piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 23

*Gerard* 
niedziela, grudzień 1994

-A pan, jak spędzi w tym roku święta?

-Gdzieś z dala od ankieterek, zadających idiotyczne pytania – burknąłem.

Już nic więcej do mnie nie powiedziała. Niech spierdala, jak najdalej stąd. Usiadłem ponowie na ławce w parku, w tym samym miejscu, gdzie z Frankiem odpoczywaliśmy, wracając z imprezy. Urodzin, które poprzewracały mi w głowie. Zarówno one, jak i wszystkie wcześniejsze wydarzenia sprawiły, że przez cały tydzień nie byłem w stanie logicznie myśleć. W końcu musiałem odpocząć. Od dręczących mnie pytań i wszystkich pojebanych sytuacji.

Egoistycznie uciekłem, nie mówiąc nikomu dokąd idę. Na dobrą sprawę, sam tego nie wiedziałem.

Najpierw poszedłem do lasu.

Nie przejmując się śniegiem, siedziałem na ziemi, wyżywając się na kartkach papieru. Wylałem wszystkie kłębiące się we mnie emocje. Przynajmniej niektóre sprawy nie były już tak cholernie pogmatwane jak wcześniej... Zrozumiałem problem Stevie’ go. Z pewnością był homoseksualistą, nawet jeśli tak usilnie temu zaprzeczał. Muszę z nim porozmawiać. Może w końcu cały ten program naprawdę polepszy chłopakowi życie… Jak na razie to tylko dostarczam mu jakiejś rozrywki, papierosy, zabieram go do klubów. Jak mogłem być aż tak głupi? Przecież to miało mu pomóc, a nie przysporzyć jeszcze więcej problemów. Lecz w końcu coś w nim pękło. Otworzył się przede mną, chociaż nie dałem mu do tego żadnych podstaw. Obłęd w jego oczach, gdy tylko powiedział mi o tym, co przekazał mu Hugh. Ton głosu podobny do mojego, gdy kazałem Suce zostawić Franka w spokoju…

Akurat ten temat wkradł się do mojej głowy, gdy spędzałem noc na strychu opuszczonego budynku. Było strasznie zimno, ale nic sobie z tego nie robiłem. Chciałem być właśnie w tym miejscu. To tutaj spaliśmy, w dniu, w którym się poznaliśmy. Dobrze pamiętam tą noc. Upiliśmy się w trupa, co okazało się być najlepszą formą integracji.

Frankie pił za dużo, opuszczał szkołę... Nic sobie z tego nie robił, w pełni go rozumiałem, towarzyszyłem mu w tym wszystkim. Ale ja, naprawdę się starałem. Chciałem odciągnąć go od uzależnień i zaniedbywania obowiązków. Po prostu chciałem, by żyło mu się lepiej… I w sumie możliwe, że trochę mi się udało.

Zapaliłem kolejnego papierosa z myślą, że moje płuca zawierają ostatnio więcej dymu niż powietrza. A niech tam, może dostanę raka, zdechnę sobie. Mama kupi mi ładny nagrobek, Mikey będzie przynosił mi kwiatki…
 Może tak, byłoby im lepiej?

Bez syna, który kłóci się o wizje artystyczne i doprowadza rodzicielkę do szału. Bez brata, który nie zważa na problemy tego, którym powinien się opiekować. Ja i mój cholerny egoizm. Ale myśląc o nich… W domu jest dużo miejsca, ale jeden wolny pokój na pewno wykorzystaliby w jakiś użyteczny sposób. Młody miałby całe piętro na wyłączność. Słoik kawy starczałby na, co najmniej, tydzień dłużej. Spadłyby rachunki za wodę. Oszczędności co nie miara! Znając moją rodzinkę, to z pewnością, trochę by pocierpieli. W końcu mama straciłaby swego pierworodnego, Młody… Znalazłby sobie w końcu lepszego przyjaciela. Może byłby to ktoś, kto nie załatwiałby mu alkoholu i narkotyków. Ktoś, kto słuchałby tego co on ma na myśli, a nie tylko nawijał o swoich problemach. Ktoś taki… Jak Frank.

Frankie…

A co stałoby się z nim? Ciekawe, czy przesiadywałby przy moim grobie, mówił o tym, jak spędził dzień, wspominał to co robiliśmy razem. A może właśnie, pozbyłby się problemu? Przecież, jakby nie było, zmusiłem go do przyjaźni. Wszystko spieprzyłem, ale tak bardzo pragnąłem jego obecności w moim życiu. Nareszcie znalazłem kogoś, kto mnie rozumiał, był przy mnie nawet późno w nocy, słuchał gdy mówiłem o wszystkich nic nie znaczących pierdołach. Może on po prostu się mnie trzyma, bo nie ma nikogo innego? Stracił przyjaciela, który zerwał z nim kontakt, a ja go przygarnąłem. Wybrał pierwszą lepszą opcję. Czy ja coś dla niego znaczyłem?

