się pukaniem, po prostu pociągnąłem za klamkę i wparowałem się do środka. Na parterze nie było nikogo. Udałem się, po schodach, prosto do pokoju Gerarda. Zastałem go siedzącego za biurkiem. Malował mój portret. Był niesamowity, zupełnie jakbym spoglądał na siebie w lustrze. Złapałem przyjaciela za ramiona. Odwrócił się i uśmiechnął na mój widok. Wstał  z krzesła a ja… Intensywnie wpiłem się w jego wargi.

-Nie jestem okropny! Nie jestem! – krzyczałem między pocałunkami, jakby w odpowiedzi do Hugh, który notabene właśnie zjawił się w drzwiach do pokoju Gee. Podszedł do nas i brutalnie rozdzielił. Upadłem na podłogę. Gerard obrywał po głowie, brzuchu… A ja nie mogłem nic zrobić. Krzyczałem, w moich oczach zbierały się łzy. Po chwili mój przyjaciel upadł na podłogę nieprzytomny. Hugh zniknął, a ja znów byłem w stanie się poruszać. Przeczołgałem się w stronę Gee, jego usta były sine. Z nosa sączyła się krew. Przyłożyłem rękę do jego szyi, nie wyczułem pulsu. Zacząłem płakać, krzyczeć, całować jego zimne usta…

- Frank!

Obudziłem się, mocno wtulony w tors Gerarda, który spoglądał na mnie zdziwiony. Jego koszulka, jak i moje policzki były mokre od łez.

-Co Ci się stało? – zapytał, oplatając mnie swymi ramionami, całkowicie nie przejmując się tym, jak cała  ta sytuacja mogła wyglądać. – Już wszystko dobrze. – Pogładził moje plecy, a ja stopniowo się uspakajałem.

- Przepraszam – szepnąłem, próbując się od niego odsunąć, jednak jego ramiona skutecznie mi to uniemożliwiały. – Miałem po prostu zły sen. Śpijmy dalej.

Zasnęliśmy, wciąż do siebie przytuleni. Cała sytuacja była dziwna, lecz nie powiem, bym nie czuł się w niej komfortowo. Cieszyłem się, że Gerard zrozumiał sytuację w jakiej się znalazłem...


Potrzebowałem bliskości, nie ważne od kogo.

6 komentarzy:

  1. Ooo :3 Widzę, że jestem pierwszą komentującą rozdział, który rzecz jasna był genialny! :D Uh, Frankie taki dziwny, mam wrażenie, że w najbliższym czasie jeden z nich zrobi coś głupiego i będziemy mieli mową parę na obiekcie 3:) Pisz, pisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięki ;D
      Nie odpowiem, na Twoje gdybania bo Spoilering to rzecz zła xD

      Usuń
  2. Uhuh, kolejny zajebisty rozdział! Ta impreza... Domestos w pączu? Hm, ciekawe połączenie... xD
    Kiedy będzie coś pomiędzy Gee a Frankiem? :D Nie mogę się doczekać xD
    Czekam na więcej! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, spokojnie... na COŚ przyjdzie czas już całkiem nie długo ;)
      Chłopaki się muszą po prostu do tego przygotować :)
      Cieszę się, że się podobało!

      Usuń
  3. Nie wytrzymałam! Jestem nowa na twoim blogu i nadrabiam zaległości. Miałam nie komentować starszych rozdziałów, ale tego nie mogłam przepuścić.
    W życiu nie czytałam lepszego opowiadania. Cholera, przez praktycznie wszystkie rozdziały przeszłam z bananem na twarzy.
    Ale ten rozdział mnie rozwalił. Śmiałam się jak głupia XDDD
    Jezu, kocham Cię za to opowiadanie. Genialne po prostu. Brak słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Geez to takie miłe ! :D Dziękuuuuję^^ Mam nadzieję, że dalej też Ci się spodoba ;D
      btWAy, ładny awatar :) !

      Usuń