Dlaczego tak właściwie o tym myślę? Przecież ludzi takich jak Frank są dziesiątki, może setki. Jeśli mnie opuści, znajdę sobie kogoś innego…

-Kogo ja próbuję oszukać… - szepnąłem w powietrze, oczekują na odpowiedź od ściany lub zamkniętego okna. 

Naprawdę zgłosiłbym się do szpitala, gdybym takową otrzymał.

Podniosłem się do pozycji siedzącej, podciągając kolana pod brodę, spojrzałem przez wielkie okno. Zamontowaliśmy je jakiś czas temu, gdy tylko znaleźliśmy kilka z nich na śmietniku. Zdolni z nas chłopcy.

Święta się zbliżały. Zajebiście. Radosna atmosfera dała się czuć nawet w tej starej ruderze. Każda lampa, oświetlająca zaśnieżone drogi, ozdobiona była kolorowymi światełkami. Nie miałem nic przeciwko obchodzeniu świąt, można by nawet stwierdzić, iż lubiłem ten czas. Tyle żarcia, prezenty, wolne od szkoły… Pewnie tak jak co roku, nawpierdalamy się dwunastu dań z mikrofalówki i razem z Mikey’ em urządzimy sobie konkurs w bekaniu. Może i brzmi to okropnie, ale nawet mama ma z nas niezły ubaw. Ciekawe jakie zwyczaje świąteczne ma rodzina Iero…

Frankie. On znów w moich myślach.

Od czasu imprezy prawie z nim nie rozmawiałem. Z niewiadomych powodów, nie chciałem nawet na niego spojrzeć. On sam nadal starał się być tym samym radosnym chłopcem. Ale nie ze mną te numery… Może i krótko, zaś bardzo dobrze znam mojego przyjaciela. Dokładnie widziałem, że uśmiech na twarzy jest fałszywy, a śmiech nie tak szczery jak zwykle. Nie byłem w stanie z nim porozmawiać. Być może bałem się własnej reakcji. Tego, że przycisnąłem go mocno do siebie, gdy miał koszmar. Tego, że chciałem rozszarpać tą Sukę, za jakąkolwiek inicjatywę zrobienia mu choćby najmniejszej krzywdy. Po prostu bym zabił, gdyby cokolwiek mu się stało... Ale przecież to mój najlepszy przyjaciel… To chyba normalne, że się o niego troszczę, nie pozwalam by cierpiał…

-Kurwa, Gerard! – W jednej sekundzie usłyszałem krzyk i poczułem uderzenie w tors. Po chwili leżałem, unieruchomiony na plecach. Jego twarz była prawie niedostrzegalna, przez mrok panujący w pomieszczeniu. Ledwo dostrzegłem oczy, które teraz przybrały kolor ciemnego brązu. Czarne włosy niedbale przysłaniała szara czapka. Pomimo ciemności, mogłem dostrzec rumieńce, powstałe na skutek zimna, pokrywające policzki. – Coś Ty sobie wyobrażał do cholery?! Myślisz, że możesz sobie od tak po prostu zniknąć?!

- Ja… Przepraszam… - Dopiero teraz zdałem sobie sprawę ile czasu spędziłem poza domem. Niebo za oknem przybrało już jaśniejsze barwy. Nadciągał poniedziałek, a ja nie dawałem żadnych oznak życia od sobotniego poranka. Uścisk na mych nadgarstkach ustał. Oboje usiedliśmy na skraju materaca.

- Tak strasznie się o Ciebie bałem debilu – powiedział dużo cichszym tonem. Oparł łokcie o kolana, a twarz umieścił w dłoniach. Po chwili usłyszałem coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Słyszałem płacz. Mocne wciągnięcia powietrza, pociąganie nosem.

Siedziałem tak chwilę, nie bardzo ogarniając sytuację. Gdy w końcu wziąłem się w garść, podniosłem się i przykucnąłem tuż obok niego. Wcisnąłem kosmyki włosów, opadających na palce, pod czapkę i odciągnąłem ręce, odsłaniając zapłakaną twarz. Chwyciłem zimne policzki i wytarłem łzy. Zmusiłem go, by spojrzał mi prosto w oczy.

- Przepraszam Frankie. Jestem idiotą… Po prostu musiałem wszystko przemyśleć. Naprawdę przepraszam. – Starałem się zachować neutralny wyraz twarzy, ale widząc mojego przyjaciela w takim stanie, było to bardzo trudne. Moje kolana opadły na podłogę, sprawiając, że klęczałem, wciąż trzymając w dłoniach twarz Franka. Nasze twarze znajdowały się teraz na tej samej wysokości. Poczułem silny ucisk wzdłuż moich ramion. Frankie mocno ściskał materiał kurtki, którą miałem na sobie. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo było mi to potrzebne. Okazanie czułości. Potrzebowałem kogoś, kto mnie przytuli, pokaże, że nie jestem obojętny. Jakim byłem idiotą, myśląc iż sam sprostam wszystkim problemom. Łzy napływały do moich oczu, nie starałem się nawet ich powstrzymać.

-Masz rację. – Odsunąłem się od Franka i spojrzałem na niego z zapewnie nie małym zdziwieniem na twarzy. – Jesteś idiotą, Gee.

Tym razem to on otarł łzy, pokrywające moje policzki. Lekki uśmiech zawitał na jego twarzy. Poczułem dziwne, nieznajome ciepło zalewające całe moje ciało. Frank wciąż utulał mi twarz, a ja wpatrywałem się w niego. Emocje toczyły niemalże wojnę na skrajności. Jedyne czego byłem wtedy pewien, to fakt, iż ten chłopak był najlepszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała. Ściągnąłem jego czapkę i ścisnąłem mocno włosy. Wyraz twarzy z lekko roześmianej, zmienił się na zaniepokojoną. Zbliżył się do mnie.

I wtedy zrobił coś, o co nigdy bym go nie posądzał.

Przymrużył oczy i lekko przycisnął swoje wargi do moich własnych. Poczułem, że ścisnął mocniej lekko rozgrzane policzki. Przysłowiowe ‘motylki’ w moim brzuchu zdawały się tańczyć w szaleńczym pogo. Przez ten krótki moment, nic więcej się nie liczyło. Tylko on. Gdy  odsunął się od moich ust, momentalnie oblizałem wargi, chcąc jakby przywrócić słodki smak. Otworzyłem oczy, które nieświadomie przymknąłem i ujrzałem niepokój malujący się na twarzy Franka. No tak, przecież posunął się do tak odważnego czynu. Uśmiechnąłem się lekko i przeniosłem swoje ręce na jego czerwone policzki. Tym razem były rozgrzane, jak z resztą i moje własne. Nie zastanawiając się dłużej nad tym co robię, przekręciłem głowę i znacznie zbliżyłem się do warg przyjaciela. Nie chciałem trzymać go dłużej w niepewności. Okładałem jego usta niezdarnymi pocałunkami, powodując coraz to większy uśmiech. Pchnąłem go lekko, sprowadzając nas do pozycji leżącej. Przeniosłem się z warg na jego policzki, brodę. Czułem dotyk rąk chłopaka na plecach. Czule pieściłem każdy skrawek jego twarzy, nie chcąc zastanawiać się nad tym co robię. To było nieziemskie. Zupełnie, jakby przez te kilka chwil ktoś oderwał nas od całego świata i umieścił w innym wymiarze. Po chwili odsunąłem się od niego i spojrzałem prosto w radosne oczy. Nie miałem pojęcia co właśnie się stało. Było mi tak niesamowicie dobrze, a zarazem czułem to dziwne uczucie szaleńczo miotające się po całym moim ciele. Zakładam, że Frankie też nie bardzo ogarniał sytuację. Jego twarz wyrażała zaciekawienie, rzekłbym nawet iż był to strach. Nic jednak nie skryje się przed oczami. Złociste plamki zdawały się tańczyć naokoło źrenic.

- Chyba musimy się już zbierać – oznajmił, po kilku minutach wpatrywania się w moje oczy.

- Myślę, że masz racje.

Wstaliśmy z materacu i udaliśmy się do wyjścia z budynku, nie zamieniając przy tym ani słowa.


-----------------------------------------------------------------------------------------

Dedykacja dla Kagamisiacchi. <3

7 komentarzy:

  1. Mmm, nareszcie się pocałowali :3
    Rozdział jak zwykle zajebisty.
    Chcę więcej takich scen miłosnych xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no, nareszcie :D
      Scenki się zaczną i myślę, że w najbliższym czasie nie będzie ich brakowało :)

      Usuń
    2. Hahaha, o jezu, nie mogę się doczekać! :3

      Usuń
  2. To było...cudowne (*♡∀♡)
    Chcę więcej *.* nie ma nic lepszego na poprawę humoru z rana <3 kocham Cię XD
    i dziękuję (´• ω •`) ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaką poprawę humoru... co jest ? Czekam na gg xd
      Ja Ciebie też xd i nie ma za co, należało Ci się :3

      Usuń
  3. Wróciłam, nadrobiłam, więc komentuję ;)
    Rozdział jak zawsze u Ciebie na blogu bardzo wciągający.
    Nadal nie mogę uwierzyć, że po tylu rozdziałach oni w końcu się pocałowali! *wreszcie idę fangirlować frerarda i frerardowskie scenki* ^q^
    I Ojejunoniemogę! ten rozdział był mega słodki. Bardzo mi się podoba :)
    Teraz niecierpliwie czekam na kolejne Twoje twory :)
    ~Desire

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry fangirling nie jest zły ;D
      Cieszę się, że wróciłaś i że się podobało. Następny rozdział już w piątek :)
      No tak, ten rozdział był chyba jednym z najsłodszych jakie do tej pory napisałam xd

      Usuń